Szkolenie z Manolo Mandez – część I

Manolo Mandez jeździł konno już w brzuchu matki. Wychowywał się na wsi. Konie były potrzebne do życia i przeżycia. O konie trzeba było dbać, troszczyć się, bo były niezbędne do funkcjonowania na hiszpańskiej wsi. Manolo opowiadał, jak jego mama musiała często dojeżdżać konno 20 km do miasteczka. Pojechała też konno, parę dni przed porodem, do szpitala, a po porodzie z powrotem do wsi, z malutkim Manolo przywiązanym do jej ciała. Manolo spał podczas tej i innych podróży do miasta. Chód konia bujał, usypiał. „Moja mama była bardzo dobrym jeźdźcem” – wspominał. To już tu, w rodzinnym domu, narodził się wielki szacunek Manolo do koni, nieprzeciętna umiejętność wczytywania się w to, co mówią, wyrażają. To tu narodziła się wielka wrażliwość na potrzeby koni, empatia i prawdziwa miłość do tych zwierząt. Szczegółową historię życia Manolo możecie doczytać w necie. Ja wspomnę jeszcze tylko o jednym ważnym fakcie. Manolo był współzałożycielem, a potem trenerem w słynnej szkole ujeżdżania w Jerez de la Frontera.

Uwielbiam Hiszpanię. W wielu 35 lat zaczęłam uczyć się nie tylko jazdy konnej, ale również hiszpańskiego 🙂 Taki zbieg okoliczności… Uwielbiam podróżować po Hiszpanii. Byłam w Jerez de la Frontera. Byłam w słynnej szkole ujeżdżenia, ale… nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Wyćwiczone w piafach konie nie wzbudzały zachwytu. Raczej było mi ich szkoda. Teraz wiem, że ujeżdżenie i ćwiczenie piafów nie jest złe samo w sobie. Prawda jest taka, że stara, dobra szkoła ujeżdżeniowa miała (i ma) na celu dobro konia. Miała na celu jego gimnastykę, ćwiczenia wzmacniające jego mięśnie, kształtujące dobrą postawę ciała, psychikę, by był w stanie przez długie lata nosić jeźdźca na swoim grzbiecie, bez szkody dla ich zdrowia. Jak powiedział kiedyś Wojciech Mickunas, „natura nie stworzyła koni do tego, byśmy na nich jeździli”, koń nie rodzi się, by nosić człowieka na swoim grzbiecie. Stara szkoła ujeżdżeniowa dbała o prawidłowy rozwój konia, przygotowywała go na „noszenie” jeźdźców. Nikt tu nie pomyślał o zajeżdżaniu 2- czy 3-letnich koni. Manolo nie ukrywał goryczy, mówiąc, jak wiele dobrych zasad w treningu koni zostało złamanych, jak chęć sukcesu w przeróżnych zawodach zasłania oczy wielu ludziom, znieczula ich na ból, krzywdę zwierzęcia, jak wiele złych rzeczy dopuszcza się obecnie w jeździectwie, hodowli koni, ujeżdżeniu.

Podczas szkolenia we Wrocławiu (i zapewne gdzie indziej też) najczęściej pojawiające się słowa wypowiadane przez Manolo to „good posture” (prawidłowa postawa ciała konia). Bez tego nie ma zdrowego konia. A tylko o takim koniu Manolo chce rozmawiać. Drugie najczęstsze zdanie to „daj dłuższą wodzę” – ale o tym w następnym poście.

Manolo zna każdy koński mięsień, każdą końską kość, więzadło, powięź, ścięgno. Z końskiej „twarzy”, z jego oczu, z mimiki czyta szczęście lub nieszczęście zwierzęcia. Czyta najdrobniejszy ból, dyskomfort. Nie, nie wyczytałam tego w necie. Widziałam to przez trzy dni na własne oczy. Szkolenie Manolo polega na tym, że ośmiu wybranych jeźdźców pracuje, trenuje pod jego okiem przez trzy kolejne dni, a widownia obserwuje ich pracę. Manolo komentuje na bieżąco, co robi i dlaczego, co radzi i dlaczego. Jeźdźcy i konie są różni. Jedni jeżdżą zawodowo, inni hobbistycznie, jedni ćwiczą ujeżdżanie, drudzy skoki. Jedni jeżdżą na cordeo, a inni na wędzidle. Jedni mają młode konie, inni starsze. Taki przekrój pozwala porównać różne podejście Manolo do treningu. Tłumaczy, co jest ważne dla konia w każdym momencie jego rozwoju. Co może ćwiczyć, a na co jest za wcześnie. Ale Manolo zawsze zaczyna od spojrzenia koniowi w oczy…(i pod ogon 🙂 Naprawdę, tam jest dużo „zapisane”! Ja o tym nie wiedziałam!).

