O terenach część II

Część I  o terenach przeczytasz tutaj : O terenach część I

Tereny pomagają w analizie nie tylko naszych emocji (o tym było więcej w części I), ale też naszego „fizycznego” zachowania w siodle. Oto, co ja „sprawdzam” wielokrotnie w terenie, co za każdym razem weryfikuję:

1. Czy mam spięte barki? Ramiona? Czy spinam uda? Uwierzcie mi! Trzeba ciągle się o to pytać. Ludzkie ciało ma tendencję do „napinki”. Naprawdę trudno to kontrolować. Cały czas się łapię, że jakąś część ciała niepotrzebnie trochę spinam. To rozluźnienie, o którym ciągle gdzieś słyszymy, to właśnie to! Teren to okazja do pracy nad rozluźnieniem! Obserwuj się, obserwuj swoje mięśnie.

Na ujeżdżalni najczęściej mamy „zadania”. Te zadania powodują, że nie poświęcamy tyle czasu, ile powinniśmy, na przyjrzenie się sobie samemu – swojemu ciału, każdej jej części.

2. Co z moimi rękoma? Jak pracują? Czy oddaję miękko wodze w kłusie, galopie? Co robię z wodzami?

Czy jeśli mój koń jest „szybki” i ciągle przyspiesza, wisi na ogonie drugiego, to czy czasem, instynktownie,  nie uwieszam się na wodzach, powodując, że i koń się na nich uwiesza? Bardzo łatwo uruchomić instynkt koński: „koń napiera na źródło nacisku” (szerzej o tym instynkcie w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?).

Podczas terenów zawsze mam to w głowie.

Jeśli koń pędzi do przodu, to próbuj puścić wodze, oddać wodze i obserwuj, czy koń zwolni. Wiem, że to trudne. Ale to jedna z najważniejszych umiejętności – puścić wodze pędzącego konia (oczywiście, nie całkiem!). Ile to razy obserwuję walkę między jeźdźcami i końmi, walkę na pysku. Błędne koło –  jeździec ciągnie konia, koń ciągnie jeźdźca. Jeśli wracasz z terenu i na drugi dzień masz zakwasy w rękach to znaczy, że „hamowałeś” rękami, wodzami, hamowałeś „na pysku”. Najgorszy z możliwych sposobów…

Jeśli zdarzy Ci się sytuacja, że koń wyrywa do przodu – ugnij jego łeb, wprowadź konia na koło, siądź głęboko w siodle, wypuść powietrze, rozluźnij ciało. I wodze luźno!

Piszę o tym, bo sama tak robiłam (i czasem dalej mi się to zdarza). Ale ważne, by zdawać sobie z tego sprawę i uczyć się kontrolować nasz odruch.

3. Jak zatrzymuję konia? Czy używam rąk? Czy pamiętam o tym, by zawsze używać własnego tyłka (dosiadu), a nie rąk? Usiądź ciężko w siodle, wysiedź, a ręce luźniutko. Pamiętaj – pysk konia to bardzo delikatna tkanka! Wyobraź sobie własne podniebienie.

4. Czy patrzę wzrokiem horyzontalnym – zarówno w stępie, jak i w pełnym galopie? To ważny temat, któremu poświęciłam cały wpis:  O wzroku „peryferyjnym” .

Nie patrz na łeb konia, na zad konia przed Tobą, pod nogi, na ścieżkę. Patrz daleko, patrz tam, gdzie chcesz jechać. To niesamowicie pomaga m.in. w balansie.

5. Czy jestem lekka na koniu? Czy mu nie przeszkadzam?

Najważniejsze zadanie jeźdźca to nie przeszkadzać koniowi! Koń naprawdę wie, jak ma jechać i gdzie ma stanąć 🙂

Podczas niedzielnej jazdy było mnóstwo galopów – i tych kontrolowanych, wolniejszych, i tych typu „dzida”.

Przyjrzyj się, jak się czujesz podczas wolniejszego galopu, w pełnym siadzie? Czy naprawdę masz przyklejony tyłek do siodła i nie obijasz nim konia? Nie przeszkadzasz?

