Praca z Murphym – część III

Dzisiaj część III postu „Praca z Murphym”. W tych trzech postach opisuję Ci po kolei KROKI pracy z nowym koniem, z koniem, którego nie znałam – od momentu poznania, przez pracę na ujeżdżalni, pracę z ziemi, na wolności,  kończąc na wyjazdach w teren.

Dla przypomnienia – w części I (Praca z Murphym – część I) pisałam o

  • Zachowaniu w boksie i KOREKCIE tego zachowania.
  • Pracy na uwiązie (lekkie podążanie za impulsami na uwiązie, reagowanie na sygnały).

Zauważ, że NAJMNIEJSZA RZECZ przy koniu jest ważna! Ważne jest to jak koń się zachowuje w boksie i jak za Tobą, przy Tobie idzie! Już takie zwykłe, proste zachowania mówią nam niesamowicie dużo o koniu i już TU zaczyna się praca z koniem 😊

W części II (Praca z Murphym – część II) pisałam o kolejnych krokach (KOLEJNOŚĆ ma znaczenie)

  • Pracy na ujeżdżalni na kantarku
  • Pracy na wolności (roundpen)
  • Ponownej pracy na kantarku
  • Wyjścia w teren z koniem w ręku (nie w siodle)

Między czasie, spotykając się z Murphym wplatałam habituację (co to jest patrz tu: Gdy nie ma w domu dzieci to… habituacja)

Mając za sobą powyższe kroki przyszedł czas na kolejny etap – praca w siodle i wyjście w teren (w siodle).

Murphy jest koniem, który od lat pracuje w rekreacji. Na ujeżdżalni jest spokojny, opanowany. Gdy wsiadłam na niego pierwszy raz byłam mile zaskoczona, że tak pięknie daje się prowadzić. Jak wiecie z poprzednich części wpisu, Murphy nie reagował chętnie na sygnały z ziemi. Spodziewałam się zatem „ospałego” konia pod siodłem. Konia, którego trzeba trochę „ponamawiać” na przejście do kłusa, galopu, zmiany kierunków itp😊 A tu niespodzianka. Murphy pracuje chętnie, z odpowiednią dynamiką, czyta sygnały, prośby zmiany tempa jazdy, zmiany chodów. Murphy w rekreacji chodzi na wędzidle. Ja od samego początku naszej współpracy pracowałam z nim tylko na kantarku. Po przepracowaniu ćwiczeń na kantarku z ziemi, gdy miałam już pewność, że Murphy czyta moje sygnały przekazywane za pomocą kantara i uwiązu, przyszedł czas na pracę w siodle. NIGDY nie wsiadam na nieznajomego konia na kantarku bez uprzedniego przygotowania go do tego z ziemi. Zanim wsiądę w siodło muszę mieć pewność, że koń wykonuje moje wszystkie prośby z ziemi!

Jazda na koniu na wędzidle MOŻE być inna, niż ta sama jazda na kantarku😊 Zmieniając wędzidło na kantar muszę mieć pewność, że koń odczyta wszystkie moje sygnały i jazda będzie w 100% bezpieczna. Dobre przygotowanie z ziemi gwarantuje (i zagwarantowało z Murphym) brak niespodzianek w siodle. Murphy czytał bezbłędnie sygnały. Lekko, swobodnie zatrzymywał się na każde moje polecenia (i nacisk wędzidła na szczęce naprawdę nie był mu potrzebny 😊) cofał się, zmieniał kierunki.

Dopiero mając tak przygotowanego konia mogłam wyruszyć w teren 😊 Wiedziałam już JAKI to jest koń (po pracy na wolności, po habituacji) i co mogę się po nim spodziewać. Jak reaguje na różne bodźce, jak reaguje na bodźce NIEZNANE (folia, parasolka, płachta), jak czuje się w lesie i czego się tam boi, a czego nie? Wypracowaliśmy relację, kontakt, zaufanie (praca na wolności, habituacja, praca z ziemi). Upewniłam się, że Murphy czyta, rozumie sygnały, które przekazuję mu przez kantarek, czyta moją energią, język ciała, głos. Można było jechać w teren na kantarze! Murphy był gotowy.

Wybierając się pierwszy raz z nieznanym koniem w teren w siodle (jak wiecie najpierw tę samą trasę pokonujemy z koniem z ręki) zadbaj o dobry dzień. Dzień w którym wiesz, że nie było niepotrzebnych, niemiłych ekscytacji. Ważne, by koń był zrelaksowany, spokojny. Piszę o tym, bo biorąc Murphego po 2 godzinach pracy w rekreacji byłabym raczej nierozsądna.  Emocje koni NIE OPADAJĄ tak szybko jak emocje ludzi. Oraz NAWARSTWIAJĄ się. Jeśli podczas jazd rekreacyjnych Murphy akurat miałby powód do stresu, a ja nałożyłabym jeszcze kolejne obciążenie, mogłoby być, w najlepszy razie, „niespokojnie”. Zadbaj o to byś TY był rozluźniony i zadbaj o to, by koń wyruszał w teren rozluźniony. Warto przed taką jazdą wykonać na ujeżdżalni ćwiczenia rozluźniające dla konia (praca na kołach, generalnie praca polegająca na wygięciu konia w „banana”. O rozluźnieniu i takiej pracy z koniem na pewno napiszę oddzielny post😊)

Pierwszy teren niech będzie w stępie, ale z przeszkodami. Skup się na OBSERWACJI konia i SIEBIE. Zauważ jak oddychasz? Poczuj swój każdy mięsień, zobacz gdzie spinasz mięśnie. Rozluźnij je. I nie chodzi tylko o uda, łydki ale i o Twoje ręce, dłonie, szczękę, pośladki! Jak mówi i przypomina ciągle Natalia Jasicka-Krugiołka, Twój dosiad musi być PRZEPUSZCZALNY! Bez blokad.