Prawie każdy koń biorący udział w szkoleniu miał jakiś problem – zaawansowany lub taki, który dopiero zaczynał się pojawiać. Po ruchu konia, po jego zachowaniu, po sposobie, w jaki wykonuje ćwiczenie, unosi ogon, po dotyku jego skóry, mięśni, kości Manolo stawiał diagnozę. Jedne konie miały problem z kręgosłupem w części lędźwiowej, inne w odcinku szyjnym, jedne z kręgiem numer 2, 3, inne 7 czy 17,18. Jedne z lewą nogą, drugie z prawym kopytem. Z każdym dniem szczęka coraz bardziej mi opadała… Taka precyzja w tak krótkim czasie! Co za wyczucie, co za znajomość ciała i duszy koni! Mało tego – na diagnozie się nie kończyło. Magiczne ręce Manolo nastawiały kręgi, rozmasowywały spięte mięśnie, rozluźniały kolejne partie ciała konia, tak by poczuł się lepiej, by dolegliwość ustąpiła. Nie u wszystkich koni to się udawało. Mimo że widać było, że właściciel kocha konia, nieświadomie dopuścił już, poprzez niepoprawny trening (a większość jeźdźców była bardzo zaawansowana!), do nieodwracalnych zmian w postawie, w kręgosłupie konia. Te błędy robisz Ty i robię ja. Nie z braku miłości, ale z braku świadomości…

To szkolenie to niesamowita dawka wiedzy. Wiedzy, którą możesz zobaczyć na własne oczy. Wielu rzeczy byłam już świadoma, ale wielu jeszcze nie. Wiele zagadnień było nowych, wiele ułożyło się w końcu w głowie. To nie jest tak, że Manolo opowiada o jakichś tajemnicach, sekretach, zdradza swoje złote myśli, wiedzę tajemną. Wręcz przeciwnie – wszystko, co mówi, jest naturalne, zgodne z logiką, z psychologią,  fizjologią i biomechaniką konia! A jednak… my, ludzie, nie zawsze do końca słuchamy, słyszymy i rozumiemy. Często kopiujemy coś po kimś, potarzamy stare schematy. Warto zweryfikować swoje przekonania, swoją wiedzę.

Co wyniosłam, o czym warto było sobie przypomnieć? O tym już za dwa tygodnie w nowym wpisie.

PS Koszt 3 pełnych dni (od 9.00 do 18.00) to 450 zł. Manolo ponownie będzie w Polsce  – w październiku

Rajd konny – część II – Porady rajdowe

Uwielbiam blogi podróżnicze. Coraz częściej, przygotowując się do dalekiego wyjazdu, korzystam z blogów, zamiast z przewodników. Przewodniki są fajne…ale w 80% zbyt mało dokładne. Opisują wiele miejsc, ale każde tylko z grubsza. A na blogu są konkrety – skąd? gdzie? jak? ile trwało? ile kosztowało? jak najlepiej…? na co uważać? w jakim okresie? itp. Wszystko szczerze, dokładnie opisane i nazwane. Dowiesz się wszystkiego.

Jak wróciłam z rajdu i spisywałam swoje po-rajdowe wrażenia, przyszła mi do głowy myśl, by stworzyć odrębny wpis  poświęcony przygotowaniu do rajdu konnego. Wpis konkretny: co zabrać? a co nie? jak się spakować? na co uważać? co się sprawdziło? Może ta garść informacji przyda się innym? Tak jak mi przydały się rady osób, które wróciły z podróży do Indonezji  czy na Filipiny.

Oczywiście, lista poniższych porad dotyczy rajdu wiosennego (czy jesiennego), nie zimowego czy letniego. Dotyczy rajdu, gdzie nikt nie przewozi rzeczy samochodem (wszystko wieziemy na koniu), a noclegi są w agroturystykach, schroniskach, nie w namiotach. W końcu, dotyczy rajdu „budżetowego”- czyli takiego  na którym chcemy wydać minimum pieniędzy na „doposażenie”.

Oto garść porad:

1.  Radzę zabrać jak najmniej ubrań. Na koniu nie ma zbyt dużo miejsca – tak naprawdę, by komfortowo się jechało, bierze się 2 sakwy na boki konia oraz worek z tyłu. Sakwy najczęściej dostępne są w stajni wraz z koniem 🙂

Oto jak wygląda „spakowany” koń – sakwy po bokach, worek z tyłu.