A w półsiadzie podczas „dzid”? Czy utrzymujesz równowagę nie na wodzach, tylko na swoich nogach? Często balans próbujemy wyrównać, przytrzymując się wodzy. Masz problem z równowagą – lepiej przytrzymaj się samego konia (szyi, grzywy), ale nigdy wodzy.

Było też mnóstwo przeszkód – powalonych na drodze drzew, przez które skakaliśmy.

Widzisz przeszkodę? Zrób odpowiednio wcześnie półsiad, rozluźnij się (dosłownie pomyśl o swoich mięśniach w każdej części ciała!), oddaj wodze przy skoku. Nie przeszkadzaj! Uśmiechnij się!! To samo robisz przecież na ujeżdżalni.

6. A co robię jak koń się potyka? Czy jestem na to przygotowana? Czy pozwalam, by wodze wydłużyły się, a moje ciało nie „uwaliło się” na konia nie pomagając mu w pozbieraniu się?

Nie możesz zaciskać wodzy. Wodza w takim momencie ma się wysunąć – tym sposobem nie dasz koniowi „po zębach”, pozwolisz, by się pozbierał, odzyskał równowagę.

To moja „check” lista. To pytania, które stawiam sobie za każdym razem w terenie. Przyjemność czerpana z terenów jest naprawdę wielka. Dbajmy nie tylko o swoją przyjemność, ale przede wszystkim o przyjemność konia 🙂

 

O terenach część I

Dzisiaj na gorąco temat terenów. W ostatnią niedzielę razem z Julą i Alą byłyśmy na 2-godzinnym, pierwszym w tym roku terenie i mam kilka przemyśleń. Od razu mówię – nie będą to przemyślenia typu: jak pięknie jest z koniem na łonie natury 🙂 To są rzeczy oczywiste!

W tym roku, jak w każdym, czekałam na śnieg. Śnieg (taki prawdziwy, nie takie tam 2 cm…) nie zawitał w okolice Krakowa. Kolejny rok bez jazdy w puchu 🙂 Koniec. W następnym roku nie będę czekać, tylko wybiorę się na teren bliżej gór. Znajdę stajnię terenowo-rajdową w pobliskim Beskidzie i zrealizuję swoje marzenie jazdy konnej po śniegu! (podobno naprawdę fantastyczne przeżycie!).

Zatem, zamiast terenu w puchu, miałyśmy przyjemność uczestniczyć w terenie w iście wiosennym klimacie. Słońce, 15 stopni. Tak też lubię 🙂 Ja na Joe (dodałabym: szybkim Joe), Jula na Lucasie (równie szybkim), Ala na Cyfrze (też szybka 🙂 ). Cyfrę znałyśmy – to znaczy Ala już kiedyś na niej jechała w terenie. Lukasa i Joe dopiero miałyśmy okazję poznać.

Tereny to sprawa cudowna i niezmiernie ROZWIJAJĄCA. I o tym chciałam dzisiaj napisać 🙂 Tereny to ZAWSZE kompletnie nowe przeżycie, nowe emocje i nowa jeździecka lekcja. To nowe wyzwanie – jeśli tylko jesteś na to gotowy.

Zawsze przed terenem instruktor przeprowadza rozmowę, podczas której dobiera konie do ludzi 🙂 Bardzo lubię zmieniać stajnie, bo każda stajnia to inne konie, inne tereny. Nie masz szans „jeździć na pamięć”. Nigdzie zatem nie jeździmy regularnie. Za każdym razem teren to NOWA PRZYGODA. Nowe konie, z którymi musisz się dogadać. Każdy koń jest inny! To nigdy się nie znudzi. Zawsze są nowe emocje! Zawsze nowa lekcja do odrobienia. Za każdym razem, jadąc w teren, czuję dreszczyk emocji – na nowo i na nowo!