Jadąc w las z Murphym robiłam różne ćwiczenia. Powtarzałam WSZYSTKO to co ćwiczyliśmy na ujeżdżalni. Prosiłam o ugięcie łba, cofanie, zawracanie. Przechodziliśmy przez „drągi”, czyli zwalone pnie, gałęzie, schodziliśmy z górki, wchodziliśmy pod górę, robiliśmy slalom wśród drzew.

I oczywiście nie zapomniałam o nagrodzie! Czyli krótkim postoju na podskubanie trawy😊

Dopiero gdy czujemy całym swoim ciałem, że koń rozluźnia się w terenie, że komunikacja z koniem jest bez zarzutów, gdy czujemy zaufanie, przechodzimy do krótkich zakłusowań i zebranych galopów.

A potem przyjdzie czas na wisienkę na torcie: szybkie, wydłużające, terapeutyczne cwały po łąkach. To jeszcze przed nami😊

PS  O terapeutycznych galopach, które polecam KAŻDEMU koniowi przeczytasz tu Terapeutyczny galop

Z serca

Ela Gródek

Praca z Murphym – część II

W Praca z Murphym – część I pisałam w jakich okolicznościach poznałam Murphy’ego i jak wyglądał nasz pierwszy kontakt, pierwsza praca.

Dzisiaj ciąg dalszy: odkrywanie co to za koń? Praca z ziemi, praca na kantarze.

Gdy wzięłam pierwszych raz Murphy’ego na ujeżdżalnię, na kantarku Murphy zdawał się „leniwy”. Ja proszę: „Idź na przód”, Murphy: człap, człap. Ja „Może trochę szybciej?”, Murphy: człap, człap. Ani pomyśli o zwiększeniu tempa, przejściu do kłusa… Ja proszę: „Cofnij się”, Murphy stoi jak wryty i ani myśli o ruchu choćby na centymetr do tyłu. Oczywiście człowiek w takich sytuacjach używając uwiązu (chamsko ciągnąć…) oraz bacika, jest w stanie „zdyscyplinować” konia. Ale mi nie o to chodziło. Jak pisałam w części I, KAŻDY koń powinien lekko reagować na delikatne sygnały człowieka. Koń NIEREAKTYWNY jest to tak samo koń z problemem jak koń NADREAKTYWNY.

Postanowiłam popracować z Murphym na wolności. Zobaczyć kim on naprawdę jest? Jak reaguje? Czy będzie szukał kontaktu? Nawiązywał go? Czy w takich okolicznościach dalej będzie „leniwy” czy…? Jak zareaguje, gdy będzie miał kompletną swobodę ruchu? Roundpen (okrągła, mała ujeżdżalnia) to idealne miejsce do takiej pracy.

Murphy za każdym razem, gdy wchodzi do roundpena tarza się. To fajny znak. To znaczy, że w miarę czuje się tu swobodnie, bezpiecznie. Puściłam go wolno. Po chwili poprosiłam o RUCH DO PRZODU. Na niskiej energii. Jedną ręką i wzrokiem, całą postawą ciała wskazywałam kierunek (ułożenie stóp też ma znaczenie!), druga ręka dodawała energii na zad. Murphy nie rozumiał ☹. Dodałam energii (machnięcia ręką przy zadzie), dodałam sygnał głosowy (cmokanie, świsty). Murphy ruszył się, ale „leniwie”. Dopiero zdecydowanie wysoka energia, świst bacika, mój zdecydowany głos wprawiły go w ruch. Nie odpuszczając poprosiłam o więcej. Murphy jakby pytał: „Ale naprawę mi można?”, „ Mam tak swobodnie, tak szybko? Nieskrępowanie?”. Widziałam to wahanie, widziałam to niedowierzanie. Dopiero kolejne „nieodpuszczanie” prośby z mojej strony spowodowało, że Murphy uwolnił się. I to w jakim stylu! W piękny klasyczny sposób zrobił baranka, strzelił z zadu i pobiegł. Jak ja się ucieszyłam! Widząc tę uwolnioną energię, widząc ten piękny ruch do przodu, widząc pełną reakcję na moją prośbę, pochwaliłam go głosem, pochwaliłam całą sobą. Zrozumiał, że to właśnie o to chodzi! Zaprosiłam go do środka roundpena, do mnie. Przybiegł z ochotą, wygłaskałam, pochwaliłam i poprosiłam o pójście za mną. Nawiązał się kontakt, ta nić porozumienia 😊Chęć słuchania, dialogu, rozmowy.

Po kilku minutach ponowna prośba z mojej strony: ruch do przodu – w drugim kierunku.

Co daje praca na wolności? Praca na wolności wyraźnie pokazuje KIM JEST KOŃ i jaki ma stosunek do człowieka, i czy chce z nim rozmawiać. Aby móc to wykorzystać, oczywiście człowiek musi sam się nauczyć języka koni, musi umieć wysyłać sygnały i czytać końskie odpowiedzi. Jak to zrobić? Odsyłam Was do kursu online Feather Light Horsemanship (https://featherlightacademy.com/). Ivet krok po kroku uczy w filmikach co każdy gest człowieka oznacza i co odpowiada koń. Pisałam o tym w książce ( O książce) ale filmiki to filmiki. Materiały przygotowane przez Ivet są idealne, nie pozostawiają nic do domysłu. (część „Liberty” oraz „Groundwork”. Więcej czytaj tu: Online kursy z Ivet z Feather Light Horsemanship – część I „Problem Solving”)

Murphy pokazał mi, że nie do końca zależy mu na rozmowie ze mną. Może nie ufał, że z tej rozmowy coś wyjdzie? Że ten człowiek NAPRAWDĘ będzie mówił do rzeczy? Dla mnie ważne były jego reakcje. Ważne było to czy się otworzy i jak? I czy złapię z nim kontakt, czy będzie chciał ze mną zostać, iść za mną? Czy będzie chciał ten kontakt utrzymać?

Murphy – jak to mówi Ivet – był poblokowany (konkretnie mówi: poblokowany w łopatkach). Być może tyle razy człowiek go „zwalniał”, ograniczał w ruchu do przodu, tyle razy Murphy był niepewny, czy można mu być „spontanicznym” koniem, czy ten energiczny ruch do przodu jest pożądany?. Ivet w swojej części kursu „Rozwiązywanie Problemów” pokazuje pracę z końmi poblokowanymi w łopatkach. To RÓWNIE CZĘSTE PRZYPADKI jak konie ponoszące, nadpobudliwe.

Taką pracę na wolności, przeradzającą się potem w czystą zabawę z koniem (kocham to !!!!) w roundpenie powtarzamy do uzyskania pełnej swobody konia, pełnej z nim komunikacji, do momentu gdy zacznie reagować na naszą najmniejszą prośbę (na najniższej energii) ruchu do przodu, zmiany kierunku, zmiany tempa ruchu.

Praca na wolności otwiera drogę do dalszej komunikacji. Koń nabiera pewności, że my umiemy rozmawiać z nim w jego języku, nabiera zaufania.

Z takim kredytem zaufania zaczęłam pracę z ziemi z Murphym na kantarku. Murphy nie wiedział co to znaczy „oddaj łeb”, „ugnij łeb”, czy „cofnij się”, „odangażuj zad”. Są to najważniejsze ćwiczenia, które każdy koń powinien umieć, by jazda na nim była bezpieczna. Koń nie umie uciekać z ugiętym w bok łbem. Koń nie umie biec ze skrzyżowanymi nogami. Jadąc w teren chcemy mieć pewność, że umiemy „wyłączyć silnik” konia, zatrzymać go prosząc o ugięcie łba, odangażowanie zadu.

Ugięcie łba

Koń, który ma problem z cofaniem, nie jest koniem bezpiecznym!

Zanim wybiorę się z jakimkolwiek koniem w teren muszę mieć pewność, że koń umie te podstawy.

Sukcesywnie, z konsekwencją wymagałam od Murphy opanowania idealnego, lekkiego cofania (tu jeszcze nad lekkością trzeba popracować 😊), oddawania łba, odangażowania zadu.

Mając to opanowane, mając kontakt, jakieś już relacje z Murphym, wiedząc co mogę się po nim spodziewać 😊, mogłam wziąć go na pierwszy spacer do lasu.

W tym momencie pewnie pomyślisz: „Czy to (te umiejętności) są naprawdę konieczne, by jechać z koniem w teren?”. „Oczywiście, że nie” – odpowiem. Można wszystko. Można na przykład galopować na piątej lekcji jazdy konnej nie mając opanowanego dosiadu. Wszystko można. Tylko czy to jest bezpieczne? I dobre dla nas? Dla konia? Oczywiście 20 razy możesz iść i nic się nie stanie. Ale, gdy za którymś razem coś się wydarzy i koń się spłoszy, to czy wiesz jak reagować? Mając wytrenowanego konia i wiedząc co w takiej chwili od niego wymagać, masz gwarancję bezpieczeństwa – dla siebie i dla konia.

I UWAGA: WSZYSTKO CO SIĘ DZIEJE Z ZIEMII, ZADZIEJE SIĘ TEŻ Z SIODŁA. Jeśli koń prowadzony przez mnie z ręki w terenie reaguje na moje polecenia – oddaje łeb, odsuwa zad, idzie chętnie do przodu, zatrzymuje się gdy proszę, cofa  to można zaczynać pracę z siodła. Jeśli nie współpracuje z ziemi, nie wsiadam w siodło.

cdn… czyli praca w siodle 🙂

Ela Gródek

Część III już za miesiąc😊

PS UWAGA. Nie ma wyłączności na jedyną, słuszną pracę z końmi, na jedyne słuszne podejście. Dziele się z Wami tym CO MI SIĘ SPRAWDZA. Obserwuję wielu Wielkich Koniarzy od lat. Próbuję. Wysuwam wnioski i dzielę się tym z Wami.

Chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Inna metodą, która też się sprawdza? Pisz w komentarzu!

Praca z Murphym – część I

9 lipca na facebooku na „Jazda konna naturalnie” napisałam: „Gdy po raz pierwszy brałam Murphy’ego z boksu, nie chciał wyjść. Zapierał się wszystkimi czteroma kopytami. Mało tego – klapał zębami w moim kierunku i kulił uszy w wyraźnym „Odejdź! Nigdzie nie idę!”.

Ten koń mówił „NIE” na wszystko. „Nie pójdę na myjkę!”, „Nie idę na ujeżdżalnie!, ” Nie będę kłusował”, „Nie będę się cofał”. Ilość jego „Nie” była czasem przytłaczająca 🙂 

Pomyślałam sobie wtedy „Oooo! Fajny materiał do pracy”.

Wczoraj po raz drugi byłam z nim w terenie, w lesie (w siodle). Wspinaliśmy się po pionowej ścianie urwiska, pokonywaliśmy zwalone drzewa i omijaliśmy bagniste tereny. Na ujeżdżalni galopowaliśmy pięknym, wydłużonym, nieskrępowanym, niehamowanym galopem (drugi raz siedziałam na nim w siodle). Wszystko na kantarku. Nie mogłam uwierzyć jak ten koń się OTWORZYŁ. Jak chętnie reaguje na najmniejsze prośby, jak pyta, jaki ma fun!

W lipcowym wpisie napiszę o MURPHYM. Moim najświeższym końskim Przyjacielu i o naszej krótkiej, ale jakże już satysfakcjonującej wspólnej drodze 🙂 ”

Niniejszym zapraszam do lipcowego wpisu.

Ale może zacznę od początku. Kiedyś miałam krótką wymianę myśli z kolegą (jeździ wyłącznie klasycznie, zawsze na wędzidle). Słuchając moich opowieści o jeździe na kantarku powiedział „Wiesz. Ja bym, tak sądzę, obawiał się jeździć na kantarku. Wolę na wędzidle”. „I ok!” – odpowiedziałam. „Bo to nie jest tak, że jeździec bez przygotowania i koń bez przygotowania mogą zacząć jeździć na kantarku w bezpieczny sposób. Najpierw zarówno jeździec, jak i koń, musi przejść odpowiednie szkolenie.” Mój kolega – doświadczony jeździec, był tego świadom.

Takie szkolenie ma za zadanie sprawić, by zarówno jeździec, jak i koń, czuli się BEZPIECZNIE. Jeździec musi ufać koniowi, a koń jeźdźcowi. Musi być między nimi zaufanie. Jeździec ani przez chwilę nie może pomyśleć na przykład: „A co jeśli koń się nie zatrzyma??Co ze mną będzie?”, a koń nie może pomyśleć: „A co jeśli ten człowiek nie wie jaką teraz podjąć decyzję??”.

Zatem, zanim wybrałam się w siodle w samotną wyprawę do lasu z Murphym na kantarku, przeszliśmy razem konkretne kroki, „szkolenie”.

Murphy’ego poznałam  – jak pisałam – jako konia wycofanego, odpowiadającego „NIE” na tak wiele pytań, próśb stawianych przez człowieka. Taka postawa mogła mieć związek  z zastrzykami jakie Murphy dostawał, po tym jak zrobił sobie ranę na nodze. To nadszarpnęło jego zaufanie do człowieka, ale nie zapominajmy też, że Murphy to koń rekreacyjny. Już sam ten fakt sprawia, że może mieć wiele powodów do mówienia „Nie” (lekceważenia tego co człowiek do niego mówi).

Jak podkreślam w wielu moich tekstach, człowiek musi nauczyć się języka koni i musi do nich „mówić” (chodzi oczywiście nie tylko o komendy głosowe, ale przede wszystkim mowę ciała, energię, intencję) po końsku. Oczywiście koń w rekreacji, który służy wielu ludziom (w szczególności dzieciom, początkującym) ma na tym polu przechlapane ☹ Każdy mówi do niego co innego – oczywiście głównie „po ludzku”. Koń po pewnym czasie stwierdza, że człowiek „coś tam paple”, nie należy się tym przejmować. Uczy się konkretnych „obowiązków” (teraz będzie stęp, teraz trochę pokłusuję po ujeżdżalni, a teraz te 3 kółka galopu i wracam do bosku) a resztę „kontaktu” z człowiekiem olewa. Znieczula się na sygnały wysłane przez człowieka, gdyż tyle razy próbował zrozumieć, a widział tylko chaos.

Gdy stanęłam przy boksie Murphy’ego, otworzyłam boks, Murphy skulił uszy, klapnął na mnie zębami, z niepokojem stępował w miejscu. Jak wiecie z moich wcześniejszych wpisów (m. innymi Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubioną?) mam już doświadczenie z takimi sytuacjami (kilkuletnia jazda w rekreacji, w różnych stajniach, daje szerokie doświadczenie ☹). Nie reagując na zachowanie Murphy’ego, z pełnym spokojem, podeszłam zdecydowanym krokiem do jego głowy (strefa „2” konia*) i chwyciłam za kantar (nie dając głowie i zębom pola do manewru). Drugą ręką zaczęłam głaskać po grzywie, szyi. Dałam do zrozumienia, że jest ok, że nic się nie dzieje, że nic mu nie grozi (uwaga: ważne, by kantar nie trzymać „kurczliwie”, nerwowo, w napięciu). Murphy w momencie odpuścił. (uwaga: ta metoda zadziała tylko wtedy, gdy człowiek ma absolutny spokój wewnętrzny, jest pewny, że nie boi się konia, że nie poczuje ani momentu lęku, czy zawahania. Jest to ważne! Wszystko o czym piszę jest bezpieczne – ALE POD KONTRETNYMI WARUNKAMI. Nie czujesz się bezpiecznie? Pewnie? Nie naśladuj).

Przez lata nauki, pracy, szkoleń, mam pewność co do jednego. Nie należy konia karać, bić. To, że w tej sytuacji machnęłabym na niego bacikiem, uderzyłabym go w łeb (teoretycznie przecież zasłużył! Koń nie powinien szczurzyć się i rzucać z zębami na człowieka!) nie dałoby NIC w dłuższej perspektywie. Kompletnie NIC. Z końmi jest dokładnie tak samo jak z dziećmi. Trzeba im pokazać, że może być inaczej, że nie muszą tak reagować, że jest lepsze rozwiązanie. Tylko ze spokojem, miłością i z konsekwencją.

Po chwili trzymania za kantar, puściłam go całkiem, skupiając się już tylko na głaskaniu i drapaniu całego ciała konia (dobrą intencję podtrzymywałam ciepłym głosem). Dałam kredyt zaufania, który Murphy wykorzystał 😊. Odprężył się i zaczął obwąchiwać mnie z  zainteresowaniem.

Co gdyby Murphy zaczął się szarpać? Przytrzymywałabym dłużej i uspakajałabym, aż do momentu wyciszenia. Mój spokój, brak paniki, strachu, dobra intencja udzieliłaby się koniowi. Pamiętaj, że koniowi nie zależy na „walce”, na konflikcie.

