Dominacja – o co tu chodzi?

Szkolenie L3 z bloku L1-L2-L3. Cisna. Kameralna atmosfera umożliwiająca bardzo indywidualną pracę. Fajne towarzystwo koniarzy. Każdy to właściciel konia (oprócz mnie), każdemu zależy, by jak najlepiej komunikować się z nim, by wycieczki w tereny i jazdy na ujeżdżalni były zawsze bezpieczne i miłe dla obu stron. Na szkoleniu jedni ćwiczyli z własnym koniem, inni z wypożyczonym z ośrodka – jak ja. Ale każdy ćwiczył. To bardzo mi się podoba w szkoleniach JNBT – nie siedzisz i patrzysz, jak trener na środku ujeżdżalni ćwiczy z koniem, tylko sam masz za zadanie pracować z rumakiem. Jak się siedzi i patrzy, to wszystko wydaje się takie proste… Przynajmniej mi  🙂 . Jednak jak samemu zaczyna się wykonywać ćwiczenie, to okazuje się, że ręka za wysoko, postawa ciała nie tak, wzrok nie tu. I nagle „nie działa”, nagle ćwiczenie „rozjeżdża się”, nagle myślisz: „To jest trudne!”. Dla konia wszystko ma znaczenie. Koń wszystko „czyta”, cały nasz „body language”: postawę ciała, wzrok, ruch ręką czy nogą. Koń próbuje zrozumieć, złożyć to wszystko do kupy, a czasem dostaje od nas sprzeczne sygnały… 🙂

L1 to Zaufanie, L2 to Szacunek, L3 to Dominacja. Trzy ważne rzeczy, które – według Akademii JNBT – umożliwiają bezpieczną jazdę, dobrą komunikację z koniem. Trochę się bałam tej „dominacji”. Brzmi to dość groźnie. Lepiej brzmi „partnerstwo”, lepiej brzmi „współpraca”, lepiej brzmi „przywództwo”. Dominacja brzmi jak bacik i użycie siły. Okazuje się, że niekoniecznie. Może w świecie ludzkim to pojęcie źle się kojarzy: z tyranem, z nadużywaniem władzy. Dominacja w świecie zwierząt to konieczność, jest obecna od zawsze i gwarantuje brak chaosu, zapewnia porządek, który ułatwia przeżycie gatunku*** (patrz komentarz poniżej!) Dominujący koń w stadzie mówi, kiedy i gdzie biegniemy, czy warto biec. Wyobraźmy sobie, że każdy koń byłby liderem. Zza krzaka wybiega lew. Jeden koń krzyczy „W lewo!”, drugi „W prawo!”, trzeci: „Zbijamy się w kupę i kopiemy!”. Zamiast szybkiej akcji ratunkowej zapanowałby kompletny chaos. To samo stałoby się z firmą bez zarządzania. Każdy chciałby robić po swojemu i chyba nikt nie ma wątpliwości, że taka polityka nie doprowadziłaby do sukcesu.

Żaden człowiek, który wsiada na konia, nie chciałby decydować o tym, gdzie jedzie wraz z koniem TYLKO raz na jakiś czas. Wiesz, tak po partnersku 🙂 . Raz ty, koniu, decydujesz, raz ja! Chcemy kontrolować, w jakim tempie i gdzie jedziemy. Nigdy nie chcemy, by koń decydował za nas (chyba że zgubimy się w lesie i… świadomie podejmujemy decyzję, by to on zaprowadził nas do domu 🙂 ). I o tym mówi dominacja. Dominacja to kontrola ruchu. To do mnie przemawia. Mówię: „Rozumiem i jestem za”. Zatem dominacja to nie agresja, to nie „postawię na swoim! (tak dla zasady)”, to nie „tu i teraz na siłę”. Dominacja to spokój, pewność siebie, zdecydowanie.

Jak sprawić, by koń nie próbował czasem „myśleć” za nas i podejmować za nas decyzji? Jest to trudne 🙂 . Ten układ trzeba zbudować – zaufaniem i relacją.