Worek kupiłam na allegro – 25 litrowy, nieprzemakalny za około 60 zł. Zakup przyda się również na kajaki, na łódkę, na rower. Sakwy, worek przymocowujemy do siodła za pomocą troków (my dostałyśmy razem z sakwami). Co to są troki? To takie paski jak widać poniżej. Sakwy nie mogą obijać się po bokach konia. Muszą być dobrze przymocowane.

W worku zmieścił się śpiwór (w Decathlonie są śpiwory zajmujące bardzo mało miejsca, koszt około 160 zł), piżama (cienka), t-shirt na przebranie (naprawdę nic się nie stanie jak będziesz 2 dni w jednym podkoszulku), majtki, skarpetki, szczoteczka, mały szamponik, mały ręcznik, krem.

Na sobie miałam bluzkę na długi rękaw oraz 2 polary. Jeden polar w zupełności starczył, jak słońce przygrzało, drugi zakładałam na wieczór. Polar ma to do siebie, że nic nie waży, można go upchnąć do sakwy lub zawiązać w pasie. W razie deszczu świetnie sprawdza się ponczo przeciwdeszczowe, np. takie:

https://www.militaria.pl/texar/ponczo_texar_olive_p21800.xml * (UWAGA CZYTAJ PONIŻEJ)

Ponczo jest długie, po kolana, przez co chroni także uda przed deszczem, jest bardzo lekkie i zajmuje bardzo mało miejsca. Moim zdaniem ponczo za 20 zł sprawdza się o wiele lepiej niż droga, kurtka przeciwdeszczowa. Kurtki są z reguły cięższe, zajmują więcej miejsca i nie sięgają po kolana 🙂 . Ponczo wkładamy do sakwy, by było łatwo dostępne w razie nagłego deszczu.

Duży dylemat to „Co założyć na tyłek??”. By nie było zimno, by jechało się komfortowo, by nie przemoknąć, by nie było za gorąco, jak słońce przygrzeje. Jeśli temperatury są poniżej 10 stopni polecam spodnie narciarskie – są nieprzemakalne i ciepłe. Jeśli temperatury są wyższe, sprawdzają się zwykłe bryczesy + cienkie, nieprzemakalne spodnie do wędrówek górskich. Takie spodnie – w razie deszczu, czy wieczornego chłodu- zakładamy na bryczesy. Spodnie trzymamy w sakwie, by były pod ręką.

2. Buty – nie muszą być to ocieplane sztyblety. Dobrze sprawdzają się zimowe, górskie buty. Mogą być też śniegowce. Takie buty z reguły mają chropowatą podeszwę przez co dobrze trzymają się strzemiona. Są też – często – cieplejsze od sztybletów.

3.  Jedzenie. Generalnie mam wrażenie, że sklepy, stacje benzynowe, są w Polsce na każdym rogu 🙂 Podczas naszej wędrówki, z Nielepic do Lanckorony, nie zdarzyło nam się poszukiwać sklepu. Były wszędzie. Do sakw, z domu, bierzemy zatem jedzenie tylko na jeden dzień. Wieczorem – uzupełniamy zapasy w najbliższej wiosce (chyba, że wędrujemy kompletnie poza cywilizacją. Tylko gdzie są jeszcze takie miejsca?? Chyba tylko w kilku punktach w Bieszczadach). 1- 2 puszki, trochę chleba, orzeszki – w zupełności wystarczy (jeśli  śniadanie było obfite i kolacja również taka będzie 🙂 )

UWAGA! Wszystko co mamy w sakwach, „ubije się”. Żadne owoce nie przeżyją. Zapomnijcie o ciasteczkach, wafelkach – wszystko się zgniecie. Ja wzięłam owsiankę w kubku. Kubek nie wytrzymał, pękł i cała zawartość wysypała się „pudrując” wszystko w worku…

Do sakwy bierzemy metalowy kubek (jeśli planowane są postoje na gorącą herbatkę). Warto też mieć mały termos, by mieć coś ciepłego również między postojami. Ale UWAGA – wszystkie twarde rzeczy muszą być daleko od siebie oddzielone czymś miękkim (spodniami, czy ponczo). Sama bym nie uwierzyła, że podczas kłusa, czy galopu powstają tak duże siły, które potrafiły wygiąć mój widelec w literę U i wgiąć twardy ja skała metalowy termos!

UWAGA – nie wkładamy nic twardego do worka umieszczonego na grzbiecie konia. Termos, kubek, butelka – wszystko to będzie podczas galopu uderzać o grzbiet konia i ból pleców gotowy.

