Z wizytą w schronisku dla osiołków

Schronisko dla osiołków. W życiu bym na to nie wpadła, że na Korfu jest takie miejsce… Julka, po kilku dniach na wyspie, „wygrzebała” tą informację w internecie i oczywiście wspólnie stwierdziłyśmy, że odwrotu nie ma – trzeba jechać! Okazuje się, że – tak ja wszędzie – jeśli zwierzę jest stare, schorowane, nie nadaje się do dalszej pracy, to niektórzy ludzie, po prostu, „wyrzucają” je. „Wyrzucanie” ma różne formy. Można takiego osiołka pozostawić gdzieś, gdziekolwiek, można przywiązać do drzewa i uciec, można nie zaglądać do stajni przez kilkadziesiąt dni…

Pewna angielka, po osiedleniu się na Korfu, zauważyła problem. Kupiła ziemię. Otworzyła schronisko dla osiołków, tych już niechcianych. U niej mogą – jak pisze – z godnością umrzeć.

Teraz jest tu około 50 osłów, w poprzednim roku było 70. Ilość, która „przewinęła się” przez schronisko to 500 sztuk. Miejsce stało się znane na Korfu i teraz właściciele, którzy nie chcą już osła, mogą tu dzwonić i oddać go (zamiast porzucać na pastwę losu).

Przyjechaliśmy ciut przed 17.00 – przed porą karmienia. Przez cały dzień osiołki chodzą sobie po ogrodzonym terenie na wolności. Tylko w porach karmienia, podprowadzane są do boksów, lub przywiązywane, by nie wykradały sobie nawzajem jedzenia. Każdy z nich ma bowiem co innego w „korytku”. Każdy z nich jest inny i zasługuje na indywidualne traktowanie. Jedne osiołki są chore i razem z pożywieniem muszą przyjmować leki. Inne są w szczególnie złej formie – muszą jeść więcej. Każdy osiołek ma wisiorek ze swoim imieniem. Wolontariusze nie pomylą się która miska dla którego. W woluntariuszach widać miłość do zwierząt. Jakie to cudowne! Są młodzi ludzie, którzy, zamiast wylegiwania się na greckiej plaży, wybierają zbieranie kup po osiołkach!

Kochane osiołki łaziły za nami, niektóre ocierały się przyjaźnie.  Mogliśmy też podziwiać małego osiołka urodzonego kilka tygodni temu z puchatą sierścią. Nie znam natury osłów – wiem tylko, że jest inna niż natura koni – dlatego próbowałam nie spoufalać się za bardzo. Ale już sama świadomość, że te: niektóre wyłysiałe, inne kulawe, inne z dziwnymi „garbami”, osiołki mogą tu spędzić szczęśliwie ostatnie swoje dni, wywoływała we mnie ogromną radość.

Jak to w Grecji – było gorąco… Przez to nie dało się wyjść na spacer z osiołkiem. W chłodniejsze dni bierzesz osiołka na kantarku i idziesz pochodzić po okolicy. Na pewno jest to dla niego wspaniała odmiana!

Przerwa techniczna – właśnie grecki kotek wskoczył mi na kolana i zażądał wygłaskania. Post może poczekać 🙂

Koniec przerwy. Ale w sumie to tyle… Będąc na Korfu wstąpcie tu. Wrzućcie eurasa. Warto!

P.S Jula (córka) sknera, która na nic nie wydaje, bo zbiera na konia, też dała eurasy 🙂

 

Uważność – słowo klucz. Nie tylko w jeździectwie

Gdy zaczynałam swoją przygodę z jazdą konną, a było to 6 lat temu (zatem nie tak dawno) traktowałam jazdę konną jak zwykły sport i wspaniały sposób na spędzanie z moimi córkami czasu na świeżym powietrzu. To nie ja namówiłam je na jazdę konną. To one wciągnęły mnie. Stwierdziłam, że jak mam „grzać ławkę”, czekając, aż one skończą jazdę, to sama się trochę poruszam. Decyzję o rozpoczęciu jazd ułatwił fakt, że mamy 3 stajnie niedaleko domu. Nie lubię spędzać i tracić czasu w samochodzie. Nie lubię prowadzić auta. Nie lubię dojeżdżać. Nie lubię korków. Nie lubię niepotrzebnej emisji szkodliwych gazów. Wybór „lokalnego” sportu wydawał się zatem mądry i ekologiczny!

