Każdy, kto czytał post z 16 marca Aż mi majtki … weszły , wie, kto to jest Arszenik, co to za koń. I wyobraźcie sobie, że zwaliłam się z Arszenika. Z Pana Profesora, z Dziadka Arszenika… Przejdę do historii 😊
Ano podobno można wywrócić się na prostej drodze. Więc można też spaść z Arszenika. A tak na poważnie. Skakaliśmy przez przeszkodę, przez krzyżak. Koleżanka jadąca przede mną spadła z konia. Ja miałam jeszcze pół ujeżdżalni do przeszkody. Wiemy wszyscy, że skoki trzeba robić w dużych odstępach, zatem – trzymając się zasad bezpieczeństwa – byłam w odpowiedniej odległości od poprzedzającego mnie jeźdźca. Myślę sobie: „E… koleżanka zdąży się podnieść i odejść, spokojnie mogę kontynuować naprowadzanie konia na przeszkodę”. Zbliżamy się, zbliżamy, obserwuję „zbierającego” się jeźdźca. Jesteśmy coraz bliżej i słyszę od trenerki: „Nie wyrobicie się, nie skaczcie!”. Błyskawicznie zatem daję sygnał Arszenikowi do skrętu, Arszenik posłusznie skręca, moja dusza skręca, ale… ciało nie skręca… tylko leci do przodu. Przy ostrym hamowaniu, skręcie i większej szybkości (bo przecież na przeszkodę nie najeżdża się caplując!!!), niestety, utrzymanie w siodle jest trudniejsze. Siła przyciągania i grawitacji działa nazbyt dobrze.😊 Zapomniało mi się, że kolana służą do tego, by je w takich momentach zacisnąć!
Uprzedzam lawinę pytań: mimo że „zwaliłam” się jak długa, nic mi się nie stało. Toczek zamortyzował uderzenie głowy, a kamizelka pleców (koniecznie kupcie kamizelkę!). Wstałam, otrzepałam się, przeprosiłam za złą decyzję (nie powinnam była próbować skakać w takiej sytuacji) i pojechaliśmy dalej z Profesorem.
Upadki są potrzebne. Pisałam w mojej książce O książce, że upadki nie są tak straszne, jak się wydają. A im więcej „praktyki”, tym… coraz „bezpieczniej” spadamy. Im więcej „okazji” do spadnięcia, tym większa praktyka w niespadaniu. Tyle. ( Jako Matka mówię to z bólem serca…ale taka jest prawda).
Są pewne reakcje, które trzeba w sobie wyrobić. Żadna teoria, tłumaczenie, książki, wykłady nie pomogą – TYLKO PRAKTYKA. Trzeba te sytuacje przeżyć, przećwiczyć . I to nie raz. To tak jak z wpadaniem w poślizg samochodem. Nasza reakcja to hamowanie! Tymczasem prawidłowa reakcja to NIE hamowanie, tylko puszczenie hamulca i kontra kierownicą. Mózg mówi: hamuj, a ty musisz WYĆWICZYĆ by puścić hamulec. (P.S ja jeszcze tego nie umiem).
I tak jest z wieloma „reakcjami” na koniu. Nie ma jeździectwa bez regularnych jazd, podczas których ciało „zapamiętuje” prawidłowe odruchy, uczy się ich. Ciało nie zapamięta, jeśli wsiadamy raz w miesiącu. Regularność to podstawa, ćwiczenia i praca to podstawa – zresztą tak jak w każdej dziedzinie – ale w jeździectwie szczególnie, bo NIE MA DWÓCH TAKICH SAMYCH KONI.
Nie ma też dobrej praktyki bez podstaw TEORII, bez poznania KONIA. Bo koń to nie rower, ani nie samochód. Wiem co mówię, bo nieświadomie tak próbowałam.
Arszenik to szybki gość. Lubię na nim ćwiczyć zwalnianie dosiadem oraz wprowadzaniem na koło . Próbuję jak najmniej działać wodzami . Świetna szkoła!
Bo wiecie, jaki jest dla mnie najwspanialszy widok? Jeździec na koniu bez ogłowia… Działający samym dosiadem, kierujący samym dosiadem i energią, działający swoimi myślami, INTENCJĄ, wykorzystujący swoje RELACJE z koniem.
To wszystko przede mną. Cóż… cieszę się z każdego małego kroczka w mojej wielkiej jeździeckiej przygodzie.😊
Im więcej „okazji” do spadnięcia, tym większa praktyka w niespadaniu. – prawda!!! w samo sedno!