4. Woda – bierzemy kilka mniejszych plastikowych butelek 0,5 l, zamiast jednej większej (sakwy nie są duże). Napoje, jedzenie, równomiernie rozkładamy do sakw i w sakwach. To naprawdę ma wielkie znaczenie dla końskiego komfortu jazdy!

5. Polecam zaopatrzyć się w latarkę- czołówkę. Jeśli zrobi się ciemno spokojnie możemy kontynuować rajd – koń dobrze widzi w ciemności 🙂

6. Jeśli byłoby chłodno uważam, że genialnie jest mieć coś takiego 🙂 Kawałek futerka na siodle (podpatrzyłam u innego jeźdźca)

7. Kamizelka ochronna – brać czy nie brać? Jeśli wypożyczasz konia (=nie znasz go jak własną kieszeń) to brać. Ja na przykład spadłam. Dzięki kamizelce miękko 🙂 Kamizelki, pod wpływem ciepła, dopasowują się i naprawdę nie przeszkadzają. A poza tym – w chłodniejsze dni – dogrzewają 🙂

Nie zapomnijmy o ciepłych rękawiczkach! I o cienkich – tu zaszalałam i wzięłam obie pary i obie się przydały. Obowiązkowa też mapa 🙂 Choćby po to, by postudiować wieczorem 🙂

8. Świetny patent to długa lina 🙂 Na popasach wiążemy konia na długiej linie (a nie krótkim uwiązie), dzięki czemu koń może swobodnie się poruszać szukając młodej trawy, a my zajmujemy się przygotowaniem kanapek i grzaniem wody na herbatę. Po popasie zwijamy, przywiązujemy z boku konia i jedziemy dalej.

i jesteśmy przygotowani 🙂

A wasze doświadczenia?? Fajne rajdowe patenty? Piszcie!

A wrażenia z tego rajdu oraz filmik (który zajął II miejsce podczas konkursu Filmików organizowany przez Górską Turystykę Jeździecką PTTK  🙂 tu : Rajd konny część I Wrażenia

*nie kupujcie absolutnie tego poncza! Na drugim rajdzie została z niego podarta szmata, którą musiałam wyrzucić do kosza (bardzo nie ekologicznie!). Tu znajdziecie coś co polecam – będzie służyło lata Porady rajdowe; cześć III (co gdy temperatura waha się od 25 do -1?)

Zdjęcia (te artystyczne 🙂 : Kinga Karwacka

Rajd konny – część I – Wrażenia

Nigdy nie powiedziałabym, że do mojego kalendarza dopiszę na stałe pozycję pt. „Rajd konny”. Dopisuję, bez chwili wahania 🙂 Rajd konny, turystyka konna to coś genialnego! Oczywiście, pod warunkiem, że jest się przygotowanym.

To, że nie pojechałam w taki rajd rok czy dwa lata temu, nie jest przypadkowe. Idę w swojej nauce jazdy konnej stopniowo do przodu, małymi krokami, nie wielkimi skokami. Jakże to inne podejście od tego w pozostałych sferach mojego życia! Uwielbiam wyzwania, nowości, ryzyko, chętnie wychodzę poza sferę komfortu, chętnie próbuję, przełamuję! Jaką przyjemność sprawia mi przekraczanie swoich granic, łamanie „nie da się, nie zrobię!”, pójście pod prąd, bycie często szaloną! A w jeździe konnej? Raczej zrobię krok w tył niż za szybko dwa kroki do przodu 🙂

W jeździe konnej jestem ostrożna, powolna. Stawiam sobie wyzwania – ale malutkie – i rozciągam je w czasie. Wolę odpuścić niż przycisnąć. Wolę powiedzieć: „następnym razem” niż „tu, teraz, natychmiast”. Dlaczego? Bo w jeździectwie jest jeszcze ktoś inny oprócz mnie – ktoś bardzo ważny – KOŃ! Najpierw chcę bardzo dobrze poznać konie, by móc bezpiecznie – dla obu stron – dalej iść w nauce. A poznawanie koni to powolny, niekończący się proces. Bo nie ma dwóch takich samych koni, dwóch takich samych sytuacji. Każdy koń ma inne geny, charakter, temperament, ale też doświadczenie z człowiekiem (szczególnie w rekreacji!). Każdy może reagować inaczej i do każdego może co innego przemawiać. Taka nauka wymaga więcej czasu.

Więc rok czy dwa lata temu jeszcze nie czułam, że posiadam odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by wziąć udział w rajdzie.

