System komunikacji koni jest niesamowity. Szybkość przekazywanych informacji między osobnikami oraz natychmiastowa ich reakcja są godne podziwu. Konie żyją w stadzie. Dzięki temu mają nie jedną parę oczu, ale kilkanaście. Gdy jeden koń zauważy coś niepokojącego, od razu informuje inne. Ale jak? BEZGŁOŚNIE. Bezszelestnie. Tylko swoim ciałem, energią, mikrosygnałami. Tak, by potencjalny drapieżca nie widział tego. Inne konie – po takim ostrzeżeniu – są gotowe, w jednej sekundzie, do działania. Jeden ruch i całe stado rzuca się do ucieczki. Tu nie ma czasu na rozważania „Czy warto uciekać?”, tu chodzi o życie. Dopiero po chwili biegu (a przyjęło się, że maksymalnie po 500 metrach) koń zatrzymuje się i „sprawdza”, czy alarm był fałszywy, czy prawdziwy. Czy jego życie było narażone, czy nie.
Ten instynkt działa zawsze. I nieważne, że w Twojej stajni jest bezpiecznie. Ze przecież nie ma tam wilków ani krokodyli. Ta reakcja jest zapisana w genach koni tak mocno, że włącza się automatycznie. Dokładnie tak samo jak włączyła się moja reakcja na spadanie z konia – wysunęłam rękę i podparłam się nią, by chronić głowę. I ręka złamana. A przecież wiedziałam, że jest to beznadziejny sposób „ratowania” się z upadku… odruch, instynkt zadziałał.
Nie wiem, czy miałeś okazję obserwować tę „reakcję łańcuchową” u koni w praktyce, na przykład podczas terenu? Ja miałam. Jeden koń zerwał się w pęd i… cała reszta nas – jeźdźców – została „zabrana” przez pozostałe konie na dziki galop. Gdy jeden koń zrywa się do biegu, reszta też się zrywa. Tak działa stado. Być może ten pierwszy koń miał powód do ucieczki? Zobaczył coś, czego inne konie nie zauważyły? Zatem pędziłam na grzbiecie konia gdzieś tam w górę… jak worek ziemniaków (więcej przeczytasz tu: Pełny cwał na ścierniskach? Jak?). Na dole została tylko nasza przewodniczka. Była w stanie „przetłumaczyć” swojemu koniowi (którego z pewnością była członkiem stada), że „naprawdę nie ma zagrożenia i nie ma po co biec. Możesz zostań ze mną”.
Ostatnio miałam okazję zaobserwować ten instynkt ponownie 😊 Byłam w lesie z Larmandem, a za mną Julia (córka) z Ariką. W pewnym momencie rozdzieliłyśmy się. Ja zaczęłam już wracać do stajni. Julia z Ariką spacerowały jeszcze „z ręki” po lasku. W pewnym momencie słyszę za sobą ostrzeżenie Julii: „Uwaga! Koń biegnie”. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam Arikę biegnącą w naszą stronę. Dyndający uwiąż między nogami konia zrobił swoje. Arika w pełnym popłochu biegła do stajni. Powiedziałam do Larmanda: „Spokojnie, spokojnie, nic się nie dzieje”, wzięłam oddech i czekałam. Arika lekko przyhamowała przy zadzie Larmanda, by nie wlecieć w niego, wyprzedziła nas i pełnym galopem poleciała dalej. Larmand, oczywiście, odebrał sygnał i chciał rzucić się za nią pędem. Ugięłam mu łeb, poprosiłam o odangażowanie zadu (noga za popręg). Wykonaliśmy kółko wokół własnej osi. Poprosiłam o cofnięcie. I jeszcze raz, i jeszcze… aż do wyciszenia. Łeb Larmanda ustawiłam tyłem do stajni, blisko pastucha. I znów cofnięcie. Larmand kojarzy cofnięcia z czymś miłym (ćwiczymy to od samego początku naszych spotkań. Za każde cofnięcie Larmand jest szczodrze nagradzany). W całym tym procesie starałam się jak najmniej używać wodzy – wykorzystywałam je do ugięć łba, a nie do „zaciśnięcia” ich na pysku. Wędzidło, zaciągnięte wodze wywołują tylko większą panikę u konia i są bardzo bolesne (dużo o tym, jak działa wędzidło, pisałam tu: Koń pędzi? Popuść wodze! )
Gdy tylko Larmand uspokoił się, przestał dreptać, kręcić się, gdy ustaliśmy kilka sekund bez ruchu, zeszłam z niego. ZEJŚCIE Z KONIA TO NAJWIĘKSZA DLA NIEGO NAGRODA. To zdjęcie presji, to danie „wolnego”. Larmand za to, że się uspokoił, został ze mną, został szczodrze nagrodzony. Wygłaskałam go z ziemi, pogadałam z nim jeszcze chwilkę i na niższych emocjach poszliśmy do stajni.
Emocje konia opadają bardzo powoli. Nie tak jak u ludzi. Jeździec dawno już nie pamięta, że coś się wydarzyło, a koń dalej ma we krwi wysoki poziom hormonu odpowiadającego za „UCIEKAĆ”. Trzeba mieć to w świadomości. Po zdarzeniu pełnym paniki trzeba dołożyć starań, by reszta czasu spędzona z koniem odbywała się już na niskiej energii. By koń ponownie nie „odpalił” – wg nas z błahego powodu. Trzeba pamiętać, że hormony działają dalej, „nastrój” z poprzedniego wydarzenia dalej jest obecny.
Czułam się, jakbym zdobyła srebrną odznakę. Wszystko to, czego uczyłam się w teorii, zdałam w praktyce. Byłam szczęśliwa, że dogadałam się z Larmandem. Koń to niesamowicie silne zwierzę. Gdyby Larmand nie chciał ze mną gadać, wylądowałabym z nim pod stajnią – pewnie w mało bezpieczny sposób 😊 Nauka jazdy konnej i psychologii konia jest trudna. Łączy się ściśle i nierozerwalnie z psychiką jeźdźca. Gdyby mało było we mnie spokoju, opanowania, gdybym nie była sama psychicznie przygotowana na tę sytuację, stałoby się to, co kilka lat wcześniej: byłabym tylko workiem ziemniaków pędzącym na grzbiecie Larmanda tam, gdzie Larmand chce 😊
PS Polecam Wam książkę “Od człowieka do koniarza” Rick’a Lamb’a – jest tam między innymi opis takiej sceny: obok Ricka siedzącego na koniu, wybuchają petardy. Potem następuje opis co robi Rick, jak sobie radzi, co czuje, co myśli. Gdy to czytałam myślałam: “O cholera! Ja bym chyba umarła ze strachu…”. Ale dzięki Bogu jeszcze żyję i mam się dobrze😊