Na L3 ćwiczyliśmy i z ziemi, i z siodła. I na kantarach, i na wędzidłach. Natural to nie ćwiczonka na lince przez całe życie 🙂 . Wędzidła bardzo przydają się w nauce, w odpowiednim ustawieniu konia. Koń zebrany, podstawiający zad, bez zapadniętego grzbietu to koń zdrowy. Ale wędzidło, bez świadomej ręki, może zadać dużo bólu i wiele zepsuć. Natural w swoim założeniu chce tego unikać. Jest wiele rodzajów wędzideł i trzeba mieć świadomość, jak one działają. Nie mając konia, nie mając wpływu na to, jakie wędzidło ma koń, na którym jeżdżę, ten temat jakoś nie był mi bliski. Coś tam wiedziałam, coś słyszałam, coś widziałam, ale wiedza była nieusystematyzowana. Cieszę się, że zostałam wreszcie przeszkolona. Jak działają wędzidła pojedynczo łamane? Jakich wędzideł używa się do ugięć poziomych, a jakich do ugięć pionowych – i dlaczego? Jak działają wędzidła Myler Bits?

Lista chorób końskich spowodowanych nieodpowiednim „użytkowaniem” konia jest bardzo długa. Nie mam nic wspólnego z zawodami, ze „sportem” jeździeckim. Nie miałam pojęcia, jakie konsekwencje niesie hyperflexion czy kissing spines. L3 wniosła wiele informacji – ważnych dla każdego, kto naprawdę chce dla konia jak najlepiej. Wiele razy czynimy krzywdę – z niewiedzy. Kogo za to winić? Stajnie, że nie mówią? System? Siebie, że się nie kształcę? Wysokie ceny dobrych kursów, lepszego sprzętu? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że w przeszłości robiłam nieświadomie wiele błędów i pewnie zadawałam wiele bólu w pysku końskim.

Wiem, że warto się kształcić w jeździectwie, warto czytać, brać udział w kursach, myśleć i wyciągać wnioski. Jeździectwo to nie religia. Nie musisz trzymać się jednego „boga”, nie musisz chodzić do jednego kościoła. Idź na szkolenie do jednego trenera, do drugiego. Zmieniaj, poznawaj, łaź tu, łaź tam. Ale rób coś, szukaj prawdy, swojej drogi. Pragnij rozwoju. Pragnij być LEPSZYM. Pragnij KOCHAĆ bardziej. Pragnij KOCHAĆ mądrze!

PS Jeździectwo się zmienia. Zmieniajmy się i my. Dziś myślimy tak, jutro może być inaczej 🙂 . Jutro może być jeszcze lepiej.

PS Zdjęcie z albumu Akademii JNBT (L3, Cisna 2018). Ćwiczenia ugięć pionowych (podstawiony zad, niezapadnięty grzbiet, zaokrąglona szyja).

*** 12 grudnia 2018 Właśnie jestem po lekturze dwóch książek: „Partnerstwo Doskonałe” Jakuba Gołąbka, oraz „Zwierzęta czynią nas ludźmi” Temple Grandin. To, że napisałam książkę (a żeby ją napisać musiałam przeczytać stosy innych) nie znaczy, że wszystko już wiem. Więc czytam dalej… No i przeczytałam: „…rzetelne badania naukowe zadały ostateczny cios teorii dominacji już jakiś czas temu. Nikt jednak się tym nie przejął, bo jak słusznie zauważył kiedyś J.M Keynes, (…) „Problem nie leży w nowych ideach, tylko w ucieczce od starych, które zostały na dobre wtłoczone w każdy z zakamarków naszego umysłu” („Partnerstwo Doskonałe” Jakub Gołąbek).  Wg naukowców obserwacje na temat dominacji pochodzą z warunków sztucznych (jakie tworzymy koniom), w warunkach naturalnych trudno jest wykryć jednego lidera. „Grupa idzie tam, gdzie najbardziej zdecydowany z jej członków ją przekona”. Często jest to klacz, która ma największą wiedzę i doświadczenie, ale nie zawsze, nie w każdej sytuacji.

Temple Grandin pisze: „Jedną z najważniejszych cech, która sprawia, ze dzikie zwierzę nadaje się do udomowienia, jest jego wysoce towarzyska natura. Nigdy nie dało się udomowić gatunków o samotniczym usposobieniu. Wszystkie 14 gatunków to zwierzęta stadne, z wyrazistą hierarchią, tak by człowiek mógł przyjąć rolę dominującą i stać się dla nich przewodnikiem stada”.

Obie książki bardzo polecam. Będę do nich wracać niejednokrotnie, bo zawierają mnóstwo ciekawych informacji (nie tylko na temat życia stada) popartych najnowszymi badaniami o których warto pisać (i warto wypróbowywać!). Wiedza niełatwa, dla zaawansowanych (jeszcze 3 lata temu nie wszystko by do mnie dotarło).

Życzmy sobie takiej relacji z koniem, by naprawdę chciał za nami iść – zawsze z przyjemnością  i radością i przekonaniem! I nie ważne czy hierarcha jest, czy jej nie ma 🙂 Jak to mówi moja koleżanka „Koń i tak Ci wszystko powie, wszystko zweryfikuje”. Czy masz rację czy nie 🙂

Jak to Fama utarła mi nosa…

Drugi po wakacjach trening skokowy. Wspaniały widok na góry, z ujeżdżalni, przy bezchmurnym niebie. Już nie tak ciepłe, ale jednak miłe promienie słońca padające na stajnię.

„Na kim dzisiaj będę jeździć?” – zapytałam trenerki. „Na Famie” – odpowiedziała. Bardzo lubię Famę. To dobrze wyszkolony koń, chętnie skacze. To koń spokojny, ani nie wolny, ani nie dziko szybki 🙂 . Pomyślałam: „Na Famie jeździłam ostatnio… i przed wakacjami też”. Do idącego obok „końskiego” kolegi powiedziałam: „Chyba Basia daje mi fory. Fama jest takim ułożonym koniem”. Chciałam powiedzieć po prostu „ŁATWYM”, ale „ułożonym” brzmiało bardziej dyplomatycznie 🙂 . Podświadomie miałam ochotę na małe wyzwanie: na jakiegoś konia, którego – ja, jeździec – musiałabym swoimi umiejętnościami bardziej zachęcać do skoków, nakierowywać bardziej precyzyjnie itp. 🙂 (teraz pisząc to pękam ze śmiechu!!)

„A właściwie kiedy ostatnio spadłaś z konia?” – zapytał Marcin, jakby w rzeczywistości miał na myśli: „Co? Szukasz guza? Dawno nie spadłaś z konia? Na pewno chciałabyś trudniejszego?”.

„Hm…w sumie to nie pamiętam kiedy ostatni raz spadłam! Ale było to bardzo dawno temu” – odpowiedziałam.

Na tym dialog się skończył, bo trzeba było siodłać rumaki.

Oj, jak mi Fama utarła nosa!! Oj, jak mi pokazała, że sporo jeszcze nauki przede mną 🙂 (nawet na „łatwym” koniu!). Oj, dała mi niezapomnianą lekcję pokory! Po pierwsze – nie byłam w stanie wykonać jednego, z pozoru prostego, ćwiczenia, po drugie – dwa razy Fama odmówiła skoku, przez co wylądowałam na piasku, sprawdzając, czy oby na pewno jest miękki 🙂 .

Jak to się stało? Co się stało z dobrym jeźdźcem i wzorowym koniem?

Ano, nic takiego. Po prostu nie ma dwóch takich samych treningów! Nie ma dwóch takich samych dni jeźdźca i konia.

Pierwsza odmowa skoku przez Famę to konsekwencja złego najazdu. Miałam wyjechać dokładnie zakręt i poprowadzić Famę na przeszkodę po zakręcie. Tego narożnika Fama akurat na tej jeździe „nie lubiła” (coś ją tam lekko niepokoiło), więc mi trochę ścięła zakręt, a inaczej mówiąc, nie udało mi się ją dobrze poprowadzić, nie „wyjechałyśmy” zakrętu. Zły najazd = zły skok albo odmowa jak w moim przypadku. I tak powoli, po szyi Famy, zsunęłam się na ziemię. Upadek niebolesny i kontrolowany.

Druga odmowa Famy to konsekwencja nieodpowiedniego tempa, braku impulsu do skoku oraz zapadający zmrok. Zaczęło się już ściemniać. Konie dobrze widzą za dnia i – o wiele lepiej niż człowiek – widzą w nocy. Ale moment „ściemniania” się przynosi im wiele kłopotu. Po prostu źle widzą (o wzroku konia więcej piszę w „Jeździe konnej naturalnie!…”) Zatem koń gorzej widział przeszkodę. Do tego tempo mojego najazdu było zbyt słabe oraz nie dałam sygnału do skoku. Fama, zamiast przeskoczyć, ponownie zatrzymała się przed przeszkodą, a ja ponownie zjechałam po szyi. Czasem mam problem z odmierzeniem, kiedy powinnam dać koniowi impuls do skoku. Więc gdy nie jestem tego pewna, to nie daję, bo… tak myślę, że lepiej nie dać niż dać w złym momencie (hmm… w sumie muszę rozwinąć ten wątek z trenerką). Z reguły – gdy Fama dobrze widzi – sama jest w stanie podjąć decyzję, kiedy się wybić. Często pomoc jeźdźca w postaci impulsu do skoku, u tak wyszkolonego konia, nie jest niezbędna. Ale tym razem Fama źle widziała, nie była w stanie sama ocenić odległości, a jeździec nie pomógł. Do tego doszło za wolne tempo. Proste? No właśnie. Mądry Polak po szkodzie 🙂 .

Oj Fama… od wczoraj lubię Cię jeszcze bardziej!

PS Mówiłam Wam już, że skoki nie są proste 🙂 ?

PS 2. Blog mi podpowiedział kiedy ostatni raz spadłam! Kto ciekawy niech czyta LoL! Spadłam z Arszenika

PS 3. Na zdjęciu FAMA (zdjęcie z zimowej sesji). Fot. Ewa Janicka

Pełny cwał na ścierniskach? Jak?

Tego lata nie zaliczę do straconych 🙂 . Nie powiem, że „wyjeździłam” się na końskim grzbiecie, bo do tego uczucia sytości jeszcze mi daleko, ale… było dobrze! Dzięki nowym, końskim znajomościom odkryłam nowe stajnie z pięknymi i… nowymi w swej postaci terenami 🙂 . I co ważne, „nowości” w tym roku mogłam odkrywać już z obiema córkami. Zarówno ja, jak i 13-letnia Jula i 11-letnia Ala byłyśmy gotowe na nowe „uczucia”, „odczucia”, „wrażenia” na końskim, kochanym grzbiecie.

Tak sobie myślę, że osoby, które dobrze jeżdżą, spędzają z końmi wiele czasu, już nie pamiętają tych uczuć, tych pierwszych zagalopowań, pierwszych terenów, upadków, bijącego ze strachu serca. Szybko się zapomina. Cieszę się, że jeszcze to pamiętam i że mogę tym się dzielić. Pewnie za kilka lat i ja zapomnę. A warto o tym mówić.

Pamiętam, jak – siedząc na koniu 3-4 lata temu – myślałam „Ja pewnie nigdy nie będę pędzić pełnym galopem 🙁 ”. Pamiętam to… pamiętam ten gorzki smak, to poczucie własnego beztalencia (tak mi się zdawało, że do tego trzeba talentu)… Jak dobrze, że się nie poddałam, nie uległam frustracji, nie rzuciłam tego wątpliwego „hobby”, jak dobrze, że znalazłam drogę do „oświecenia” 🙂 (a przez to drogę do przełamywania impasów w nauce jazdy konnej).

Jeszcze nie chce mi się wierzyć, że potrafię cwałować na otwartej przestrzeni z rozwianymi włosami  (no dobra, ściemniam – pod kaskiem moje niedługie włosy nie są rozwiane, tylko przyklapnięte na maksa 🙂 ). Szczęście tym większe, że za moim cwałującym koniem mogą podążać, również z prędkością światła (takie mam wrażenie! 🙂 ), moje dwie córy. Przed nami bezkres, pod nami motor z napędem na 4 kopyta, potężna siła zabierająca nas w nowe przestrzenie ciała i umysłu. A w głowie zero strachu, w mięśniach zero spięcia, zero myśli w stylu „prowadzę na pewną śmierć mnie i moje piękne córy” 🙂 .

Takie myśli pojawiałyby się w mojej głowie jeszcze rok temu. Bałam się ich, więc plany o szybkich galopach odkładałam na bliżej nieokreśloną przyszłość. W końcu gdzie mi się śpieszyło?

To nie tak, że nie zdarzyło mi się szybko galopować w terenie. O tak!!! Zdarzyło mi się… ale nie było to miłe i pożądane uczucie 🙁 . Raz zostałam „porwana” przez konia 🙂 (czyli, innymi słowy, koń poniósł). No cóż… nawet nie wiem, co myślałam… Chyba, przez totalne zaskoczenie i pełny szok, odcięło mi mózg, bo nie pamiętałam nic z teorii pod tytułem: „Co robić, jak koń poniesie? Jak go zatrzymać?”. Moje ciało było po prostu zestresowanym workiem na grzbiecie pędzącego rumaka. Podejrzewam, że moje oczy były jak dwa denka od słoika. Pamiętam mocno bijące serce jeszcze długo po tym, jak konik (na szczęście!) sam zatrzymał się na końcu łąki 🙂 .

Drugi raz pędziłam po łąkach, ściągając się z innymi końmi… Chyba nie do końca dogadałam się z instruktorką, że jeszcze nie powinnam być dżokejem 🙂 . I ponownie – dwa denka zamiast oczu, szumiące myśli, że koń zaraz się potknie i zwalę się jak długa, tracąc na zawsze moje kruche życie… Znów strach, bijące serce.

Jak cudownie, że teraz, na buzującym z nadmiaru ekscytacji koniu szykującym się do cwału, nie czuję się jak na bombie zegarowej 🙂 . Jestem spokojna, wiem, co robić, by pomóc mu opanować emocje i prosić, by czekał na mój sygnał do startu. Wiem, jak – z pewnością siebie i bez oczu jak denka od słoika – powiedzieć mu: „Stop! Przechodzimy do kontrolowanego galopu!”. Czuję, że kontroluję sytuację, czuję, że jestem bezpieczna, że jest we mnie spokój. I tylko z takimi uczuciami jestem w stanie przenieść się w nowe przestrzenie ciała i umysłu, brać maksimum szczęścia z tej pięknej chwili, kiedy to kask pod wpływem szybkości jeszcze bardziej przypłaszcza mi fryzurę 🙂 .

W jeździectwie nasze przygotowanie fizyczne – wg mnie – musi iść w parze z przygotowaniem PSYCHICZNYM. A tego przygotowania często nie da się, ot tak, przyśpieszyć. Wracając do moich szybkich galopów. O co mi właściwie chodzi? Przecież w końcu nie spadłam z konia, wspaniale galopowałam, super trzymałam się w siodle. Tylko pytam: Co z tego? Karolina Ferenstein-Kraśko w swojej książce „Konie. Pasja od pokoleń” pisze słusznie, że jeździć na koniu (w trzech chodach) można nauczyć się już po kilku tygodniach intensywnych treningów. Ale co z przygotowaniem psychicznym? O tym, jak wynika z moich doświadczeń i obserwacji, nie mówi się w stajniach rekreacyjnych za często. Więc ja będę o tym mówić! Wielki CYKOR – Ela sprzed 3 lat! I mówię Wam – takich cykorów nie brakuje na ujeżdżalniach 🙂 .