Teraz gdy otwieram boks, Murphy odwraca się przodem do mnie, ustawia wesoło uszy w skupieniu. Zaczynam od głaskania po nosie, przodzie głowy. Przechodzę na szyję, całe ciało. Lubię tak zaczynać. To takie nasze 5 minut na powiedzenie sobie „ Ale będzie nam dzisiaj fajnie! Bardzo się cieszą, że Cię widzę! Jak się masz?”. Wchodząc do boksu wchodzimy w strefę konia. Dajmy mu chwilę. Nie wyciągajmy od razu z boksu.

Lubię też rozmawiać z końmi😊Dużo.

Murphy słabo reagował na ciągnięcie za uwiąz. Innymi słowy, stawiał opór, nie podążał za ręką. Była to (i po części dalej jest) jego metoda na człowieka, samoobrona i/lub niewyciszony instynkt uciekania od źródła nacisku**. W kontekście samoobrony: Murphy zyskiwał na czasie. Dzieci często nie mogły sprowadzić go sprawnie na ujeżdżalnie, wyciągnąć z boksu. Murphy uwielbiał zaprzeć się przednimi nogami i ciągnąć głowę w górę. Kto z takim wygra😊?. Pierwsze co zaczęłam robić to NIE PRÓBOWAĆ CIĄGNĄĆ GO za uwiąz. Do marszu na przód starałam się go zmotywować „napędzając” tył, zad. Czy to za pomocą ręki, czy bacika. Ręka z przodu, na uwiązie ma pokazywać kierunek, ale nie ciągnąć. Energia ma iść od tyłu. Pomagał też bacik na łopatce oraz oczywiście moja podwyższona energia, odgłosy (świsty). Wszystkie chwyty dozwolone! Oby tylko ruch do przodu nie był zależny od ciągnięcia za uwiąz. Koń zawsze powinien iść na luźnym, długim uwiązie. Ma iść z własnej woli, z własnej chęci. To chcemy uzyskać. Murphy miał problem (i dalej ma) z ruchem na przód (z ziemi). Trzeba go długo prosić z ziemi, by przyspieszył, przeszedł do kłusa. Zagalopował.

Koń z problemem to nie tylko koń, który panikuje, ponosi, jest zbyt energiczny. Koń, który JEST NIEREAKTYWNY to też koń z problemem. A taki trochę jest Murphy. Jak to mówi Ivet (Online kursy z Ivet z Feather Light Horsemanship – część I „Problem Solving”), ta stłumiona energia gdzieś potem musi mieć ujście! Często uwalnia się w stresowej sytuacji w postaci dembowania, strzelania z zadu (rearing and backing), czy ponoszeniem. Murphy reagował tak jakby miał włączony hamulec, blokadę.

Jak pracowałam (i dalej pracuję – bo do perfekcji jeszcze trochę brakuje 🙂 ) nad OTWARCIEM Murphy’ego? Nad popuszczeniem hamulców, odblokowaniem łopatek? Opiszę w sierpniowym wpisie😊

Ela Gródek

*o strefach konia w kontekście bezpieczeństwa przeczytacie w książce „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” (O książce)

** o instynkcie uciekania od źródła nacisku też przeczytacie w książce.

Online kursy z Ivet z Feather Light Horsemanship – część I „Problem Solving”

Jak pisałam już na facebooku wykupiłam dostęp do szkoleń/kursów Ivet  – czyli Feather Light Horsemanship (https://featherlightacademy.com/). Wykupiam 3 miesięczny dostęp za 90 euro i są to najlepiej wydane pieniądze na warsztaty/szkolenia końskie w moim życiu. Szczerze? Nie spodziewałam się, że aż tak dużo z nich wyniosę. DLACZEGO? Odpowiedź znajdziesz w tym poście.

Oczywiście ten post jest skierowany do osób mówiących w języku angielskim (Ivet prowadzi wszystko po angielsku).

Czego dokładnie uczy Ivet i jak? Kursy podzielone są na następujące części:

  1. Podstawowe informacje – tu Ivet przedstawia w skrócie co jest najważniejsze w jej pracy z końmi: intencja, energia jaką przekazuje koniom. Ivet patrzy na każdego konia bez oceniania go. Daje mu do zrozumienia, że rozumie jego zachowanie i stara się mu tylko pomóc – bez względu na to jak bardzo „źle” zachowuje się koń. Mówi o świadomości naszego ciała, naszych ruchów, naszych odczuć.
  2. Praca z ziemi – ćwiczenia pozwalające na nawiązanie kontaktu z koniem, złapanie wspólnego języka z koniem, rozluźnienie go, pokazanie „added value” (wartości dodanej) pracy z człowiekiem. Przypomina, że to co wypracujesz z ziemi zadzieje się i w siodle.
  3. Praca z młodym koniem.
  4. Załadunek do przyczepy.
  5. Praca na wolności.
  6. Inspiracje.
  7. Rozwiązywanie problemów.

W każdej części są filmiki oraz dodatkowo opis w j. angielskim. Ivet mówi i zarazem ćwiczy z  koniem. Pokazuje pracę z RÓŻNYMI końmi. Nie z tym samym.

