W ciągu roku razem z Julią i Alą trenujemy skoki – raz w tygodniu. W wakacje mamy przerwę.
Co przyniósł mi miniony rok? Po pierwsze: jestem coraz lepsza w spadaniu 🙂 Po drugie: mam coraz lepszy kontakt z klaczą Panią F. 🙂
Jeśli chodzi o punkt pierwszy (zresztą bardzo istotny): skoki oswajają z upadkami. Powoli staję się mistrzem w upadkach. Nie boję się ich. Teraz spadam, śmiejąc się, wcześniej z przerażeniem w oczach. Pisałam kiedyś w poście (Rozważania z leżaka o Lorenzo) jak to strach przed upadkiem z konia nie pozwalał mi robić takich postępów w nauce jazdy konnej, jakich bym sobie życzyła. Jak to hamował mnie w rozwoju umiejętności jeździeckich, paraliżował.
Generalnie jestem zwolennikiem nauki spadania z konia od samego początku nauki jazdy konnej. Mnie nie było to dane i przez wiele lat bałam się spadać. Wielokrotne upadki pomału „odblokowują” naszą psychikę. Nauczyłam się, JAK spadać z konia. Nie wszystko umiem kontrolować, ale wiele już tak. Oczywiście, aby zaliczać tylko „dobre” upadki, jeździec musi być też wysportowany, rozciągnięty, nieprzykurczony. Widzę to wyraźnie po sobie. Odkąd ćwiczę jogę (wcześniej pilates), naprawdę „lepiej” spadam.
Jeśli chodzi o punkt drugi. W minionym roku większość jazd miałam z klaczką Panią F. Jak wiecie z poprzednich wpisów ( Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubienicą?) moje początki pracy z Panią F. nie były różowe (kopanie, gryzienie, odwracanie się zadem, straszenie, “szczurzenie” się podczas siodłania itp.). Nie chce mi się wierzyć, że teraz mogę ją głaskać, przytulać, siodłać bez palpitacji serca. Jeszcze niedawno podchodziłam do jej boksu z pewną dozą ostrożności. Teraz podchodzę z pełnym zaufaniem. Czy Pani F. się zmieniła? Nie – to ja się powoli zmieniam.
To był dobry rok. To są moje największe „skokowe” sukcesy 🙂 Inne są już pomniejsze: pokonywanie coraz bardziej skomplikowanych parkurów, wyższych przeszkód, czy skoki na oklep 🙂 (to trenuję, od czasu do czasu, z Larmandem)
Po co ja w ogóle skaczę? Przecież w ogóle nie mam ambicji sportowych, nie chcę słyszeć o żadnych zawodach, nie obchodzi mnie satysfakcja z wygranej.
Skaczę, bo skoki bardzo przydają się w terenie i… skoki są TRUDNE. A jak coś jest trudne, to nie daje mi to spokoju… To, co trudne, rozwija nas najbardziej. Skoki są, były i będą dla mnie wyzwaniem. Szczególnie parkury z dziesięcioma przeszkodami. Podczas takiego przejazdu trzeba skoordynować tyle rzeczy naraz: dobre najazdy na przeszkody, kierunek jazdy zaraz po skoku, odpowiednie tempo, oddanie wodzy w dobrym momencie, utrzymanie równowagi itp., itd.
A to wszystko powinno odbywać się z największym poszanowaniem dla konia.
Nie chodzi bowiem o to, by „przegonić” konia nad przeszkodami, by jakoś tam przejechać parkur, „latając” na grzbiecie konia jak worek kartofli, by mobilizować batem i twardą łydą.
Najpiękniejsze skoki to te, które koń sam chce oddać. A nie jest to łatwe, bo konie, generalnie, nie zostały stworzone do skakania, nie mają tego w genach, nie jest to dla nich naturalne. Koń, jeśli ma wybór, obejdzie przeszkodę, a nie ją przeskoczy. Widać to wyraźnie w terenach, na rajdach. To człowiek wymyślił skoki i nauczył konia skakać z sobą na grzbiecie. Ta nauka nie zawsze jest miła. Człowiek – ciężki worek, czasem bezwładny, tracący równowagę, pociągający za wodze, sprawiający (oczywiście niechcący) ból – nie pomaga, ale przeszkadza. Koń często kojarzy skoki z potencjalnym niemiłym doznaniem – czasem z bólem, czasem z obawą utraty równowagi. Niewyćwiczony jeździec ZABURZA równowagę konia. Skoki stają się zbyt dużą presją. Koń obawia się ich, więc chce jak najszybciej „to zrobić”. Jak wiemy, pierwszą podstawową reakcją konia na strach, coś niemiłego, jest ucieczka. Zatem koń często gna przez przeszkody, jednocześnie „uciekając” od nich, przed nimi, chce mieć je za sobą. Brzmi to nielogicznie. Prawda? Sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się, gdy człowiek BOI się skakać. Jest spięty na koniu. Jego strach przenosi się do konia, windując jego emocje jeszcze wyżej.
Skoki to niesamowita pracą nad sobą, to studium psychologii konia. Skoki są bardzo trudne. Te dobre skoki. Bez strachu, paniki, ucieczki, presji. Bez poganiającego bata i łydki. Bez “dawania” wędzidłem po zębach, bez utraty równowagi. Ja chcę tylko takie skoki, tego chcę się uczyć. A ty?
Wiele jest krytyki skoków. Nie bez przyczyny. Dużo można zmienić na lepsze, ale trzeba zauważać i chcieć. Trzeba czasem zadać sobie niewygodne pytania: jakie skoki ja wybieram? Na czym mi zależy? Kto jest na pierwszym miejscu? Ja i moja ambicja, czy koń?
Wiele rzeczy dzieje się z braku świadomości (mi też jej często brakowało!!!), z braku dobrych wzorców. Wierzę i będę wierzyć w dobro człowieka. Każdy z nas może się zmieniać, może zacząć zauważać. Oby tylko serce było otwarte.
Skacząc z koniem, obserwuję go, obserwuję jego zachowanie. Obserwuję siebie. CHCĘ zauważać jak się czuje koń. CHCĘ słuchać.
Skacząc, nie szczędzę koniowi pochwał, nie szczędzę przeprosin, nie szczędzę słowa „dziękuję”. I zawsze czuję wdzięczność.
PS O skokach pisałam też tu: Emocje i pewność siebie a nauka skakania
PS Więcej o klaczce Pani F. tu: A jakby to zrobić inaczej?
PS Zdjęcie z książki “Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”, Ewa Janicka. Na zdjęciu Julia – początkujący skoczek 🙂
A tu Julia -już bardziej zaawansowany jeździec (podczas obozu Akademii A.A Susłowskich)
A tu to co kocham
https://www.facebook.com/pagliarogiorgio/videos/478668576189329/UzpfSTI2OTMyMTUwNjkzNzc5OTo3NTM5MzM2Mzg0NzY1ODE/
https://www.facebook.com/andybooth.fr/videos/177499723523622/UzpfSTI2OTMyMTUwNjkzNzc5OTo2NjQ4MjQyMDA3MjA4NTk/
https://www.facebook.com/pagliarogiorgio/videos/565029304255472/UzpfSTI2OTMyMTUwNjkzNzc5OTo2NDYwMDcwNTI2MDI1NzQ/