A co wpłynęło na mój „rozwój psychologiczny” jako jeźdźca? Oczywiście, praktyka i przebywanie z końmi, ale też, przede wszystkim, poznanie natury, instynktów, motywacji i komunikacji z końmi. Jak piszę w mojej książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” – „Koń to nie rower, nie da się dobrze jeździć na koniu bez poznania jego duszy”.

Każdy z nas ma swoje tempo, jak ja to nazywam, „rozwoju psychologicznego jeźdźca”. Jeśli chodzi o mnie, szło mi opornie. Jestem mieszczuchem wychowanym bez towarzystwa jakiegokolwiek zwierzęcia, co nie pomogło. Zaczęłam z perspektywy „Koń to wielkie zwierzę, które może ugryźć i kopnąć”, jakże innej od obecnej: „Koń to pozbawiony agresji przyjaciel człowieka”.

Kocham tereny. Zachwycam się pięknem świata z grzbietu konia. Cieszy mnie poranna mgła, zapach drzew, zieleń lasów, ogromna przestrzeń po zżętej pszenicy. Cieszy ciepło i bliskość cudownego, wrażliwego zwierzęcia, jakim jest każdy koń. Siedząc na jego grzbiecie, ciągle o nim myślę. Pytam go w myślach: „Czy wygodnie Ci ze mną? Czy fajnie Ci ze mną? Czy nie jestem zbyt wielkim ciężarem?” (nawet 55-kilogramowa amazonka może wydawać się 100-kilogramowym workiem cementu 🙂 ).

TERENY. POLECAM!! Te świadome najbardziej 🙂 .

P.S Pierwsze szybkie galopy polecam na hucułkach na ścieżkach w lesie… Pęd jest ciut wolniejszy i do ziemi jakoś tak bliżej 🙂 .

Jak zaufać?

Ostatnio miałam możliwość, dzięki gościnności Stajni Koni Huculskich w Nielepicach, przejść na koniu trudną, wymagającą trasę (zresztą z jedną z moich córek – Julią). Były ostre podejścia pod górę, wąziutka, osypująca się ścieżka „przyczepiona” do zbocza góry, szczyt skały (półka skalna) z ostrym, skalnym podejściem, z urwiskiem, oraz bardzo ostre, piaszczyste, osypujące się zejście w dół.

Myślę, że jeszcze rok temu nie odważyłabym się pokonać tej trasy. Dlaczego? Przecież galopowałam, miałam za sobą liczne tereny, trzymałam się dobrze w siodle. Dlaczego nie? Bo było we mnie jeszcze wiele lęku. Wiele sytuacji, z koniem w roli głównej, wywoływało we mnie strach. Ta ambitna trasa mogła być jedną z nich. Mój strach bardzo szybko mógłby udzielić się koniowi. A zlękniony koń mógłby wpaść w panikę (i mogłoby zrobić się niebezpiecznie) lub po prostu odmówić współpracy i w najlepszym wypadku pójść w swoim kierunku.

To działa jak zamknięte koło. Ty się przestraszysz (jakiejś reakcji konia, sytuacji), więc koń się przestraszy (bo Ty się przestraszyłaś 🙂 ). Koń zaczyna być bardziej nerwowy, Ty czujesz, że koń się spina, i wyczuwasz jego lęk, zatem jeszcze bardziej się zaczynasz bać i… już po Was 🙂 . Jedynym wyjściem z tego błędnego koła jest przerwanie spirali lęku. I to Ty musisz to zrobić. Ale jak się nie bać? Jak zaufać koniowi? Jak przerwać błędne koło?