Przygodę z terenami zaczynałam na spokojnych (wolniejszych) koniach. Takie chciałam, o takie prosiłam. Potem pomału podnosiłam sobie poprzeczkę, podejmowałam nowe wyzwania. „Może dzisiaj wezmę konia nie najspokojniejszego, najwolniejszego, tylko takiego »średniego«?”. Teraz jestem gotowa na konie „szybkie” czy takie, z którymi trzeba więcej popracować w terenie: chętnie wyprzedzają, rwą do przodu, są płochliwe itp. (ale musiało upłynąć kilka dobrych lat!). W tym wyborze ważne jest, by naprawdę słuchać własnego serca i czuć, na co jestem już gotowy/a. Nie warto dać ponieść się ambicjom. Pamiętaj – koń czuje wszystkie Twoje emocje. Bierz takie konie, na których TY będziesz czuł się spokojny. To Twoja odpowiedzialność – przekazywać swój spokój koniowi. To Ty masz się nie bać nowej sytuacji. Jeśli na słowa „cwał”, „poniesienie”, „upadek”, „szybkość” czujesz, że krew zaczyna Ci szybciej krążyć w żyłach, a serce zaczyna mocno bić – cofnij się o krok, wybierz po raz kolejny konia spokojnego.

Na samym początku – pierwsze tereny – zawsze łączą się ze strachem, obawą. Dobrze pamiętam moje przyspieszone tętno, gdy koń się potknął, uskoczył w bok (obawa przed upadkiem), wyrywał do przodu, szedł za szybko (obawa przed poniesieniem, brak kontroli). Musiałam pomału przepracować swój strach, znaleźć jego źródło. Jak już wiele razy pisałam – i na blogu, i w książce O książce – w tej pracy nad sobą, nad strachem, bardzo pomogła mi nauka o naturze i psychologii końskiej (nie tylko praktyka!!!). Znajomość instynktów końskich, innymi słowy – tego, na co konia stać, to podstawa, by robić postępy w swojej jeździe konnej.

Tereny pomagają w weryfikacji naszych „odczuć”, emocji na koniu. Często na ujeżdżalni czujemy się bezpiecznie, spokojnie. Znamy konia, znamy ujeżdżalnię. Myślimy, że jesteśmy już tacy świetni w jeździe konnej 🙂 Warto sięgnąć po nowe doświadczenia i zweryfikować nasze mniemanie o sobie 🙂

Tereny pomagają w analizie nie tylko naszych emocji, ale też naszego „fizycznego” zachowania w siodle.

Już za 2 tygodnie ciąg dalszy postu O terenach część II. Czyli KONKRETNE pytania, które zadaję sobie ja sama w terenie (i które polecam byś też sobie zadawał), by sprawdzić jak jeżdżę? Czy z szacunkiem dla konia, w harmonii z koniem, z uwagą, z kontrolą, z odpowiednim rozluźnieniem? Czy może moje ciało bezwiednie robi coś co nie współgra z koniem?

Myślę, że moja lista Wam się może przydać 🙂 A może dodacie coś od siebie?

A tu znajdziesz filmiki z terenów, rajdów : Videoblog

PS O terenach możecie przeczytać też tu: Co nieco o wiosennych terenach Pełny cwał na ścierniskach? Jak? Kontrolowany galop w terenie i… zderzenie twarzą w twarz z drapieżcą dinozaurem

Ela Gródek

Jeździectwo jest trudne – daj sobie czas

Ostatnio córka Julia, robiąc porządki w komputerze, natrafiła na filmiki z naszych pierwszych galopów. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że te filmiki jeszcze istnieją! Śmiechu było co niemiara 🙂

Z Julą i Alą wspólnie zaczynałyśmy swoją przygodę z jeździectwem. Ala miała 6 lat, Jula 7, a ja 35. Pierwszy galop miał miejsce – o dziwo! – na wakacjach, w stadninie „Qń”, na północy Polski. Spędzaliśmy wtedy rodzinnie czas nad jeziorem i wygooglowaliśmy stadninę obok naszej kwatery. W stadninie „Qń” przedstawiłyśmy nasze umiejętności: umiałyśmy kłusować, nigdy jeszcze nie galopowałyśmy, jeździłyśmy raz w tygodniu od dwóch lat itp. Widocznie instruktorka, obserwując nas w kłusie (i znając swoje konie), uznała, że damy sobie radę, i dlatego zachęciła do galopów. Zatem, mając odpowiednio  8, 9 i 37 lat po raz pierwszy zagalopowałyśmy. Pierwszy galop, pierwszy kłus dobrze się pamięta! Co za emocje! Co za endorfiny!