W tym poście skupię się na „Problem Solving”. Okazuje się, że w moim przypadku 3 miesięczny dostęp to zdecydowanie za mało, by obejrzeć wszystkie materiały. Jest ich TAK dużo (200 filmików, 35 godzin materiału), że musiałam skupić się na tym materiale, na którym najbardziej mi zależy. Na tym kursie Ivet w serii filmików pokazuje pracę z 14 końmi z bardzo różnymi problemami. Są to problemy takie jak:

– koń, który dębuje/bryka pod jeźdźcem,

– koń, który nie da do siebie podejść chociaż właścicielka kilka miesięcy stara się go oswoić,

– koń, który ciągle się płoszy – mimo braku powodu (i „eksploduje” w niespodziewanej sytuacji),

– koń, który jest bardzo niebezpieczny/nieprzewidywalny w jeździe (np. gna na oślep wpadając w przeszkody),

– koń, który „nie idzie do przodu”,

– koń, który idzie cały napięty, poblokowany,

– koń, który nie reaguje na sygnały, pomoce,

– koń, który „ucieka” od jeźdźca i spod jeźdźca.

– koń, na którego ciężko było wsiąść, bo nie mógł ustać w miejscu, od razu ruszał w popłochu (często galopem)

Ten kurs to studiu przypadków (case study) – wg mnie najlepsza forma nauki.

Na tej samem zasadzie „zbudowane” są pozostałe kursy. Człowiek uczy się słuchając (Ivet tłumaczy DLACZEGO tak i tak robi, czemu to ma służyć) oraz oglądając (Ivet świetnie komentuje reakcje, zachowania koni, swoje ruchy, swój body language).

Do czego – po obejrzeniu 14 przypadków – wg mnie sprowadza się rozwiązywanie problemów z końmi? Co robi Ivet, by „wyprowadzić” konia do takiego stanu, że chodzi on jak aniołek i żadne wędzidło, czy „twarda ręka” oczywiście nie jest tu potrzebna?

  1. Ivet zawsze zaczyna od KOMUNIKACJI z koniem. Oglądając te filmiki naprawdę człowiek pojmuje do samego końca O CO CHODZI w tej komunikacji. My ludzie NAPRAWDĘ kompletnie nie zdajemy sobie sprawy jak ważne jest, by używać odpowiedniej formy komunikacji z koniem. Jesteśmy nieświadomi. Wiele problemów wynika – jak udowadnia Ivet – z braku odpowiedniej komunikacji z koniem. Konie mają nas w pewnym momencie dość i ZAMYKAJĄ się. Przestają już słuchać, przestają na nas zwracać uwagę. Starały się przez dłuższy czas, ale sygnały wysyłane przez człowieka były tak chaotyczne, zmienne, niewyraźne, że koń poddał się. Zrezygnował. Doszedł do wniosku, że nie warto już porozumiewać się z nami. Stracił zaufanie. W tej części Ivet najczęściej zabiera konia na round pen i puszcza go wolno. Zaczyna z nim rozmowę, zaczyna „join up”. Pamiętaj, że mamy do czynienia z końmi z wielkimi problemami. Ivet – jak podkreśla – musi zacząć od kontaktu z nimi. Od rozmowy. Od pokazania, że od teraz ja-człowiek, zaczynam do Ciebie mówić INACZEJ: JASNO, twoim językiem (i uczy nas tego języka). Jak pisałam w mojej książce języka koni MOŻNA się nauczyć. O tym języku piszę dużo, ale tu na filmikach możesz zobaczyć go, poobserwować „na żywo”(więcej o języku koni też tu: Nie rozmawiajmy z koniem jak z człowiekiem ). Puszczając konia w round penie i prosząc go o ruch do przodu, o „connection in speed” (połączenie w szybkości) Ivet sprawdza też JAKI JEST KOŃ. Na co go stać? Jak skłonny jest rozmawiać z człowiekiem. Robi to z bezpiecznej odległości. Patrzy, czy reaguje na „zaproszenie” do środka. Cudne jest to, że każdy koń na końcu staje się spokojny, pojawia się w nim na nowo kredyt zaufania do człowieka. POJAWIA SIĘ DIALOG.
  2. Potem Ivet zaczyna pracę z ziemi. Jest dosłownie kilka ćwiczeń, które Ivet uczy, a które są kluczowe w dalszej pracy. Koń powinien z lekkością podążać za jeźdźcem (na uwiązie), bez oporu, bez ciągnięcia. Cofać z równą lekkością. Uginać łeb, chodzić na kołach w odpowiednim ustawieniu, by uzyskać ROZLUŹNIENIE w ciele. Ivet świetnie to opisuje. Koń prosty to koń gotowy do ucieczki, napięty (to jest w naturze końskiej). Jeśli nauczymy konia miękkości (softness), rozluźniania, jeśli pomożemy mu odkryć ten sposób poruszania się, jazdy, JESTEŚMY W DOMU. Od tej pory jazda będzie dla konia przyjemnością! Koń poczuje w ciele to „coś” dobrego, co może spotkać go przy człowieku. To jest ta WARTOŚĆ dodana (value) w pracy z człowiekiem. Gdy koń to odkryje będzie chciał z nami pracować. Jak mówi Ivet, ona nie lonżuje koni. Ona uczy ich pracy na kołach (z odpowiednim ustawieniem łba, łopatki, całego ciała) tak by koń nauczył się chodzić w rozluźnieniu. Świetnie to widać po koniach! Po każdym!
  3. Następny etap to habituacja, ale nie tylko z intencją poznawania nowych, nieznanych rzeczy (co to jest habituacja? Czytaj tu Gdy nie ma w domu dzieci to… habituacja). Ivet wyciąga różne przedmioty. To może być mała flaga, duża flaga, przywiązywane do siodła plastikowe worki w miejsce nogi jeźdźca, płachty, parasolka. I pracuje dalej z ziemi. Chce pokazać koniowi, że mimo, że „warunki” zmieniają się, Ty-koniu zawsze możesz na mnie liczyć i nic się w naszej komunikacji i we mnie nie zmienia.
  4. I dopiero tu zaczyna się praca w siodle. I tu doznajemy szoku. Koń, który brykał, zrzucał jeźdźca, (na początku są filmiki JAK koń zachowywał się przed treningami u Ivet) nagle przyjmuje Ivet na swój grzbiet ze spokojem. Ivet z siodła powtarza to co robiła z ziemi. Ważne są ugięcia łba. Ivet uczy konia pójścia do przodu, lekkiego, swobodnego poruszania się do przodu. Koń, który nie ma ruchu do przodu to koń, który będzie za chwilę dębował, brykał, bo energia tu właśnie znajdzie ujście. Ivet UCZY jak koń ma iść do przodu. Jak ma się wyciągać w tym ruchu. Mówi o „odblokowywaniu łopatek”. Widać jak na dłoni, jak konie są poblokowane psychicznie i fizycznie. Wyobrażam sobie dlaczego. Jeźdźcy z reguły sami, nieświadomie „blokują” konie. Boją się szybszej jazdy, nie jeżdżą w teren gdzie koń naprawdę może się wyciągnąć) itp. Niesamowite jest to jak Ivet „rozgania”, namawia „szalonego” konia do energicznego ruchu na przód, do, w efekcie bardzo szybkiego galopu, do tego, by poczuł pełną swobodę w swoim ruchu! I wbrew pozorom koń nie leci jak szalony i nie zrzuca Ivet tylko USPOKAJA się i za chwilę jego ruch – i w stępie, i w kłusie, i w galopie – jest lekki, swobodny i STEROWALNY. Koń reaguje na najmniejsze prośby zmiany tempa! Ivet podkreśla – wiele problemów koni bierze się stąd, że nie czują się „free to move”. Człowiek tyle razy powstrzymywał ich (świadomie czy też nieświadomie) przed swobodnym ruchem, że nie wiedzą czy im wolno, czy to jest dobre czy złe. Nie czują się w tym BEZPIECZNE. Tak sobie myślę. Kto z nas sobie to uświadamia?
  5. Piąty etap to praca konia z właścicielem. Ivet przerabia jeszcze raz wszystko z właścicielem i koniem. I widzimy wyraźnie błędy w komunikacji (nie taka postawa, nie takie tempo, zbyt „kwadratowe” niejasne polecenia), widzimy spięcie człowieka, które oddziałuje momentalnie na konia. Uczymy się jeszcze bardziej, bo widzimy wyraźne błędy – błędy, które popełniamy MY na co dzień, a które nie dostrzegamy, BO NIKT NAS tego NIE UCZY.

