Ostatnio miałam możliwość, dzięki gościnności Stajni Koni Huculskich w Nielepicach, przejść na koniu trudną, wymagającą trasę (zresztą z jedną z moich córek – Julią). Były ostre podejścia pod górę, wąziutka, osypująca się ścieżka „przyczepiona” do zbocza góry, szczyt skały (półka skalna) z ostrym, skalnym podejściem, z urwiskiem, oraz bardzo ostre, piaszczyste, osypujące się zejście w dół.
Myślę, że jeszcze rok temu nie odważyłabym się pokonać tej trasy. Dlaczego? Przecież galopowałam, miałam za sobą liczne tereny, trzymałam się dobrze w siodle. Dlaczego nie? Bo było we mnie jeszcze wiele lęku. Wiele sytuacji, z koniem w roli głównej, wywoływało we mnie strach. Ta ambitna trasa mogła być jedną z nich. Mój strach bardzo szybko mógłby udzielić się koniowi. A zlękniony koń mógłby wpaść w panikę (i mogłoby zrobić się niebezpiecznie) lub po prostu odmówić współpracy i w najlepszym wypadku pójść w swoim kierunku.
To działa jak zamknięte koło. Ty się przestraszysz (jakiejś reakcji konia, sytuacji), więc koń się przestraszy (bo Ty się przestraszyłaś 🙂 ). Koń zaczyna być bardziej nerwowy, Ty czujesz, że koń się spina, i wyczuwasz jego lęk, zatem jeszcze bardziej się zaczynasz bać i… już po Was 🙂 . Jedynym wyjściem z tego błędnego koła jest przerwanie spirali lęku. I to Ty musisz to zrobić. Ale jak się nie bać? Jak zaufać koniowi? Jak przerwać błędne koło?
Ano nie jest to łatwe. Koń to wielkie, silne zwierzę, które – jakby chciało – może nam nieźle „dokopać” 🙂 . Ja oswajałam się z końmi długo (jako mieszczuch, który rzadko miał z nimi kontakt…) i ten proces nadal trwa. W dalszym ciągu są sytuacje z końmi w roli głównej, których jeszcze „nie przeskoczę”. Są konie, które dalej budzą we mnie lęk. Takie konie i takie sytuacje muszą na mnie poczekać 🙂 . Jestem z tych ostrożnych jeźdźców. Wolę wolniej, ale bezpieczniej dla mnie i… dla konia. Mam czas. Na moje szczęście, nie mam żadnych „celów” w jeździectwie. Nic nie muszę. Wiem już, że jeden krok za dużo cofnie mnie o dwa. Dobrze wiedzą o tym jeźdźcy, których koń poniósł, którzy nieszczęśliwie spadli i długo nosili w sobie traumę.
Aby zaufać koniowi, muszę najpierw zaufać SOBIE! Że nie spanikuję! Jak już zaufam sobie, to mogę prosić konia o zaufanie 🙂 . I grzecznie czekać 🙂 . Myślę, że niewielu jeźdźców (przynajmniej w rekreacji, tam gdzie się „obracam”) ma tego świadomość. A szkoda.
Przerywanie błędnego koła strachu i nieufności, w moim przypadku, zaczęło się od zmiany o 180 stopni perspektywy patrzenia na konia. Zmiana z „to silne, wielkie zwierzę” na „to roślinożerca nieskory do konfliktów, to zwierzę nieagresywne”. Zmiana z „on może kopnąć!, on może ugryźć” na „jego motywacja to tylko spokój i bezpieczeństwo”. Lęk stawał się coraz mniejszy w miarę coraz lepszego poznawania duszy konia, jego natury, jego motywacji, jego „interesów”, jego „to lubię”, „a tego nie”. I ważne było pytanie, DLACZEGO? Dlaczego koń to lubi, a dlaczego to wzbudza w nim strach? Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej? Czy to zachowanie było bezpieczne, czy nie – i dlaczego? Na mnie samo „tak jest, bo tak jest” czy „bo koń tak ma” nie działało i nie działa. I wiem, że na dzieci i wielu dorosłych również nie 🙂 . Dlatego – czy to się komu podoba, czy nie – z uporem maniaka będę mówić o mojej książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”, bo może ona pomóc wielu, wielu ludziom. Gdy wiemy, dlaczego koń robi tak czy inaczej, gdy zaczynamy go ROZUMIEĆ, to zaczyna się prawdziwa nauka. Informacje wreszcie „docierają” do nas, przemawiają! Pojawiają się empatia, zrozumienie i chęć mówienia jego językiem.
Niełatwo być świadomym jeźdźcem, niełatwo znaleźć „potrzebę” poznania jazdy konnej nie tylko od tej technicznej i fizycznej strony. Chcę rozbudzić tę potrzebę. I nieważne, czy ktoś sięgnie po moją książkę, czy wybierze inną. Ważne, by szukał.
Jestem bardzo ostrożnym jeźdźcem. Idę do przodu małymi krokami. Mam i chcę mieć dużo czasu. Chcę najpierw spojrzeć na siebie, potem na konia. Najpierw wymagam od siebie, potem od konia. Najpierw „przemieniam” siebie, potem konia. I tego uczę moje córki – Julę i Alę – i tego od nich „wymagam” 🙂 . Dziwna ze mnie matka, nie?? 🙂