Dobrze pamiętam, jak wiele razy na ujeżdżalni, obserwując innych galopujących jeźdźców, myślałam „Nigdy się tego nie nauczę! To takie trudne!”. Takich momentów zwątpienia było dużo w mojej końskiej karierze. Naprawdę wiele razy myślałam, że nie pójdę dalej w tej swojej nauce, że ugrzęznę na ujeżdżalni i nigdy nie pojadę np. w teren. Myślałam, że za późno zaczęłam naukę jazdy konnej, że to jednak nie dla mnie, że trzeba mieć talent. A jednak przychodził moment, że byłam gotowa na kolejny krok. W momentach zwątpienia wspominałam słowa jednej z naszych instruktorek – Zuzanny. Powiedziała nam kiedyś, że ona kłusowała 7 lat, zanim instruktorka pozwoliła jej zagalopować. 7 lat! Czym było moje oczekiwanie w porównaniu z jej siedmioma latami??

Na wyjazd na kilkudniowy rajd czekałam 6 lat. Wcześniej jeździłyśmy z córkami w tereny. Nie zdecydowałam się na wyjazd na rajd, dopóki nie poczułam się pewnie w każdym terenie* . Gdy w terenie w jednej stajni zaczynałyśmy czuć się bezpiecznie, zmieniałyśmy stajnię. Każda stajnia to inne konie, inne temperamenty, inne tereny i instruktorzy. Warto o tym pamiętać i testować siebie w różnych warunkach 🙂 (zauważ – „testować siebie” – a nie konie). „Super mi idzie! Nic mnie już nie zaskakuje!” w jednej stajni nie oznacza tego samego w drugiej!

Z pozoru, podczas tych pierwszych terenów, nic się nie działo. Przecież nie spadałam, dobrze trzymałam się w siodle, wracałam cała i zdrowa. Ale wiedziałam dobrze, co dzieje się wewnątrz mnie. Wiedziałam, że dalej pojawia się czasem strach, niepokój, czasem brak panowania nad koniem, niespokojne myśli. Nie – nie byłam psychicznie przygotowana na rajd. Czekałam zatem dalej. Czekałam na ten „luz” na koniu, pełny wewnętrzny spokój, zaufanie do siebie i do konia 🙂 Czego się bałam? Pewnie tego czego często i Ty:

  1. Prędkości,
  2. Poniesienia przez konia,
  3. Wyścigów konnych (czasem konie w terenie mają wielką ochotę na wyścigi),
  4. Nieopanowania konia (pozwolenia mu na poniesienie),
  5. Upadku.

A jak wiesz – jeśli jeździec się boi, to… koń też. Nasze emocje przenoszą się na konia. Nie jest to wtedy bezpieczna jazda, nie jest to wtedy przyjemność – ani dla nas, ani dla konia.

Piszę o tym, by powiedzieć Ci, jeźdźcu, że warto czekać, że masz czas i nie musisz się śpieszyć z nauką jazdy konnej. Jeździectwo jest trudne!

Mówię Ci o tym, by dodać Ci otuchy, byś nie rezygnował, miał cierpliwość, nie poddawał się, nie ulegał presji. Poznawaj instynkty końskie, język koni, ich zachowania, reakcje… ich duszę, a lęki, strachy, niepewność siebie odejdą.

Czerp przyjemność z każdej jazdy, z kontaktu z koniem, słuchaj własnego serca.

PS Polecam też Nigdy, przenigdy nie będę

PS Co konkretnie pomogło mi w postępach w jeździe konnej przeczytasz w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” ( O książce )

A tu filmik z pierwszych galopów Ali! Videoblog

*nie ma czegoś takiego jak „pewnie w każdym terenie” – na pewno jeszcze wiele mnie zaskoczy 🙂 W jeździectwie nie ma też pojęć „zawsze”, „każdy”, „na pewno”.

A jakby to zrobić inaczej?

Dzisiaj coś o rutynie i szablonach

Jakiś czas temu miałam trening na klaczce o *pseudonimie Pani F. Pani F., jak wiecie z wpisu ( Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubioną? ) nie jest łatwym koniem. Nie jest łatwym koniem, bo jest bardzo myślącym koniem i szybko nauczyła się „instrukcji obsługi człowieka”. Konie szybko uczą się zachowań pozytywnych jak i negatywnych (to wiecie z kolei z Dobra pamięć koni a nauka )

Dla przypomnienia, schemat siodłania Pani F wygląda następująco:

  1. Wchodzimy do boksu, Pani F. odwraca się do nas zadem, ucieka łbem, by nie założyć jej kantara.
  2. Jeśli udało się i założyliśmy kantar, zaczynamy czyścić Panią F. Przy podnoszeniu przedniego kopyta Pani F zaczyna kopać, podgryzać i wierzgać.
  3. Jeśli przeżyliśmy i się nie poddaliśmy, zaczynamy siodłać. Przy zapinaniu popręgu Pani F. powtarza cały cyrk: gryzienie, wierzganie, wypychanie jeźdźca zadem z boksu.

Taki jest schemat 🙂

Zatem przyszłyśmy do stajni. Uzgodniłyśmy z instruktorką Basią, że ćwiczymy dzisiaj na oklep. Ja na Pani F.

Podeszłam do boksu Pani F. i myślę sobie tak: „Mam dużo czasu, nie muszę jej siodłać. Hmm…co by tu można porobić”. Myślę, myślę… „Wiem! Może dzisiaj zrobię wszystko inaczej”. Tu wtrącę mały komentarz – to niesamowite, jak wspaniale działa nasz mózg! Na najfajniejsze pomysły wpadamy właśnie wtedy, gdy mamy czas, gdy się nudzimy, gdy nic nie robimy. Praktykuję to od jakiegoś czasu i naprawdę działa.

Weszłam do boksu. Stanęłam z boku. Staram się zawsze to robić. To ja wchodzę w przestrzeń konia, do jego „domu”. Nie wchodzę zatem i nie biegnę do niego od razu z rękami. Czekam cierpliwie, aż on podejdzie do mnie i zacznie „dialog”. Pani F. podeszła, obwąchała mnie – wie dobrze, że ludzie często mają dla niej (na przekupstwo) coś dobrego. Pogłaskałam. Po chwili „przywitania” zaczęłam wyciągać kantar. Nie obyło się i tym razem bez małej „gonitwy”. Zdecydowanym ruchem nałożyłam kantar. I wtedy przy boksie pojawiła się Julia. „Mamo! Zdejmij jej teraz ten kantar”. „Super pomysł!” – odpowiedziałam. Julia od trzech lat uczęszcza do **Szkoły dla Prawdziwych Koniarzy i naprawdę nauka nie idzie w las. Zawsze słucham jej komentarzy z największą uwagą. Zdjęłam kantar. Pani F. stoi osłupiała. Powoli zakładam kantar. Pani F. nawet nie drgnie, nawet nie pomyśli o ucieczce, stoi i czeka. Ona ten „etap” miała już przecież za sobą. Przecież już uciekała od kantara…Tego nie było w planie, w schemacie Pani F. Pochwaliłam ją szczodrze, wygłaskałam. I jeszcze raz zdjęłam i założyłam kantar, chwaląc jej idealne zachowanie.

„No dobra – to co teraz?” – pomyślałam. „Właśnie, że nie! Nie przywiążę Cię do boksu! Będziesz luzem podczas czyszczenia”. Powoli, z dobrymi intencjami, z wielką sympatią dla Pani F. w sercu zaczęłam ją czyścić. Bardzo mi zależało, by „spuściła” powietrze, by odprężyła się, by sprawiło jej to choć trochę przyjemności! Często – gdy wysyłam komuś moją książkę z dedykacją – piszę: „Pamiętaj, że koń wie, o czym myślisz”. Jest to bardzo ważne zdanie. Zdanie, które ja ciągle sobie powtarzam. Od jakiegoś czasu o tym wiem, na początku nie wiedziałam. Jeśli w sercu mamy strach, jeśli w sercu mamy obawę czy – co gorsza – złe emocje, to koń nie odpręży się przy nas, nie zaufa nam. Na początku naszej znajomości z Panią F. miałam strach w sercu, ale stopniowo uczyłam się opanowywać te emocje i zamieniać je na szczerą sympatię, pewność siebie, zaufanie.

Czyszczenie sierści zaczęłam tym razem od innej strony niż zwykle. „Bawiłam” się tym czyszczeniem i zaskakiwaniem Pani F. Moje ruchy były zdecydowane, ale spokojne. I co najważniejsze – nie zawsze tam gdzie się ich spodziewała.