Jesteśmy świadkiem cudów. Koń, który nie nadawał się w ogóle do jazdy, bo był zbyt niebezpieczny, lub koń, którego nie można było do niczego namówić, po KILKU SESJACH, dniach z Ivet, nagle jest naprawdę innym, spokojnym, komunikującym się koniem. I to wszystko krok po kroku dzieje się na kursie na Twoich oczach.

Warto dać 90 euro? Warto dać dużo więcej 😊

I na koniec teraz to co może Cię zdziwić. To co pokazuje, robi Ivet, NIE JEST NICZYM nowym. Ivet nie odkryła Ameryki. Ivet sama podglądała innych wielkich (też a może przede wszystkim naturalowych) Koniarzy. Uwierzcie mi widzę wiele podobieństw, wiele identycznych elementów, których ja osobiście uczyłam się na innych kursach, z książek. Ale są też różnice. A te różnice myślę zmieniają wiele. I jest całe mnóstwo „drobnych” rzeczy, która Ivet dodaje od siebie. To wszystko sprawia, że z nią chcę się dalej uczyć. W pracy Ivet z końmi jest żelazna konsekwencja, jest też presja (ale tylko tam gdzie trzeba, tylko dla dobra konia- myślę, że jeszcze o tym napiszę)…ale nie ma agresji, jest spokój. Ponadto sam sposób przekazywania wiedzy, przygotowania tych kursów jest tak czytelny, tak usystematyzowany, i jest tam tyle materiału, tyle różnych koni-przypadków, że to co pokazuje Ivet „wchodzi w krew”, naprawdę uczysz się 🙂

Ela Gródek

Zdjęcia Ivet – z facebooka z Feather Light Horsemanship

Tereny i „bycie” w Bieszczadach „U Prezesa” (maj 2023)

Na blogu dzielę się z Wami różnymi informacjami. Gdzie warto się szkolić? Gdzie warto wysłać dziecko na obóz jeździecki? Gdzie warto jechać na wyprawę konną? I gdzie porajdować.

Tak się składa, że z reguły piszę o miejscach w superlatywach. Czy zatem moje opinie są szczere? Nie miejcie co do tego wątpliwości 🙂 Ja po prostu trafiam do nowych miejsc Z POLECENIA. Mam już na tyle dużo znajomych w końskim świecie, i wiem CZEGO DOKŁADNIE SZUKAM, że przypadków nie ma 🙂

Zatem do „Agroturystyki U Prezesa” trafiłam z polecenia. Po pierwsze: o tym miejscu usłyszałam podczas sejmiku Górskiej Turystyki Jeździeckiej PTTK (w którym uczestniczyłam), po drugie: to miejsce „sprawdziła” moja znajoma „koniara”, a po trzecie: to miejsce owiane jest już legendą i… w Bieszczadach każdy je zna 🙂

Właściciel Rysiek, czyli Prezes, to wieloletni członek Komisji Górskiej Turystyki Jeździeckiej przy PTTK i Prezes Bieszczadzkiego Klubu GTJ, wielbiciel Bieszczad, koni oraz bardzo otwarty, bijący spokojem i pozytywną energią człowiek.

Zawsze chciałam pojeździć konno w Bieszczadach więc wybór był łatwy.

Co podobało mi się „U Prezesa”? Co sprawiło, że wpisuje je na listę moich ulubionych miejscówek?