Ano nie jest to łatwe. Koń to wielkie, silne zwierzę, które – jakby chciało – może nam nieźle „dokopać” 🙂 . Ja oswajałam się z końmi długo (jako mieszczuch, który rzadko miał z nimi kontakt…) i ten proces nadal trwa. W dalszym ciągu są sytuacje z końmi w roli głównej, których jeszcze „nie przeskoczę”. Są konie, które dalej budzą we mnie lęk. Takie konie i takie sytuacje muszą na mnie poczekać 🙂 . Jestem z tych ostrożnych jeźdźców. Wolę wolniej, ale bezpieczniej dla mnie i… dla konia. Mam czas. Na moje szczęście, nie mam żadnych „celów” w jeździectwie. Nic nie muszę. Wiem już, że jeden krok za dużo cofnie mnie o dwa. Dobrze wiedzą o tym jeźdźcy, których koń poniósł, którzy nieszczęśliwie spadli i długo nosili w sobie traumę.

Aby zaufać koniowi, muszę najpierw zaufać SOBIE! Że nie spanikuję! Jak już zaufam sobie, to mogę prosić konia o zaufanie 🙂 . I grzecznie czekać 🙂 . Myślę, że niewielu jeźdźców (przynajmniej w rekreacji, tam gdzie się „obracam”) ma tego świadomość. A szkoda.

Przerywanie błędnego koła strachu i nieufności, w moim przypadku, zaczęło się od zmiany o 180 stopni perspektywy patrzenia na konia. Zmiana z „to silne, wielkie zwierzę” na „to roślinożerca nieskory do konfliktów, to zwierzę nieagresywne”. Zmiana z „on może kopnąć!, on może ugryźć” na „jego motywacja to tylko spokój i bezpieczeństwo”. Lęk stawał się coraz mniejszy w miarę coraz lepszego poznawania duszy konia, jego natury, jego motywacji, jego „interesów”, jego „to lubię”, „a tego nie”. I ważne było pytanie, DLACZEGO? Dlaczego koń to lubi, a dlaczego to wzbudza w nim strach? Dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej? Czy to zachowanie było bezpieczne, czy nie – i dlaczego? Na mnie samo „tak jest, bo tak jest” czy „bo koń tak ma” nie działało i nie działa. I wiem, że na dzieci i wielu dorosłych również nie 🙂 . Dlatego – czy to się komu podoba, czy nie – z uporem maniaka będę mówić o mojej książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”, bo może ona pomóc wielu, wielu ludziom. Gdy wiemy, dlaczego koń robi tak czy inaczej, gdy zaczynamy go ROZUMIEĆ, to zaczyna się prawdziwa nauka. Informacje wreszcie „docierają” do nas, przemawiają! Pojawiają się empatia, zrozumienie i chęć mówienia jego językiem.

Niełatwo być świadomym jeźdźcem, niełatwo znaleźć „potrzebę” poznania jazdy konnej nie tylko od tej technicznej i fizycznej strony. Chcę rozbudzić tę potrzebę. I nieważne, czy ktoś sięgnie po moją książkę, czy wybierze inną. Ważne, by szukał.

Jestem bardzo ostrożnym jeźdźcem. Idę do przodu małymi krokami. Mam i chcę mieć dużo czasu. Chcę najpierw spojrzeć na siebie, potem na konia. Najpierw wymagam od siebie, potem od konia. Najpierw „przemieniam” siebie, potem konia. I tego uczę moje córki – Julę i Alę – i tego od nich „wymagam” 🙂 . Dziwna ze mnie matka, nie?? 🙂

Gdy nie ma w domu dzieci to… habituacja

„Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni. Gdy nie ma w domu dzieci, to jesteśmy…” – pewnie czasem bywam niegrzeczna (hi, hi), ale tym razem byłam grzeczna i gnałam do stajni. Tak na luzie, bez zegarka, nie licząc czasu. Deszcz starał się popsuć mi plany, ale nie udało mu się. Zalana ujeżdżalnia może stać się placem zabaw 🙂