Jadąc na rajd, chciałam mieć bowiem pewność, że nie będę spięta, że będę przygotowana (i fizycznie, i psychicznie), że będę czuła się swobodnie na koniu, będę rozluźniona – przynajmniej większość czasu. A przez to będę i jemu dodawać otuchy (a nie strachu) na nowych szlakach. Zaczęłam zatem najpierw jeździć w tereny: 2- czy 3-godzinne, potem jednodniowe. Jeździłam w różnych stajniach, na różnych koniach, o różnych porach roku – a zatem w różnych warunkach. I obserwowałam… Co jeszcze wywołuje we mnie strach? Gdzie pojawia się mała panika? Czy jak koń nagle przyspiesza? Czy jak bryka? Czy jak wyprzedza, ślizga się lub potyka? Czy może jak cwałuje przez rżyska? I dopiero gdy przewaliłam tę tonę nowych doświadczeń, przełamałam kolejne strachy, pozbyłam się niepewności w różnych sytuacjach, zapisałam się na rajd (razem zresztą z córką Julką). Na rajdzie nie chodzi bowiem o to, by „dać radę”, ale by czuć się bezpiecznie w każdym momencie, by być pewnym swoich umiejętności w każdej chwili. Wtedy można cieszyć się każdą chwilą.

Jak było na rajdzie? Było wspaniale z wielu powodów. Było wspaniale, bo byłam blisko natury. Było wspaniale, bo poznałam kawałek pięknej Polski z kompletnie innej perspektywy. Wreszcie było wspaniale, bo miałam konia – Forinta – dla siebie na cztery pełne dni. Ile razy młodzi jeźdźcy marzą o posiadaniu konia! Podczas rajdu można się przekonać jak to jest – choćby na moment 🙂 Mogłam lepiej poznać Forinta i zgrać się z nim. Pamiętam dokładnie moment, czwartego dnia rajdu, gdy poczułam taką lekkości, elastyczność, uczucie niesienia w siodle! Wreszcie wyłączyłam mózg i hamulce, po prostu poddałam się jeździe! To nie jest możliwe, gdy wpadasz do stajni tylko na godzinną jazdę lub gdy jedziesz na 3-godziny teren. Podczas kolejnych dni rajdu coraz lepiej poznajesz konia, a koń ciebie i… coraz łatwiej o obopólne zaufanie. A w dobrej jeździe zaufanie to podstawa! Pierwszego dnia poznałam, jak Forint „skacze”, poznałam rytm galopu, poznałam też, jak przyspiesza i na przykład włącza „czwórkę” 🙂 Trójka to galop, czwórka to… bardzo szybki galop. Forint przy przełączaniu z „3” na „4” brykał (wiecie – wiosna, konie pełne energii). Dwa wykopy do tyłu, głowa w dół i wio!!! Pozycja półsiadu w takim momencie groziła zachwianiem równowagi i po prostu upadkiem. Szybko zmieniłam taktykę na galop w pełnym siadzie J . Pierwsze dni to poznawanie się i dogrywanie, nabieranie pewności siebie i zaufania. A ostatnie dni to luz, blues i harmonia 🙂

Rajd to wspaniała okazja do obserwacji koni przez cały dzień! Jak zachowują się w stadzie, w nowych miejscach, jak pokonują przeszkody. Fantastyczna nauka i zabawa.

Rajd to masa nowych doznań i wyzwań. Nie jechaliśmy tylko po leśnych drogach czy łąkach. Pokonywaliśmy jary, strome zejścia, strome wejścia, bagniste podłoża, kałuże, strumyki. To wyzwania, których nie spotka się na ujeżdżalni. Były nawet wyścigi wokół młodych sosen 🙂 Galop, przyhamowanie, skręt, przyspieszenie… oj, działo się.

Czy na wszystko byłam przygotowana i nic mnie nie zaskoczyło? Ależ oczywiście, że nie! Forint to młody koń – 6-letni. Pierwszego dnia, przy przeskakiwaniu zwykłego rowu, skoczył tak, jakby miał do pokonania 1,5-metrowy płot J Straciłam równowagę i spadłam. Taki mały rów, a taki wielki skok! Kto by pomyślał. Trzeciego dnia mieliśmy do pokonania większy rów. Forint tym razem w ogóle nie chciał przeskoczyć. Wycofywał się, odmawiał pokonania przeszkody. Straciłam pewność siebie, spięłam się i zaczęły się schody. Z każdą kolejną próbą chciałam odpuścić, zejść z konia i powiedzieć: „Nie daję rady!”. Ale przecież rajd nie mógł stanąć w miejscu. Ostatecznie zadziałała stara, sprawdzona metoda. Inne konie przeszły przodem, „pokazując” Forintowi, że nie ma się czego bać. Uff… co za emocje.