Przed nami był ostatni etap – czyszczenie kopyt. „Co by tu zmienić…?” – myślałam głośno. „Wiem! Wyprowadzę ją z boksu”. Pani F. grzecznie wyszła. Przywiązałam ją do boksu i podeszłam do innej nogi niż do tej, którą zwykle ma czyszczoną jako pierwszą. Pani F. bez najmniejszego wierzgnięcia, kręcenia się, podgryzania, dała wyczyścić sobie nogę za nogą. Za każdym razem wygłaskałam ją (nawet chyba miałam kawałek „wzmacniającej pozytywnie” marcheweczki), podkreślałam głosem, jak dobre było jej zachowanie, jak mi się podoba. Nie muszę dodawać, że włożenie ogłowia również obeszło się bez zbędnych emocji.

Ja zaskoczyłam Panią F., ona zaskoczyła mnie (sama nie wiedziałam, że aż tak dobrze te zmiany, złamanie schematów zadziała!).

Pani F. dokładnie nauczyła się procesu „obsługi jeźdźca”. Zapamiętała, co powinna robić w każdym punkcie, by pozbyć się go i zyskać kolejną godzinę wolności dla siebie 🙂 Ale gdy proces znikł i pojawiło się coś nowego – i to w atmosferze „bez spinki” – Pani F. została z niczym.

Tak sobie pomyślałam – czemu tak rzadko na to wpadamy? By deptać schematy, łamać zasady? Zdecydowanie częściej będę tak robić. Oczywiście tam, gdzie trzeba, tam, gdzie może przynieść to pożytek 🙂

Na Pani F. nie jeżdżę często. Skoki ćwiczymy raz w tygodniu. Czasem ćwiczę z klaczką Panią F., a czasem z innym koniem. Nie mam zatem dużego wpływu na jej zachowanie, na jej nawyki. Nie mam też szansy na głębokie relacje. Ale to nie oznacza, że mam przyjąć postawę „taka już jest, nic się nie da zmienić”. Czasem wystarczy włączyć myślenie, poeksperymentować, zmienić schematy. (ale uwaga! Wszystkie „nowości” muszą być na nasz poziom! Jeździec musisz czuć się dobrze i bezpiecznie! Jesteś niepewny? Nie rób!)

Kochana Pani F. – czekaj na mnie! Będziemy utrwalać nowy schemat ! Tym razem ten fajniejszy 🙂

*pseudonim Pani F. nadałam osobiście, by uchronić klaczkę  od niedoli bycia sławną 🙂

**to 3 letnia szkoła weekendowa dla dzieci i młodzieży (od 12 lat) prowadzona na Zaczarowanym Wzgórzu: http://wzgorze.eco.pl/kafel_view.php?kafeloffer=16

zdjęcie: baśniowa Ewa Janicka. Julia i Bąbel ze Słonecznej Czechówki

Wyprawa konna do Gruzji, Waszlowanii – relacja (21-25 października 2019)

W październiku tego roku (dokładnie od 21 do 25) miałam ogromną przyjemność brać udział w wyprawie do Gruzji, do Parku Narodowego Waszlowanii z Nomadic Life, z Jackiem Jasińskim (http://nomadiclife.eu/pl/)

Jak było? Fantastycznie! Co to za region? Czym się charakteryzuje, jak wygląda? Możecie podejrzeć na moim Videoblog

Podsumuję tylko w  kilku słowach:

Były stepy, ogromne, niekończące się, płaskie przestrzenie,

 

były pagórki

były przepiękne góry

i długie wąwozy.

DCIM100GOPROGOPR4666.JPG

W tym poście skupiam się na informacjach praktycznych. Czyli jak się spało, myło, jadło i jeździło 🙂

Po pierwsze

Śpi się w namiotach, które sam rozkładasz i składasz. Jeśli zadźwigałeś sobie jedynkę, masz jedynkę, jeśli nie, dostaniesz od organizatora dwójkę lub trójkę i śpisz z kompanem w podróży (czasem wybranym losowo 🙂 Mi przypadła do namiotu świeżo poznana Marta i było nam bardzo dobrze 🙂

Po drugie

Myjesz się (rajd trwał 5 dni) w łyżce wody. Waszlowanii to teren ciągle dziewiczy (dzięki Bogu!). W ciągu 5 dni raz mieliśmy dostęp do bieżącej wody. Kran ustawiony był na otwartej przestrzeni , przy stołach, więc co najwyżej „nadawał” się do swobodnego umycia rąk, nóg.  W pozostałe dni korzystaliśmy z 10 l butli wiezionych za nami autem terenowym. Ta woda to była woda do picia, jedzenia , więc żadna rozrzutność w postaci użycia jej „na prysznic” nie była akceptowana. Mogłeś przemyć jedynie twarz i ręce.

