Leżałam sobie na leżaku. Klasycznie – ciało całe rozluźnione, na oczach liście (co by słońce nie raziło). Taka pierwsza w sezonie fototerapia. Udało mi się, tym razem, nie myśleć o tym, co muszę zrobić, jak już wstanę z tego leżaka. Bo wiecie… robota nie zając, niestety, nie chce uciec 🙂 ! Z reguły zatem, kiedy (ja – mama) mam chwilkę wolnego (siadam przy kawie lub wykładam się na leżaku), to w myślach robię listę „to do”: 1. poprasować, 2. wrzucić pranie, 3. zeprać plamę, 4. zmienić pościel etc.
Tak naprawdę to od jakiegoś czasu staram się mocno kontrolować te myśli :). Jak odpoczynek, to odpoczynek! Żadne tam psucie sobie chwili nieprzyjemnymi myślami o robocie i obowiązkach. Tylko miłe myśli dozwolone. Chwytaj chwilę! – jak to mawiał Horacy.
Zatem chwytałam chwilę, leżakując w cieple słońca. I przypomniał mi się Lorenzo i jego konie (temat zdecydowanie przyjemny 🙂 ). Zaczęłam rozmyślać i analizować. Tym razem tematem mojej szczegółowej analizy nie były jego relacje z końmi, lekkość w komunikacji z nimi, bezbłędne „powodowanie” nimi (to było tematem analiz już dawno – może o tym kiedyś też napiszę). Tym razem tematem analizy i rozważań było jego jeździectwo, jego balans, ruchy na koniu – w sensie czysto fizycznym. Czy zwykły zjadacz chleba potrafiłby to wypracować? Czy ja też mogłabym tak się wyćwiczyć? Stawać na koniach i na stojąco jechać? Siedzieć na oklep w pełnym galopie i nawet na sekundę nie stracić równowagi? Skakać przez przeszkody i lądować jedną nogą na grzbiecie jednego konia, a drugą na grzbiecie drugiego? Czy, gdybym rzuciła pracę i Lorenzo przyjąłby mnie na praktyki, opanowałabym choćby w połowie tę sztukę? (zakładając, oczywiście, kilka miesięcy – lat?? – praktyki!). Czy Lorenzo jest po prostu gościem nie z naszej planety, wielkim talentem i ja nie mam szans???
Słońce pali, czas obrócić się na brzuch. Oj, jak cudownie! Lato, ciepło! Czerpię energię ze słońca… Lorenzo. Jak on to robi? To jasne – ćwiczy bardzo dużo. Hmm, a jak ćwiczy dużo, to pewnie też dużo razy spadł? Może i z 1000 razy spadł? I nie potłukł się? I nie bał się tak spadać? Że sobie coś złamie? Myślę, myślę… Jak to możliwe, że on tak umie jeździć? Tak! Wiem! Wiem, gdzie leży sekret Lorenzo! Drogi Czytelniku, dzielę się z Tobą moją teorią:
Po pierwsze: UMIE SPADAĆ. Przypomniała mi się dyskusja z Adamem Susłowskim podczas ostatniego szkolenia dosiadowego (Dosiad nauka na całe życie 🙂 ) Mówił nam, że jak umie się spadać z konia, to człowiekowi nic się nie dzieje (on też spadł wieeeele razy). Da się tego nauczyć, da się wyćwiczyć bezkrwawe, bezpieczne spadanie. W sumie na tej samej zasadzie uczyliśmy się przecież awaryjnego zeskoku z kłusującego konia podczas wspomnianego szkolenia.
Po drugie (i to drugie jest konsekwencją pierwszego): Lorenzo NIE BOI SIĘ SPADAĆ.
Dzięki temu – wg mnie – był w stanie trenować takie figury na koniach i dojść do takiego mistrzostwa!
A ja? Doszłam do wniosku, że mimo wielkich postępów w pracy nad sobą dalej boję się spaść z konia (już o wiele mniej ale jednak…). I MOCNO MNIE TO HAMUJE, paraliżuje, spina. Chyba ciągle za mało mam upadków za sobą i nie do końca się z nimi oswoiłam. Nie umiem też bezpiecznie spadać z konia.
Przypomniałam sobie ostatni galop w Nielepicach – bez strzemion, z rękoma uniesionymi do góry. Tak wspaniale mi szło! Przez tę chwilę czułam się jak Lorenzo! Równy rytm, zero zachwiania, wspaniały balans. Dlaczego? Bo kompletnie WTEDY nie bałam się spaść. Dlaczego się nie bałam? Bo warunki były idealne (ścieżka w lesie, równy rytm konia, stateczny, spokojny galop wytrenowanego hucułka, prowadzący przede mną), więc moja głowa wysłała sygnał: „Nie spadniesz na pewno, nie ma się czego bać!”. I odprężyłam się, więc również całe moje ciało wspaniale weszło w ruch konia.
Ale z reguły warunki nie są tak idealne i mózg wysyła ograniczające mnie sygnały („Ela – zaraz możesz spaść!”).
Ten strach w mojej głowie często mnie paraliżuje, zaczynam się spinać i tracę „płynność” ruchów na koniu. Jeśli masz napięte mięśnie, starasz się „chwycić” konia nogami, to nagle odbijasz się od niego jak piłka zamiast wchodzić w jego ruch… Poczułam to kilka razy aż nad wyraz wyraźnie.
Muszę dotrzeć do swojej podświadomości i przekonać ją, żeby nie bała się spadać z konia 🙂 . A potem zapisać się na kurs u Lorenzo (hi, hi!!).