Kontrolowany galop w terenie i… zderzenie twarzą w twarz z drapieżcą dinozaurem

Jak ja kocham tereny! W sumie to wszystkie ćwiczenie na ujeżdżalni są dla mnie po to, by bezpiecznie przemierzać matkę ziemię na koniu (nie ujeżdżalnię hi, hi). Nie mam innych ambicji, jeśli chodzi o jazdę konną. Jeździectwo to dla mnie bliskość z przyrodą – tą ożywioną, – czyli koniem, i nieożywioną – czyli lasami, łąkami, słońcem, górami. Nie dla mnie zawody, nie dla mnie cały biznes „skokowy”. (bo zawody mam codziennie w pracy). Owszem, uczę się skoków i uwielbiam je (o tym więcej: Emocje i pewność siebie a nauka skakania) – ale motywację mam inną. Skoki uczą balansu, zgrania z koniem. Skoki to piękne chwile w powietrzu… Oczywiście są też potrzebne w terenie (gdy trzeba przeskoczyć kłodę czy inną przeszkodę). Nie miałam jeszcze okazji „użyć” tej umiejętności w terenie, ale pewnie kiedyś nadejdzie ten moment i chcę być przygotowana.

Tereny są różne. Dla początkujących najbezpieczniejsze są na ścieżkach w lesie. Tam konie mają ograniczone możliwości ścigania się (a wiemy, że leży to w ich naturze!). Nasze pierwsze tereny, z Julą i Alą, zaczynałyśmy więc na Zaczarowanym Wzgórzu na leśnych ścieżkach. Zresztą chętnie tam wracamy i teraz.

Tereny mogą być też o wiele bardziej wymagające – na otwartych łąkach, na „szybkich” koniach. Konie, widząc otwartą przestrzeń, lubią gnać z prędkością światła . Uwielbiają się ścigać – te z domieszką gorącej krwi. Wtedy panowanie nad koniem nie jest już takie proste.

Ostatnio taki właśnie teren miałyśmy w Słonecznej Czechówce. Ala jechała na George’u – koniku już leciwym, opanowanym, niepłochliwym. (George’a poznacie lepiej z mojej książki O książce Jest tam prawdziwym bohaterem, niereagującym na żadne „strachy” typu wielkie, atakujące go torby foliowe czy otwierające się parasole). Jula na swojej pierwszej końskiej miłości – Bąblu. Bąbel – mimo zaawansowanego wieku – uwielbia SZYBKOŚĆ! Ja na nowym koniku – Wiszni. Nasze konie miały dużo energii (w końcu była piękna, słoneczna pogoda, wiosna w powietrzu, no i były to te z domieszką gorącej krwi !). Ten teren to była prawdziwa lekcja kontrolowanego galopu. Dosiad, dosiad i jeszcze raz dosiad. Poczułam moc dosiadu! I poczułam kontrolę nad koniem. To było piękne! Wisznia – gdybym tylko jej na to pozwoliła – ruszyłaby cwałem po pięknych łąkach. Kopyta „paliły” jej się pod nogami (dobrze mówię? Użyłam zrozumiałej przenośni, drogi Czytelniku? ), czekała tylko na sygnał: „Ruszamy całym pędem!”. Ale nie doczekała się… Plan był inny – na równe, kontrolowane, w wolniejszym tempie, galopy. Co prawda, George wykorzystał lekko uniesiony tyłek Ali i przyśpieszył niekontrolowanie, ale Ala opanowała sytuację (brawo Ala!).

Ale co jeszcze wydarzyło się podczas tego terenu? Spotkaliśmy dinozaury – drapieżniki! I nie jest to żart. Stoją dwa, wielkie, w Sieprawiu, koło wyciągu. Dorota była już tam z końmi, więc zawczasu ostrzegła nas, jak konie mogą reagować. Konie odczuwały strach, dreptały w miejscu, były spięte, nie były chętne do przejścia koło dinozaurów. Nawet George! (tak… ten niebojący się niczego George!). Mało tego – George w pierwszej chwili uciekł w bok (ponowne brawo Ala! Za sprowadzenie uciekiniera na dobrą ścieżkę). Była to prawdziwa lekcja o naturze końskiej w praktyce!. Koń to zwierzę uciekające. To panikarz. (więcej tu: Koń to zwierzę uciekające ). Dinozaur – drapieżca – jest dla niego bardzo groźny. I biedny ten, kto tego nie wie!

Co w takiej sytuacji robić? Po pierwsze: OPANOWAĆ siebie. Często, gdy człowiek czuje strach i panikę konia, sam zaczyna odczuwać strach, spina się, bo w końcu siedzi na „bombie”, która może wybuchnąć i rzucić się do ucieczki. Czuliście się tak nie raz?? Tak, o tym mówię! Trzeba w takich sytuacjach spuścić powietrze z siebie, oddychać bardzo spokojnie, NIE ZACISKAĆ SIĘ, nie spinać mięśni, opanować własne zdenerwowanie. Jak wiemy, nasze emocje momentalnie przenoszą się na konia. Koń czuje nasz szybszy oddech, nasze szybsze bicie serca, nasze napięte mięśnie! Jeśli koń wyczuje, że jeździec też się „zdenerwował”, upewni się tylko, że jest powód do ucieczki i trzeba wiać. Konie w naturze nie mają czasu na rozmyślania i analizy! Wiać i tyle. KROPKA. Po drugie: po opanowaniu siebie OPANOWUJEMY konia. Mówimy wtedy do niego łagodnym, niskim głosem, głaszczemy go, utrzymujemy pełny dosiad i zachęcamy go do pójścia naprzód.

Był to mój pierwszy teren, kiedy konie naprawdę bały się czegoś (bo kto by się nie bał dinozaurów? W końcu mało ich żyje w okolicy Czechówki  i konie nie miały możliwości „odczulić” się na nie), ale z pewnością nie ostatni. Był to pierwszy teren, kiedy miałam możliwość sprawdzenia się w takiej sytuacji (Jula i Ala też). Czy umiem opanować siebie? Czy umiem uspokoić swój oddech? Nie spinać się? Czy umiem przelać swój spokój na konia i pomóc mu przezwyciężyć strach? Czy zaufa mi i nie rzuci się do ucieczki? Czy umiem wiedzę teoretyczną przełożyć na praktykę? Byłam dumna z siebie, z Julii i z Ali – i z George’a, Wiśni i Bąbla. Przeżyliśmy wszyscy! Pokazaliśmy dinozaurom, że ich się nie boimy! Juhu!!!!

P.S1 Brawo Jula! Bąbel – Pędziwiatr – ani razu nie sprowadził Cię na manowce!

P.S2 Na zdjęciu – po powrocie z terenu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *