Dociekliwość dziecka a jazda konna

Czasem w stajni czułam się jak 3-letnie dziecko, które chodzi i powtarza „A dlaczego?”. 3-letnie dzieci ciągle mają pytania. Na początku jest to słodkie, ale po czasie prawie każdy rodzic ma już dość 🙂  : „A dlaczego gotujesz zupę?”, „Żebyśmy mieli co zjeść”, „A dlaczego musimy jeść?”, „Żebyśmy mogli żyć i nie byli głodni”, „A co to jest żyć?”… Niekończące się pytania. Pytania, które przychodzą naturalnie, pytania ważne dla dziecka, dla jego rozwoju.

Mam, niestety, wrażenie, że z wiekiem dziecko zatraca chęć zadawania pytania „dlaczego?”. Mam nadzieję, że nie jest to spowodowane mniejszą ciekawością życia, tylko, jakby to powiedzieć, „systemem”. Dzieciom, wg mnie, „odechciewa” się zadawać pytania. Przyczyny mogą być różne:

  1. By nie wyjść na głupka przy innych,
  2. Bo dorosły i tak mnie „zleje” i odpowie coś na odczep,
  3. Bo nie warto, i tak mnie nikt nie słucha,
  4. Bo pewnie to nieodpowiedni moment,
  5. Bo mogę przeszkodzić i jeszcze dostanę ochrzan,
  6. Bo Pani się pogniewa,
  7. Bo…

Ja, w stajni, byłam jak dziecko… „Proszę Pani, a dlaczego ten koń…”, „Proszę Pani, a co się powinno robić, gdy…”, „Proszę Pani, a co zrobić, by to się nie powtórzyło?”, „A dlaczego lepiej… niż…?”, „A jaki ma to wpływ na…”. Myślę, że, tak jak matka dziecka, tak i instruktor mnie miał czasem dość 🙂 Pyta i pyta…Teraz dalej mam pytania, może mniej, ale są. Czasem pytania mogą być, wydawałoby się, proste i głupie, ale jeśli mam jakąkolwiek wątpliwość, to pytam i tyle. Wychodzę z założenia, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Olewam, czy ktoś weźmie mnie za „głupka”, czy mnie „zleje”. Czasem zadaję to samo pytanie kilka razy. To znaczy wiem, że na pewno kiedyś już mi to instruktor tłumaczył… tylko nie pamiętam, mój mózg nie zarejestrował. Niewielu instruktorów zdaje sobie z tego sprawę, jak „ograniczoną” chłonność ma mózg zajęty jazdą konną u początkujących! Wiele razy instruktor coś tłumaczy, a dzieci robią ciągle po swojemu… Nie jest to złośliwość dziecka. Dziecko może być tak skupione na koniu, na sobie, że NAPRAWDĘ nie słyszy, co instruktor mówi. To znaczy słyszy (i nawet przytaknie)… ale nie przyjmuje tego do wiadomości, nie przyswaja. Wiem, bo sama odczuwałam to wiele razy.

Jak jest z dziećmi (czy początkującymi dorosłymi) na jazdach konnych? Czy dużo pytają? Albo czy mówią instruktorowi o swoich uczuciach? Czy dzielą się informacją, że odczuwają strach, lęk przed konkretnym zadaniem, w konkretnej sytuacji? Czy pytają, co zrobić, by ten strach czy lęk przezwyciężyć? Bo strach pojawia się na koniu w różnych sytuacjach. Na jednej lekcji strach jest silniejszy, na innej mniejszy – bo akurat konik to „Pan Profesor”, wyjątkowo potulny, „zgadujący” komendy bez zarzutu, nie robiący „numerów” 🙂 Wielu młodych ludzi nie powie instruktorowi o swoich emocjach. Ba! Nawet będą je skrupulatnie ukrywać! W końcu, chcą jak najszybciej zacząć galopować, by mieć „wyniki” swojej nauki, by móc opowiedzieć mamie czy kolegom o swoich „sukcesach”. Instruktor nie zawsze dostrzega emocje dziecka, mocno skrywane. On swoje początki jazdy konnej ma dawno za sobą. Trudno mu wrócić pamięcią do swoich pierwszych jazd, do swoich obaw, do swojego strachu. To prawda, że zdarzają się dzieci nieczujące strachu (być może instruktor też był takim dzieckiem?), ale to niewielki procent. Oczywiście, na koniu „Profesorze” nietrudno się nie bać, ale niech tylko jeździec dosiądzie innego konia, który w pewnych sytuacjach ma własne zdanie… Wówczas pojawia się obawa.

Kiedyś byłam świadkiem takiej oto sceny. Pani instruktor mówi: „To co? Jedziemy dzisiaj w teren zamiast jeździć na ujeżdżalni?”. Jeden, drugi jeździec mówi ochoczo: „Tak!”, trzeci z mniejszą pewnością: „taaak”, przełykając ślinę. Czwarty „chyba nie…”. „Ale dlaczego? Koniki są spokojne, wiem, że dasz sobie radę!” – pyta pani instruktor. „Nie, nie chcę, nie dzisiaj.” – odpowiada jeździec. „Dasz radę, jedźmy!” – zachęca instruktorka. Dziecko w płacz…Strach.

Sama o mało nie zrezygnowałam z jeździectwa. Pierwsze lata jazdy były dla mnie stresujące. Powtarzałam sobie wtedy: „Po co ja jeżdżę??? Nie nadaję się do tego!!! To miał być relaks, a nie stres!!”. Na szczęście, zaczęłam zadawać pytania. A potem szukać na nie odpowiedzi. Oswajałam pomału strach. Nie odeszłam.

Ile dzieci odchodzi? A ile staje się Koniarzami na całe życie?

Im więcej rzeczy rozumiemy, tym bardziej się z nimi oswajamy. Im lepiej rozumiemy, tym mniej się ich boimy. Aby przezwyciężyć strach w pewnych sytuacjach na koniu, nie wystarczyła mi „praktyka”. Ja po prostu musiałam to zrozumieć, musiałam to poznać, musiałam wiedzieć „dlaczego??”.„Dlaczego ten koń tak się zachowuje?”, „Dlaczego tak zareagował?”, „Dlaczego tego nie lubi?” itd., itp.

Udało mi się – nie zrezygnowałam. Jak dobrze, że miałam w sobie tą ciekawość dziecka. Udało mi się – rozkochałam się…w koniach. A potem w jeździectwie. Takiej kolejności życzę 🙂

I wiesz co? Nie wszystko oswoiłam. Są sytuacje, których dalej się boję. Są konie, na które jeszcze bym nie wsiadła. I są konie, z którymi sobie nie radzę. Dlatego dalej mam pytania i dalej szukam odpowiedzi. I wiesz? Nie wstydzę się o tym mówić.

W wietrzny dzień na młodym koniu

3 października na fanpagu wpisałam „Smigol. Bohater dzisiejszego terenu. Młody konik. Jeszcze rok temu Smigol zaczepiał mnie w boksie, jak siodłałam inne konie (z którymi dzielił boks). A dziś to jego siodłałam 🙂 Jak zwykle nowe doświadczenie i obserwacje. A było co obserwować, bo wiało dzisiaj jak nigdy! Pierwszy raz byłam w terenie przy takim wietrze. Na pewno coś więcej napiszę… podzielę się z Wami emocjami dzisiejszego dnia już wkrótce na www.jazdakonnanaturalnie.pl”.