Od zawsze lubię sport, aktywny wypoczynek. I od zawsze zależało mi, by moje 3 córy „poszły” w matkę i też polubiły wysiłek fizyczny.

Okazało się, że ten „aktywny wypoczynek” (jazda konna) bardzo różnił się od mojej wizji „WYPOCZYNKU”.

Eh… Jak ja wspominam te pierwsze lekcje… Tylko strach i strach, przełamywany chwilami przyjemności. Obawiałam się, że spadnę, obawiałam się, że koń pobiegnie wbrew mojej woli, obawiałam się, że go nie opanuję. Bałam się upadku. Jednocześnie przeżywałam momentami chwile wielkiej radości i satysfakcji – jak coś wyszło 🙂

Moje etapy nauki jazdy konnej dokładnie opisałam w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”. Napisałam o tym, jak dojrzewałam, jak stopniowo dochodziło do mnie wiele ważnych prawd. Pisałam o koniach… i o sobie.

Dzisiaj jestem szczęśliwa. Dużo bardziej szczęśliwsza niż 6 lat temu. I to nie dlatego, że coś specjalnego wydarzyło się w moim życiu, że jestem bogatsza czy mam lepszą pracę.

Konie pomogły mi przyjrzeć się samej sobie.

Poznałam, co znaczy słowo UWAŻNOŚĆ i co za sobą niesie.

Koń „sczytuje” wszystkie nasze uczucia. Te dobre i te złe. Chcąc lepiej jeździć konno, musiałam zacząć kontrolować swoje emocje, swoje myśli, swoje uczucia. Czujesz strach? Agresję? Złość? Nie są to uczucia pomagające w jeździe konnej.

Jak zaczęłam opanowywać strach? Ucząc się o koniach. O ich naturze, instynktach, o tym, co lubią, a czego nie. O tym, jak koń sygnalizuje niezadowolenie (czyli potencjalne zagrożenie), kiedy jest bezpiecznie, a kiedy nie.

A agresja, złość? (bo kto się nie wkurzał, gdy go koń nie słuchał??). Minęła sama, gdy poznałam, KIM JEST KOŃ.

Konie z natury nie są agresywne, nie są zawistne, nie kminią, nie są samolubne. Jeśli mamy do czynienia z „niegrzecznym” koniem, to najczęściej są tego 2 przyczyny. Przyczyna pierwsza to człowiek, przyczyna druga… też człowiek. „Jak to???” – zapytasz. Wyjaśniam: przyczyna pierwsza – człowiek często nie zadaje sobie trudu poznania języka koni, nie wie, jak komunikować się z koniem. Intuicyjnie próbuje coś zrobić, ale ta intuicja często zawodzi (bo człowiek to drapieżca, a koń to zwierzę uciekające). Koń nie rozumie człowieka, człowiek się denerwuje, że koń nie wykonuje jego poleceń, koń zaczyna się denerwować (bo to naturalna reakcja na nerwy człowieka) i koło się zamyka. Zdenerwowany koń, zdenerwowany człowiek = brak nauki, brak komunikacji. Zdenerwowany koń często staje się „niegrzeczny”, agresywny – jest to jego naturalna reakcja samoobronna.

Czy Ci się to podoba, czy nie – na człowieku spoczywa odpowiedzialność poznania języka koni i używania go.

Przyczyna druga – człowiek przez brak umiejętności „psuje” konia, sam uczy go, nieświadomie, złych zachowań. Konie uczą się niewiarygodnie szybko. Mają niesamowitą pamięć. Jeśli koń dostaje w boksie, z ręki jeźdźca, smaczki na powitanie, to szybko się nauczy , że każda „odwiedzająca” go osoba może mieć w kieszeniach coś dobrego, i zacznie tarmosić zębami ubranie i jeźdźca. Przykłady można mnożyć.

Zatem, wiedząc o tym, dochodząc do tej bolesnej prawdy, że to człowiek, w 90%, jest przyczyną „złych” zachowań koni, ich „nieposłuszeństwa”, jak mogłabym być dalej zła na konia? W ten oto sposób pozbyłam się wszelkich złych myśli skierowanych w stronę koni. Skreśliłam pojęcie „zły koń” z mojego słownika.

Koń odczuwa, co czujesz, nasze emocje przenoszą się na niego. Zatem chcę przynosić do stajni tylko dobre emocje. Zaglądam więc w siebie samą i analizuję, jakie są dzisiaj moje emocje. Jeśli są jakieś złe, to dlaczego? I jak się ich pozbyć? By pozbyć się ich na zawsze (by nie musieć ciągle powtarzać procesu „oczyszczania” ze złych emocji), muszę odpowiedzieć sobie na pytanie: jakie jest źródło tych złych emocji? I muszę znaleźć rozwiązanie… pozbyć się ich. Zmuszona jestem do pracy nad sobą, do „wykorzeniania” złych emocji, ich przyczyn, do bycia szczęśliwszą!

I to przenosi się na wszystkie obszary mojego życia. Chcę być źródłem tylko dobrych emocji! Chcę śmiać się do wszystkich ludzi! Chcę ich przytulać i mówić im „dziękuję” 🙂 . Chcę im bardziej pomagać, chcę dzielić się z nimi radością!

Jesteśmy tylko ludźmi. Upadki się zdarzają i będą się zdarzać. Złość, gniew, wybuchy emocji będą miały miejsce… Ale TWOJA i MOJA UWAŻNOŚĆ będzie czuwać, będzie je zauważać i tępić .

PS Teraz nie dziwię się, że jest tyle szkół rozwoju osobistego z KOŃMI W ROLI GŁÓWNEJ!!

Ela

Od 25 czerwca książka w sprzedaży

Już wiemy jak będzie wyglądać okładka!

Już znamy termin pojawienia się książki na półkach – 25 czerwca.

„O czym ten koń sobie myśli??”  – jeśli to pytanie pojawia się w Twojej głowie, jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o naturze, instynktach, komunikacji i psychologii koni, to ta pozycja jest dla Ciebie.

Dla wszystkich, dla których relacje z koniem są ważne.

Dla wszystkich, którym zależy na tym, by na jeździe również koniowi było miło 🙂

Więcej w O książce

Ela

Rozważania z leżaka o Lorenzo

Leżałam sobie na leżaku. Klasycznie – ciało całe rozluźnione, na oczach liście (co by słońce nie raziło). Taka pierwsza w sezonie fototerapia. Udało mi się, tym razem, nie myśleć o tym, co muszę zrobić, jak już wstanę z tego leżaka. Bo wiecie… robota nie zając, niestety, nie chce uciec 🙂 ! Z reguły zatem, kiedy (ja – mama) mam chwilkę wolnego (siadam przy kawie lub wykładam się na leżaku), to w myślach robię listę „to do”: 1. poprasować, 2. wrzucić pranie, 3. zeprać plamę, 4. zmienić pościel etc.

Tak naprawdę to od jakiegoś czasu staram się mocno kontrolować te myśli :). Jak odpoczynek, to odpoczynek! Żadne tam psucie sobie chwili nieprzyjemnymi myślami o robocie i obowiązkach. Tylko miłe myśli dozwolone. Chwytaj chwilę! – jak to mawiał Horacy.

Zatem chwytałam chwilę, leżakując w cieple słońca. I przypomniał mi się Lorenzo i jego konie (temat zdecydowanie przyjemny 🙂 ). Zaczęłam rozmyślać i analizować. Tym razem tematem mojej szczegółowej analizy nie były jego relacje z końmi, lekkość w komunikacji z nimi, bezbłędne „powodowanie” nimi (to było tematem analiz już dawno – może o tym kiedyś też napiszę). Tym razem tematem analizy i rozważań było jego jeździectwo, jego balans, ruchy na koniu – w sensie czysto fizycznym. Czy zwykły zjadacz chleba potrafiłby to wypracować? Czy ja też mogłabym tak się wyćwiczyć? Stawać na koniach i na stojąco jechać? Siedzieć na oklep w pełnym galopie i nawet na sekundę nie stracić równowagi? Skakać przez przeszkody i lądować jedną nogą na grzbiecie jednego konia, a drugą na grzbiecie drugiego? Czy, gdybym rzuciła pracę i Lorenzo przyjąłby mnie na praktyki, opanowałabym choćby w połowie tę sztukę? (zakładając, oczywiście, kilka miesięcy – lat?? – praktyki!). Czy Lorenzo jest po prostu gościem nie z naszej planety, wielkim talentem i ja nie mam szans???

Słońce pali, czas obrócić się na brzuch. Oj, jak cudownie! Lato, ciepło! Czerpię energię ze słońca… Lorenzo. Jak on to robi? To jasne – ćwiczy bardzo dużo. Hmm, a jak ćwiczy dużo, to pewnie też dużo razy spadł? Może i z 1000 razy spadł? I nie potłukł się? I nie bał się tak spadać? Że sobie coś złamie? Myślę, myślę… Jak to możliwe, że on tak umie jeździć? Tak! Wiem! Wiem, gdzie leży sekret Lorenzo! Drogi Czytelniku, dzielę się z Tobą moją teorią:

Po pierwsze: UMIE SPADAĆ. Przypomniała mi się dyskusja z Adamem Susłowskim podczas ostatniego szkolenia dosiadowego (Dosiad nauka na całe życie 🙂 ) Mówił nam, że jak umie się spadać z konia, to człowiekowi nic się nie dzieje (on też spadł wieeeele razy). Da się tego nauczyć, da się wyćwiczyć bezkrwawe, bezpieczne spadanie. W sumie na tej samej zasadzie uczyliśmy się przecież awaryjnego zeskoku z kłusującego konia podczas wspomnianego szkolenia.

Po drugie (i to drugie jest konsekwencją pierwszego): Lorenzo NIE BOI SIĘ SPADAĆ.

Dzięki temu – wg mnie – był w stanie trenować takie figury na koniach i dojść do takiego mistrzostwa!

A ja? Doszłam do wniosku, że mimo wielkich postępów w pracy nad sobą dalej boję się spaść z konia (już o wiele mniej ale jednak…). I MOCNO MNIE TO HAMUJE, paraliżuje, spina. Chyba ciągle za mało mam upadków za sobą i nie do końca się z nimi oswoiłam. Nie umiem też bezpiecznie spadać z konia.

Przypomniałam sobie ostatni galop w Nielepicach – bez strzemion, z rękoma uniesionymi do góry. Tak wspaniale mi szło! Przez tę chwilę czułam się jak Lorenzo! Równy rytm, zero zachwiania, wspaniały balans. Dlaczego? Bo kompletnie WTEDY nie bałam się spaść. Dlaczego się nie bałam? Bo warunki były idealne (ścieżka w lesie, równy rytm konia, stateczny, spokojny galop wytrenowanego hucułka, prowadzący przede mną), więc moja głowa wysłała sygnał: „Nie spadniesz na pewno, nie ma się czego bać!”. I odprężyłam się, więc również całe moje ciało wspaniale weszło w ruch konia.

Ale z reguły warunki nie są tak idealne i mózg wysyła ograniczające mnie sygnały („Ela – zaraz możesz spaść!”).

Ten strach w mojej głowie często mnie paraliżuje, zaczynam się spinać i tracę „płynność” ruchów na koniu. Jeśli masz napięte mięśnie, starasz się „chwycić” konia nogami, to nagle odbijasz się od niego jak piłka zamiast wchodzić w jego ruch… Poczułam to kilka razy aż nad wyraz wyraźnie.

Muszę dotrzeć do swojej podświadomości i przekonać ją, żeby nie bała się spadać z konia 🙂 . A potem zapisać się na kurs u Lorenzo (hi, hi!!).

Julia – prawdziwy koniarz :)

Chwalę się! Córa Jula (ta która wciągnęła mnie w „koniarstwo) przeszła do II klasy w Szkole dla Prawdziwych Koniarzy na Zaczarowanym Wzgórzu i na wewnętrznym egzaminie TREC’owo- Naturalowym zdobyła I miejsce!. Co miesiąc przez cały rok jeździła na „zjazdy”.

Na zjazdach była i teoria (dużo WAŻNEJ teorii!) i praca z ziemi z koniem i wyjazdy w teren i nauka na ujeżdżalni i ćwiczenia dla koniarzy (z piłką, rozciągające etc). Nie zabrakło elementów „naturala”. Każda osoba miała „swojego” konia o którego się troszczyła i za którego była odpowiedzialna. Mróz? Koń czeka na Ciebie!, Deszcz? W planie jest teren!

Świetna zaprawa dla młodzieży.

Świetna nauka cierpliwości, wytrzymałości, zorganizowania i… test dla Prawdziwych Koniarzy. Bo koń to nie pluszak!