Postanowiłam pobawić się w habituację. Na ujeżdżalnię przyniosłam dużą piłkę (do pilatesu). Larmand chyba nie widział jeszcze dużej piłki (nie wiem, bo to nie mój konik, a obecny właściciel nie jest pierwszym właścicielem, więc pytanie go nie miało sensu). Poprzyglądał się najpierw z daleka. Jego naturalna ciekawość wzięła górę. Zachęcony przeze mnie, podszedł. „Skoro ona podeszła, skoro poprosiła, bym podszedł, to znaczy, że to coś wielkiego, niebieskiego mnie nie zje” – pewnie pomyślał. Dotknął piłkę nosem, powąchał, obejrzał z bliska. Z daleka niedokładnie widział. Konie z daleka źle widzą, obraz jest nieostry. Z bliska to co innego. Nie śpieszyłam się. Dałam mu tyle czasu, ile potrzebował. Larmand razem ze mną obszedł piłkę dookoła. I wszystko byłoby super, gdyby piłka – to coś dużego – nie zaczęła się ruszać! Tu już odwaga Larmanda została nadszarpnięta. Nie podobało mu się to. Pomału toczyłam piłkę w różnych kierunkach. Bliżej, dalej od Larmanda. Mówiłam ciepłym głosem, uśmiechałam się. Gdy odchodziłam od piłki, szedł szybko za mną, jakby prosząc: „Nie zostawiał mnie tu samego z tym wielkim strachem!”. Konie to wspaniali obserwatorzy. Larmand obserwował mnie, jakby zadając pytanie: „Co ty sądzisz na ten temat?”. „Ach tak… Nie boisz się tego. Rozumiem. To może i ja nie powinienem się obawiać?”. Jak tylko toczenie przestało być straszne, pomału zaczęłam odbijać piłkę. Tak wyglądał proces habituacji z niebieską piłką. Bo wiesz, że niebieska to nie to samo co czerwona? Dla konia to duża różnica 🙂

Innego dnia ćwiczyliśmy z płachtą. Wielką, niebieską. Wiał wiatr. Płachta powiewała nad głową Larmanda. Potem przykryła go dokładnie (oczywiście, z moją pomocą 🙂 ). Larmand był wyjątkowo odważny! Stał grzecznie, rozglądał się leniwie po okolicy. Pewnie już coś takiego widział. Trochę gorzej było z płachtą położoną na ziemi. Larmand najpierw starał się zataczać koła, by ominąć „podejrzaną przeszkodę”. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Konie nie widzą głębi. Cień, kałuża czy plandeka na ziemi mogą być dla nich równie dobrze dziurą w ziemi (do której, oczywiście, nie chciałyby wpaść!). Wiele razy możemy obserwować, jak konie boją się kałuż czy przeskakują cienie. Ostatecznie pokonaliśmy „dziurę”. Larmand dał się namówić na wejście na wielką płachtę. Ale byłam z niego i z siebie dumna!

Odczulanie, habituacja polega na uniewrażliwieniu konia na potencjalne „straszne rzeczy”, takie jak szeleszcząca folia, kałuża, skacząca piłka czy hałas. Powtarzamy dane ćwiczenie, dopóki koń nie stwierdzi: „Nic w tym jednak strasznego! Niepotrzebnie się bałem”. Ważne, by nigdy nie zostawić konia z „nieprzeskoczonym” strachem. Powtarzamy czynność, aż koń przestanie reagować na „stracha”.

Habituacja ma na celu wychowanie odważnego konia, a w konsekwencji zwiększyć bezpieczeństwo jazdy. Co jeszcze daje habituacja? Wzmacnia moją i Twoją pozycję jako lidera, mądrego przyjaciela, za którym warto iść, któremu warto ufać. Wzmacnia moje i Twoje relacje z koniem. Dla mnie to też wspaniała nauka natury końskiej. Uwielbiam obserwować, jak koń reaguje na różne bodźce. Uczę się, czego mogę po nim się spodziewać, uczę się, jaki on jest. Czego się obawia bardziej, czego mniej. W jaki sposób to okazuje, jak chce mi o tym powiedzieć. To też wielka nauka dla mnie, jak przekonywać konia, by pokonywał „strachy”. Bardzo ważna umiejętność w terenie 🙂