Raz spaliśmy przy rzece. Jakie to było wspaniałe zanurzyć się w niej po 3 dniach jazdy w kurzu! Jak fajnie było umyć włosy, umyć ciało. Ale to rzeka tylko dla tych, których nie obrzydza mułowate dno wsysające nogi do kostek 🙂 Dla mnie nie było problemu. Nie było też problemu z tym, że woda nie jest krystaliczna (unoszący się muł „zanieczyszczał” rzekę).

Takie widoki wynagradzają wszystko. Taka miejscówka na nocleg zapiera dech w piersiach.

Na takiej wyprawie świetnie sprawdzają się mokre chusteczki (są już w sprzedaży ekologiczne, biodegradowalne, rozkładające się bardzo szybko). Podsumowując: nie wyjdziesz z domu w tłustych włosach? Nie wytrzymasz 4 dni bez prysznica? No to musisz przemyśleć wyjazd na tą wyprawę 🙂

Po trzecie

Kibelek. Czasem był. A jak był to taki 🙂

Czasem nie było. Więcej nie muszę dodawać 🙂

Po czwarte

Jesz to co wszyscy, i to co wspólnie ugotujecie. Przed wjazdem do Parku Narodowego, w ostatniej wiosce, zrobiliśmy wielkie zakupy: 10 kg pomidorów, 10 kg ziemniaków, 4 kg papryki, czosnki, cebule, 3 kg różnych gruzińskich serów, 40 jaj, miejscowe zioła (przecudowna kolendra!!), oliwy, przyprawy…końca nie było widać. Codziennie rano i pod wieczór (docieraliśmy na miejsce nocowania z reguły koło godziny 16-17.00) wszyscy razem zabieraliśmy się do robienia posiłku. Siadaliśmy, kroiliśmy, a potem wszystko siup do gara!

Palce lizać! (a może nie…bo trochę niedomyte)

I jak …? I ktoś miał problemy z żołądkiem? Cóż – tak. Z 16 osób, 3 osoby  w czasie wyjazdu zanotowały rewolucje żołądkowe . Ale tu niespodzianka! Nie zdarzyło się to na terenie Parku, po zjedzeniu naszych dań jednogarnkowych, ale w Tbilisi, po restauracjach. Ja jadłam dużo, i wszystko, i nic mi nie było. I co ważne – nie zawsze się „odkażałam” łykając na pusty żołądek ciutkę „czaczy” (podobno pomaga).

We wspólnej integracji przy przygotowywaniu posiłków pomagał kompletny brak wifi i zasięgu. Telefon może Ci tu posłużyć tylko do robienia fotek (i to do momentu jak nie padnie Ci bateria pierwszego dnia). Nie możesz żyć bez telefonu? Będziesz mieć problem. Dla mnie to był raj. Taka cisza! Cały dzień. Nic i nikt nie odrywa Cię od podziwiania widoków, bycia z końmi, bycia z ludźmi.

Uwaga – masz kamerkę? Chcesz nagrywać? Weź powerbanka. Ja nie wzięłam, ale z opresji wyratował mnie przezorny Remek (ufff, dzięki Remku! – zwany na wyjeździe Rene, Renoir  🙂 ). Gdyby nie Remek nie było by ani zdjęć, ani filmików. Nie ma prądu, nie ma nic.

A jak komfort jazdy w gruzińskich siodłach? Wbrew pozorom siodła gruzińskie (czasem nie pierwszej młodości) są idealne do wypraw konnych. Są miękkie i po prostu wygodne. Mają też na przodzie metalowe „ucho”, za które można chwycić się, w razie chwilowej utraty równowagi.