Warto poznać jeździectwo od tej rajdowej strony 🙂 Ja jestem zakochana! Wpadłam po uszy 🙂

PS Część II – z serii „Rajd konny”  to obiecane tzw „tipy” rajdowe (czyli rady, porady, co zabrać, co nie, jak wygląda rajd od kuchni). Już za 2 tygodnie

A tu – jak przygotowywałam się – czyli rochę przeżyć z terenów:

Co nieco o wiosennych terenach

Kontrolowany galop w terenie i… zderzenie twarzą w twarz z drapieżcą dinozaurem

W wietrzny dzień na młodym koniu

Pełny cwał na ścierniskach? Jak?

Zdjęcie Kinga Karwacka

A oto filmik z rajdu (który – pochwalę się – zdobył II miejsce w Przeglądzie Filmików ze Szlaku Konnego organizowanego przez Górską Turystykę Jeździecką PTTK)

 

Karmienie z ręki w rekreacji

Dziś krótko i na temat – o karmieniu konia z ręki. Jestem przeciwniczką karmienia koni z ręki przez młodych jeźdźców, dzieci, przez niedoświadczonych dorosłych. I chyba nie ja jedna 🙂 W stajniach, gdzie bywam (i pewnie tam, gdzie Wy bywacie), pełno jest karteczek: „Zakaz karmienia konia”, „Zakaz dokarmiania” etc. Czy tylko z powodu obaw właścicieli o wagę konia, o przejedzenie się konia, jego choroby? Czy tylko z obawy, że ktoś poda rumakowi niezdrowy cukier zamiast zdrowej marchewki? Nie, nie tylko. Właściciele wiedzą, jak wielkim „wzmacniaczem” zachowań konia (czy to pozytywnych, czy negatywnych) jest smakołyk.

Koń to zwierzę inteligentne, mądre i bardzo lubi jeść (jak my wszyscy 🙂 ) Koń – dla małego co nieco – dużo więcej zrobi niż „za darmochę” (jak my wszyscy). Koń chętniej pracuje, jeśli wie, że czeka go za to nagroda. Nagrody mogą być różne: zdjęcie presji, nasze miłe słowo, chwila przerwy, pogłaskanie czy też właśnie kawałek chlebka czy marchewki. Gdy nagradzamy konia za coś, co zrobił, mówimy o wzmocnieniu pozytywnym (to temat na inny wpis). Wielu trenerów korzysta z wiedzy o zachowaniach zwierząt, o wzmocnieniu pozytywnym, i świetnie trenuje swoje konie (czy inne zwierzęta). Konie można trenować zarówno z pomocą jedzenia, jak i bez niego. Ale treningiem koni zawsze muszą zajmować się osoby doświadczone, nigdy dziecko, osoba początkująca, bez praktyki i wiedzy. Marchewka w nieudolnych rękach może więcej zaszkodzić niż pomóc. Może utrwalić złe zachowania.

Spójrzmy na Elę Gródek sprzed paru lat. Jeździła w stajni, gdzie pewna piękna, delikatna klaczka o imieniu Delekta sprawiała pewne problemy przy siodłaniu. Gdy wchodziło się do boksu i próbowało się założyć jej kantar, „straszyła” zębiskami, próbowała podszczypywać. Co wymyśliła Ela? „Przyniosę kawałek marchewki, Delekta zajmie się marchewką, a nie mną”. Metoda działała perfekcyjnie! Tylko czy z korzyścią dla konia i innych jeźdźców?

Co w rzeczywistości miało miejsce? Delekta kłapała zębami, po czym przed jej pyskiem pojawiała się marchewka. Delekta myślała: „Wspaniale! Marchewka! Aha!!! To taki jest sposób na zdobycie marchewki! Kłapać zębami” (był to też świetny sposób, by przestraszone dzieci wybiegały z boksu i zostawiały ją w spokoju 🙂 ) I tak to Ela nieświadomie wzmacniała złe zachowanie klaczy za pomocą karmienia z ręki marchewką.