1. To stajnia wolnowybiegowa. Jak wiecie promuję chów bezstajenny, który zapewnia koniom zdrowie fizyczne i psychiczne (dlaczego? Czytaj tu: Dlaczego chów bezstajenny?).

Konie mają tu dużą przestrzeń. W zimie mogą przebywać na bardziej zalesionym terenie (drzewa, krzaki chronią je przed zimnem), w lecie mają zielone, pełne trawy łąki.

2. Prezes pracuje z końmi z poszanowaniem ich potrzeb, natury. Ma wielką wiedzę z zakresu psychiki koni, motywacji koni. Daleko jest mu do „starej szkoły”, czyli człowiek to Pan, a koń ma się słuchać. Bat nie jest tu w użyciu. Po kilku obserwacjach i dłuższej rozmowie z Prezesem od razu znaleźliśmy wspólny język, pełne zrozumienie.

To co ważne w jeździectwie dla mnie, wiem, że jest ważne dla Prezesa czyli POROZUMIENIE SIĘ z koniem, nawiązanie relacji.

O koniarzu świadczą jego konie. Jakie są konie „U Prezesa”? Zobaczcie sami: pełne relaksu, spokoju! Te konie mają ZAUFANIE DO CZŁOWIEKA i czują się bezpiecznie. Żaden koń, który nie czuje się bezpiecznie, nie położy się! Żaden koń, niemający wielkiego zaufania do człowieka, pozwoli, by człowiek się przy nim położył i przytulił. Z reguły konie zrywają się na równe nogi, gdy tylko człowiek się zbliża (szczególnie gdy człowiek jest im nieznany).

Zobaczcie, że podchodzę, kładę się przy różnych koniach (nie przy jednym „wyćwiczonym”). Oczywiście wiele zależy od człowieka. Jeśli moje zachowanie zaniepokoiłoby konie, lub gdy poczułyby niepewność. lęk, niespójność w mojej osobie, nie dałyby się przytulić.

Macie jakieś wątpliwości? 🙂 Ja nie – to raj na ziemi!

3. W tej stajni możecie nie tylko jeździć ale i OBCOWAĆ z końmi. I to jest dla mnie niesamowicie ważne. Rano przed śniadaniem szłam sobie na łąkę i mogłam być z końmi. Wieczorem – proszę bardzo – można iść do koni. Można posiedzieć, poobserwować, pogłaskać, naładować się energią „prosto od koni”. Mówię Wam! To jedna z najpiękniejszych energii 🙂

Można posłuchać jak konie chrapią, poobserwować jak naprawdę głęboko śpią!

I jest tu tak spokojnie i pięknie!

4. Jeździ się tu w stylu west. Jak wiecie ten styl (w wersji rajdowej) poznałam w Ukrainie i bardzo mi się spodobał ( Część I – fotorelacja z rajdu konnego na Ukrainę, Bukowina Północna (17-24 października 2020)). Konia hamujemy i zachęcamy do szybszej jazdy przede wszystkim swoim DOSIADEM. Siodła westowe są wygodne i bezpieczne (jest to ważne dla początkujących).

5. To idealne miejsce, by zacząć jazdę konno, by zrobić pierwsze tereny. Dlaczego? Bo konie są zrównoważone, a Prezes jest świetnym instruktorem. Skąd wiem? Bo u Prezesa Olga wróciła w siodło 🙂

Olga (moja 11-letnia córa) jeździła konno dwa lata temu. Do momentu, gdy kucyk zrzucił ją w klasycznym stylu. Niestety wywołało to taki strach, że odmówiła dalszej nauki. Jadąc do „U Prezesa” miałyśmy plan, że spróbuje wsiąść na konia. „Tylko lekcje musi prowadzić Pani!”. Gdy zobaczyłam Ryśka – postawnego faceta z brodą – pomyślałam: „Cholera, lekko nie będzie”. Ale jak się okazało, Prezes szybko przekonał do siebie Olgę (a proste to nie jest!). Olga codziennie jeździła. I to po placu przeszkód! 🙂 Prezes też świetnie wytłumaczył i POKAZAŁ, na czym polegają pomoce jeździeckie, jak je stosować. Bardzo mi się podobał ten wykład.

6…no a my z Alą mogłyśmy podziwiać Bieszczady z końskich ścieżek, które zresztą, w większości, Prezes sam wytyczył 🙂

Oczywiście – jak to w Bieszczadach, górach, dużo tras to stęp i kłus, ale są i miejsca na szybkie galopy!(miałyśmy przyjemność wracać z Lutowisk do Chmielu mijając Chatę Socjologów) (więcej filmików na Videoblog

Teren z Prezesem nie jest „przegadany”. Można pokontemplować jazdę i otaczającą Cię przyrodę. Prezes jest towarzyski – ale przy stole, przy ognisku, po jeździe. I to mi osobiście odpowiada 🙂 Prezes też nie „niańczy”. Na to trzeba wziąć poprawkę 🙂 Musisz być uważny jeźdźcu! Gdy jechaliśmy sobie w terenie i po pół godzinie stwierdziłam, że chyba żadne galopy nas nie czekają. Wyjęłam nogi ze strzemion, rozluźniłam się całkowicie. A tu nagle… GALOP! Cóż – jak się potem śmiałam – przeszłam test Prezesa na dobry dosiad. Pogalopowałam bez strzemion i na szczęście nie spadłam 🙂

7. Agroturystyka „U Prezesa” to piękne drewniane domy, z drewnianymi tarasami w pełnym słońcu. Kocham spać i przebywać w takich warunkach. Drewniany dom to moje marzenie. A do tego Asia, żona Prezesa, dba o syte wyżywienie gości, miłą atmosferę w całym gospodarstwie.

Polecam!

Ela Gródek