Konie gruzińskie gabarytem przypominają nasze hucułki (są tylko chudsze). Wspaniale, że cały bagaż był wieziony za nami samochodem terenowych, a my braliśmy do sakw tylko wodę i coś na przekąskę. Każdy kilogram mniej do dźwigania był ulgą dla tych niedużych koni.

Waszlowanii to wymagający teren. Wymaga od jeźdźca dobrych umiejętności we wszystkich 3 chodach, a zatem umiejętności jazdy galopem (i bardzo szybkim, i pod górę, i z góry), kłusem (zarówno anglezowanym jak i ćwiczebnym), jazdy bez strzemion, jazdy w stój, półsiadzie. Tylko wtedy można naprawdę czerpać przyjemność z każdej chwili, z każdego momentu na koniu i docierać do obozowiska bez otarć, bólu różnych części ciała 🙂 Czasem jechałam w półsiadzie, czasem w ćwiczebnym, czasem prostowałam nogi w stój, czy rozluźniałam w jeździe bez strzemion. Dzięki temu, dzięki tej „żonglerce” , nic mnie nie bolało, nic nie otarłam. A nie jest to trudne przy 4-5 godzinach w siodle.

Swobodna, pewna jazda, brak lęku przed szybkością, czy poniesieniem zapewni czerpanie pełną piersią z uroków jazdy konnej w tej pięknej krainie.

Czy było bezpiecznie? Ależ tak! Oczywiście! Ale konie to konie. Zdarzyło się  zatem jedno kopnięcie konia w kolano jeźdźca, zdarzyły się 3 upadki z konia, zdarzyły się poniesienia. Warto zatem, po pierwsze: mieć kask (i wg mnie kamizelkę), a po drugie: nie bać się takich sytuacji, porajdować, pojeździć trochę w tereny po Polsce, przygotować się do takiej wyprawy.  Waszlowanii jest za piękne, by strach, lęk miał zepsuć czerpanie radości!

Oczywiście, jeśli nie masz wystarczających umiejętności, to organizator zawsze może ograniczyć jazdę do stępa i kłusa. Ale… osobiście, w takim wypadku, polecałabym wyprawę w góry Kaukaz. Waszlowanii jest po to, by poczuć wiatr we włosach, pościgać się, pognać przed siebie  🙂 (to moja subiektywna opinia).

Jakie jeszcze są konie w Gruzji? Są bardzo wytrwałe, mają świetną kondycję, są szybkie. Gruzin jak wsiada na konia to WIO!! I już go nie ma. Tego są nauczone. Kłus był zatem momentami bardzo szybki, niecierpliwy, konie naprawdę chciały już przejść do galopów. A gruziński styl jazdy konnej? Nie jest to mój styl. Dużo tu „pracy” na pysku, pociągnięć, gwałtownych ruchów. Nie jest to kraj „lekkiej ręki”. Ale nie mnie oceniać. Taki styl jazdy jest przekazywany z pokolenia na pokolenie od wielu, wielu lat. Gruzini uwielbiają wyścigi, prędkość. Koń służy do szybkiego przemieszczania się, pracy lub do dobrej zabawy (podczas wyścigów). Mam wielki szacunek do Gruzinów – żyją w skromnych warunkach, są pracowici i na pewno w sercu mają dobre intencje.

Tu, na tych terenach, konie po pracy mogą liczyć na bycie w stadzie, odpoczynek na łonie natury, w ich naturalnych warunkach, a nie w boksach.

Szkoda, że nasi przewodnicy nie mówili ani po angielsku, ani po rosyjsku.  Uniemożliwiło to wymianę zdań, opinii, doświadczeń.

Tu ja z naszym końskim przewodnikiem i przekochanym wałachem Karia (zdjęcie Kinga Karwacka)

Do zobaczenia na następnej wyprawie!

PS Zainteresowany innymi relacjami z rajdów, terenów w Polsce?

Kliknij tutaj Rajd konny część I Wrażenia

Rajd z komarami w plażową pogodę 🙂 Porady rajdowe

Rajd z pławieniem koni

Co nieco o wiosennych terenach

Kontrolowany galop w terenie i… zderzenie twarzą w twarz z drapieżcą dinozaurem

Lub poprostu w pole „Szukaj” wpisz „rajd”, „teren”