Z innej beczki. Czy miałeś do czynienia z końmi, które „obszukiwały” Cię, obwąchiwały kieszenie, trącały pyskiem, szukając, czy nie masz czegoś dobrego? Ja miałam nie raz. I pamiętam, jak mnie to stresowało! Pamiętam, że bałam się, że koń mnie ugryzie. I nie jestem osamotniona w tym uczuciu. Każde dziecko, które zaczyna swoją przygodę z końmi, obawia się tych wielkich zębisk! Dlatego nie chcemy takich zachowań u koni. Konie niekarmione z ręki przez rekreantów nie będą ich nachalnie obszukiwać, przygniatać do ściany boksu, krzycząc w myślach: „Dawaj coś do jedzenia! Wiem, że gdzieś coś masz”.

Dlatego też karmienie konia smakołykami, moim zdaniem, powinno być zarezerwowane tylko dla osób, które wiedzą, kiedy ten smakołyk można dać, a kiedy nie, jak go użyć i w jakim celu, kiedy smakołyk wzmocni pozytywne zachowanie konia, a kiedy nie. Naprawdę nie jest to obojętne, KIEDY, JAK i GDZIE dajemy koniowi marchewkę 🙂 Człowiek musi być na to gotowy, musi mieć pewne obycie z końmi i sporą wiedzę o nich, by nie narobić zamętu.

Podam jeszcze jeden przykład. Pamiętam, jak kiedyś w swoich ćwiczeniach z Larmandem (moim „wypożyczanym” koniem) chciałam użyć marchewki. Tak bez zgłębienia tematu. Gdzieś coś podejrzałam, coś gdzieś usłyszałam i stwierdziłam, że zobaczę, jak to działa! Szybko Larmand zrewidował moją gotowość do użycia marchewki w czasie ćwiczeń 🙂 Kompletnie nie byłam na to gotowa. Larmand omal nie wlazł mi na głowę 🙂 Stał się tak namolny (albo ja tak słaba i mało asertywna!), że wycofałam się z pomysłu w sekundę.

Koń nie może wyrywać smakołyka, to człowiek decyduje kiedy mu go podać, a koń powinien grzecznie czekać.

Trzeba pamiętać o tym, że koń bardzo szybko się uczy, że odrabianie złych „lekcji” kosztuje trzy razy więcej czasu niż nowa nauka. To wielka odpowiedzialność. Jeśli chcesz być dobra dla konia i chcesz mu podziękować za fajną lekcję, wrzuć mu marchewkę do żłobu!

Więcej o karmieniu z ręki w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”.

PS Zdjęcie – podglądnęłąm taką oto scenkę. Mały Antoś, który bojąc się wielkich zębisk konika, wymyślił nowy sposób na podanie marchewki 🙂

Co nieco o wiosennych terenach

W poprzednim tygodniu byłam z Julką w terenie. Co za klimat – słońce praży, świeżość w powietrzu, ciepło (10 stopni), wokół trawa, śniegu brak. Istna wiosna. I my, na koniach, w tym wiosennym klimacie przemierzamy świat! Oj, nie był to relaksacyjny teren, jakby można było to sobie wyobrazić. Nie było miejsca na rozkoszowanie się widokami, wdychanie zapachu traw z zamkniętymi oczami 🙂 Był to teren, gdzie skupienie, szybkość reakcji, czytanie języka konia oraz dobry dosiad bardzo się przydały. Nasza instruktorka doszła do wniosku, że w tym roku już zasłużyłyśmy na miano „wiosennych zaklinaczek koni”, oferując nam ten godzinny, wiosenny teren zamiast jazdy na ujeżdżalni, na tych koniach 🙂 Jeszcze rok temu tego nie zaproponowała. Wiem, dlaczego 🙂

Konie na wiosnę to nie to samo co konie latem czy na jesieni. To konie pełne energii, niewybiegane, to konie szybkie, skore do wyścigów, brykające radośnie na cześć wiosny! (nie wszystkie , ale z moich obserwacji wynika, że hucułki lubią i owszem). Konie, z reguły, zimą rzadziej chodzą w tereny – a to podłoże nie takie, a to dzień krótki, a to nie ma chętnych jeźdźców, bo zimno i wieje. Koń to zwierzę potrzebujące ciągłego ruchu. Zatem, jak już przyjdzie ta wiosna i wreszcie mogą się poruszać, to… miej się, jeźdźcu, na baczności! Skup swoją uwagę, wytężaj zmysły, reaguj szybko, PRZEWIDUJ ruch i wsadź tyłek mocno w siodło 🙂 I mniej trochę wyrozumiałości dla zwierzaka.

Ten teren mogłabym porównać do meczu. Jula kontra Zwinek, Ela kontra Otto. Wynik meczu mojej córki to 3 do 0 dla Julii (brawo, brawo, brawo!), wynik meczu Eli to 2 do 1 dla Eli. A mecze przebiegały następująco.