Zatem…

Jeszcze nigdy nie byłam w terenie w tak wietrzny dzień. Jechałam na Smigolu. Smigol to młody konik, nie tak dawno ujeżdżony. Osiodłałam Smigola, który był bardzo grzeczny, i zaprowadziłam go na halę. Wiatr przeganiał chmury, w hali panowała „burzowa” atmosfera, która szybko udzieliła się Smigolowi. Kręcił się, nie był w stanie ustać, machał głową, rozglądał się dziko na wszystkie strony. Pomyślałam: „No pięknie! Niezły teren mi się szykuje”. I po chwili „Tylko spokój mnie uratuje!”. To jest powiedzenie jednego z dyrektorów pewnego przedsiębiorstwa, z którym kiedyś współpracowałam 🙂 . Uwielbiam je i powtarzam je sobie w duchu za każdym razem, gdy mam do czynienia z jakimś wyzwaniem, stresującą sytuacją, nieprzewidywalnymi okolicznościami 🙂 Pomału zaczęłam analizować fakty: Smigol jest młodym konikiem, który nie jeździ jeszcze pod „rekreantami” na hali. Widzi halę może dopiero drugi, trzeci raz. Stąd jego niepokój. Poza tym wieje na zewnątrz, co chwila jakieś podmuchy i hałasy podrywanych wiatrem liści tworzą atmosferę grozy (wiemy, że konie tego nie lubią i są wtedy bardziej pobudzone – szczególnie młode!). Zachowanie Smigola jest więc jak najbardziej normalne, zwyczajne. A zatem jedyne, co mogę zrobić w tej „normalnej sytuacji”, to po prostu przelać mój spokój na konia, pomóc mu „ogarnąć” sytuację. Gdzieś w tyle głowy miałam wizję, jak to Smigol płoszy się w terenie, a ja ląduję na tyłku w krzakach. Ale zaraz przyszła następna myśl: „ No i co z tego? Masz kamizelkę 🙂 Trawa miękka. Poza tym po prostu nie dasz mu szansy, by poniósł. Zrobisz ugięcie boczne i jedyne, co będzie mógł zrobić, to kręcić się w kółko, a nie gnać przed siebie” i dalej: „Wiesz dokładnie, jak koń zdradza niepokój. Potrafisz wychwycić moment, kiedy będzie chciał zerwać się do biegu. Nie masz czego się obawiać”. Zaraz po tym, jak przeprowadziłam mój wewnętrzny dialog, uspokoiłam się i zaczęłam przymierzać się do wejścia na grzbiet Smigola. O spokojnym staniu Smigola nie było mowy! Spróbowałam wsiąść, ale Smigol ruszył do przodu. Nie lubię i nie mam w zwyczaju wsiadać na konie, które „uciekają spod tyłka”, zatem zmieniłam taktykę. Poprosiłam innego jeźdźca o przytrzymanie Smigola, bym mogła bezpiecznie wsiąść. Następne 5 minut Smigol był jeszcze mocno pobudzony. Szczerze? To była taka mała bomba zegarowa, która ruszała się pode mną 🙂 (mówię tu o moich subiektywnych uczuciach!). Podkłusowywał, wyprzedzał inne konie. Ale ja już spokojnie, bez najmniejszej „spiny” wyciszałam go i prosiłam o przejścia do stępa. Najgorsze, co można w takich sytuacjach robić, to ciągnąć, jak to się mówi, „konia za pysk”. To tylko potęguje odruch ucieczki. Koń często nie ustępuje od nacisku wędzidła na pysk, tylko przeciwstawia się mu – czyli napiera jeszcze bardziej i gna do przodu. O tej ważnej wrodzonej reakcji końskiej (napieranie na źródło bólu, nacisku) piszę dużo w książce, bo tak rzadko mówi się o niej w stajniach, a to klucz do zrozumienia wielu reakcji konia! Tę reakcję można „zgasić”– ale po umiejętnych treningach. Młody koń z pewnością będzie napierał na źródło nacisku i w efekcie, zamiast wolniej iść, będzie przyspieszał.

Zatem powtarzałam sobie: „Nie ciągnij za wodze, działaj impulsem. Siedź głęboko w siodle, nie spinaj się, oddychaj głęboko. Wcale nie masz bomby zegarowej pod sobą 🙂 ”.

Wyjechaliśmy z hali w teren. Smigol nie zostawił mnie w krzakach 🙂 . Nie brykał, co jest, zwłaszcza u hucułków, częste J Był niespokojny i bardziej pobudzony niż inne konie, ale to nie dziwne, bo po pierwsze, to młody koń i nie miał dużo terenów za sobą, a po drugie, takich wiatrów pewnie jeszcze nie przeżył z jeźdźcem na plecach! Pozwalałam mu się rozglądać, by mógł „kontrolować”, czy nie czyha na niego żadne straszydło za krzakami 🙂 Myślałam też o moich emocjach. Koń wyczuwa najmniejsze spięcie mięśni, szybszy oddech, strach jeźdźca. Siedząc na Smigolu, tak naprawdę moim największym zadaniem była praca nad sobą. Inny koń, inne zadania… Nie ma dwóch takich samych jazd. Świadoma jazda konna (z myślą o koniu) zmusza nas do uważności (więcej o uważności tu Uważność – słowo klucz. Nie tylko w jeździectwie), do obserwowania nie tylko konia, ale przede wszystkim siebie 🙂

Co jeszcze „nowego” wydarzyło się podczas tej jazdy? Gdy galopowaliśmy, Smigol – miałam wrażenie – bryknął kilka razy, ale jak zaobserwowali jeźdźcy za mną, Smigol po prostu stracił na chwilę równowagę. Smigol jakby „rozjechał” się na chwilę, musiał ponownie pozbierać się do galopu. Młody koń musi się nauczyć nieść jeźdźca. Jak to mawia trener, Wojciech Mickunas, koń nie jest stworzony do dźwigania człowieka na plecach, on musi tego się nauczyć. Młody koń może tracić równowagę, potykać się, nawet wywracać. Koń musi przyzwyczaić się do ciężaru na plecach, do ruchu z tym ciężarem. My, rekreanci, zazwyczaj mamy do czynienia z ułożonymi, doświadczonymi końmi, z końmi przyzwyczajonymi do terenu, jazd, jeźdźców. Często zapominamy przez to o prawdziwej naturze końskiej, o ich naturalnych reakcjach, o tym, jaką drogę muszą przejść konie, by stać się profesorami 🙂  Jeżdżąc na Smigolu, mogłam to wszystko poczuć 🙂

Fajna to była nauka dla mnie – i mam nadzieję, że dla Smigola też.