Zastęp pięciu koni wyruszył na powitanie wiosny. Zwinek przedostatni, Otto na ostatnim miejscu. Zwinek to młody konik, nie tak dawno zajeżdżony, jeszcze ciut płochliwy i szlifujący swoje dobre maniery. Po 10 krokach w terenie Zwinek odstawił swoje pierwsze, małe rodeo. W sumie trudno stwierdzić, czy przestraszył się Otta, który potknął się, czy poczuł po prostu wiosenny wiatr w grzywie 🙂  1 : 0 dla Julii. Jula nie spadła, dzielnie wysiedziała. Idziemy dalej. Zbliżamy się do pięknej łąki (koniom przypomina się, że często tu galopują) i mój Otto wychodzi na prowadzenie! Otto, z kolei, to stary wyjadacz. Konik z bagażem doświadczeń, stały bywalec terenów, uwielbiający szybkość i rywalizację 🙂 Cóż, dałam się zaskoczyć, moje reakcje były o 3 sekundy spóźnione i Otto, zamiast na końcu zastępu, znalazł się na początku, inicjując galop. 1 : 0 dla Otta. Ciapa ze mnie i tyle.

Pierwsze galopy. Zwinek w aurze szczęścia (tak mi się zdaje ???) bryka po raz drugi. Ponownie wygrywa Jula, nie spadając. 2 : 0 dla niej. Po pierwszym galopie para lekko schodzi. I z koni, i z jeźdźców 🙂 Muszę powiedzieć, że niesamowite są te galopy. Konie naprawdę lubią biegać, lubią się ścigać na otwartej przestrzeni, lubią wiosnę! Wspaniałe uczucie! Mogłabym tak na tym grzbiecie na koniec świata!

Jedziemy dalej, po chwili stępa i kłusa pora na drugi galop. Otto ponownie chce przejąć kontrolę i wybiec przed szereg. Tym razem Ela jest już przygotowana i reaguje na czas. Otto zostaje na swoim miejscu – na ostatniej pozycji w zastępie. Ile w nim chęci do biegu! Ile siły, ile energii! (chciałoby się go tak puścić, by się wybiegał, no ale zasady w terenie obowiązują i nie ja tu rządzę). Co za konik! Wynik rozgrywki 1 : 1 (Ela wyrównuje).  Sytuacje powtarzają się jeszcze raz – Zwinek bryka z radości, Jula trzyma się w siodle, Otto chce objąć pierwszą pozycję oraz decydować o rozpoczęciu biegu, Ela reaguje na czas, prosząc go, by jednak wyścigi zostawił na inny dzień 🙂

Jak bardzo różni się jazda w terenie w zależności od pory roku, wie tylko ten, kto to poczuł na własnej skórze. Dobrze znany konik, spokojny, opanowany latem, może okazać się zupełnie inny na wiosnę! Ten sam koń może leniwie „capcować” (uwielbiam to słowo! Znacie je 🙂 ?) na ujeżdżalni, a w terenie może dostawać skrzydeł. Jazda jeździe nierówna, koń, koniowi nierówny.

Myślisz, że nic Cię już w Twojej stajni nie zaskoczy? Potrenuj w czterech porach roku 🙂

PS Skomentuję jeszcze rodeo Julki… Cholera – nie jest to łatwe dla matki, gdy obserwuje swoje dziecko na brykającym koniu… No ale… jak ma się to dziecko inaczej nauczyć?? Poza tym dokładnie wiem, że Julka jest na to przygotowana. Jest na to przygotowana przede wszystkim PSYCHICZNIE! Wiem, że Julka nie panikuje w takich momentach, nie boi się, wie, co robić w takich sytuacjach, wie, że to normalne, wie, że SPOKÓJ to podstawa.

Dlaczego nie wzięłam na „wiosenny teren” Ali (mojej drugiej córki)? Bo wiem, że nie jest na to PSYCHICZNIE gotowa. Ala uwielbia tereny, nie boi się szybkości, fajnie siedzi w siodle. Ale niepokora konia ją przeraża, niekontrolowane galopy, brykania stresują. Lepiej zaczekać, niż odpracowywać…

PS 2.  Warto poznać siebie i swoje emocje w różnych sytuacjach na koniu. Warto zdawać sobie z nich sprawę. Warto uczyć się nowych sytuacji, i odpowiedniej na nie reakcji. Zawsze czuję wielką pokorę na każdej jeździe, bo wiem, że jeszcze niejedna sytuacja mnie zaskoczy 🙂