Wrzucając filmiki w czerwcu z treningów skokowych, z parkuru, obiecałam napisać post o Jawie – koniu z którym ćwiczę skoki od kilku lat (3 lata?).
O tym (generalnie) co mi dają skoki, dlaczego doceniam te lata nauki na ujeżdżalni, pisałam tu: Co przyniósł kolejny rok treningów skokowych?
Dzisiaj napiszę o Jawie, naszej drodze i przede wszystkim napiszę o SOBIE.
Co sprawiło, że tak cudownie, tak płynnie, z taką pewnością siebie skaczemy teraz razem przez przeszkody? Co sprawiło, że teraz pokonuję parkur bez tej, obecnej przez tak wiele lat, „podszewki” niepewności a nawet (nie bójmy się tego słowa) strachu? Co wpłynęło na rozluźnienie jeźdźca i konia?
Oczywiście kilka lat treningu zrobiło swoje: poprawa techniki skoków, zgrania się z koniem, wyczucia. Ale doszło jeszcze coś… Co przełamało we mnie ostatnie blokady powstrzymujące przed osiągnięciem tej lekkości w skokach.
Treningi z Basią, naszą trenerką, są wymagające. O ile każda przeszkoda przejechana oddzielnie, pojedynczo, jest w miarę łatwa do przejechania (już teraz 😊), o tyle cały parkur zawsze był lekkim stresem. Ścisłe zakręty, najazd za najazdem, odpowiednia prędkość, odpowiednie odbicie, odpowiedni łuk, odpowiednie lądowanie, zmiana nogi, najazd nie za bliski, nie za daleki, panowanie nad rozpędzonym czasem koniem…Wszystko musi się zgrać, by przejazd był płynny i bez upadków. Wiele parkurów przejechałam – jak ja to mówię – „kwadratowo”. I wiele jeźdźców właśnie tak przejeżdża parkury. Jakoś tam – ufff. Wiele razy traciłam równowagę, wiele razy nie „zabrałam się” z koniem, lub „wyprzedziłam” konia podczas skoku. Ktoś kto trenuje skoki wie o czym mówię 😊 Koń skacze, a nasz ruch jest o kilka sekund za (lub przed) ruchem konia. Kompletny brak synchronizacji. Brak skoordynowania się z wybiciem konia.
Były lepsze i gorsze dni. Jawa – wspaniale ujeżdżony i przygotowany do skoków koń – wiele razy wyratowała nas z opresji podejmując sama decyzję o skoku 😊 Wiele razy to ona zadecydowała, że to już czas się wybić. Ale innym razem potrafiła odmawiać skoków, uciekać bokiem. Problemem było też to, że w pewnych momentach rozpędzała się. Prędkość zaczynała być niebezpieczna, niekontrolowalna. Dostawałam wtedy lekkiego „stresa”. Gdy ja czułam niepokój, Jawa jeszcze bardziej „uciekała”, nie słuchała pomocy. Brak kontroli nad tempem jazdy z Jawą był największym moim problemem. Źle czułam się hamując Jawę „na pysku”, działając wędzidłem. Zresztą – często gęsto – Jawa wtedy i tak zamiast zwalniać dodawała tempa (jest to normalne, związane z instynktem uciekania od źródła bólu. Więcej o tym instynkcie przeczytacie w książce O książce). Miałam też problem z odpowiednim zebraniem wodzy, bo bardzo nie chciałam, by wędzidło kiedykolwiek zadało ból Jawie podczas niepłynnych skoków (tych niezsynchronizowanych).
To było, wg mnie, błędne koło – ja się boję, spinam (że wędzidłem zadam ból) a koń się przez to nie rozluźnia, ucieka.
Były to z pozoru „drobne” niedogodności, bo przecież w sumie dobrze skakałam. Były liczne dobre skoki i dobrze pokonane parkury. Tylko, że… podszyte moim spięciem (psychicznym i fizycznym) często brakiem rozluźnienia u mnie i u konia, często „kwadratowe”.
ALE przyszedł moment, gdy kupiłam ogłowie bezwędzidłowe i poprosiłam trenerkę o możliwość jazdy bez wędzidła. I to był milowy krok w moich treningach sportowych z Jawą.
Przestałam bać się, że moje zachwiania, czy wypadnięcie z rytmu, utrata równowagi, czego konsekwencją może być szarpnięcie za wodzę, spowodują ból w pysku konia.
Przestałam myśleć o rękach. Wreszcie nie musiałam tak uważać! (nie miałam już w rękach narzędzia, które mogłoby sprawić ból, dyskomfort koniowi). Rozpędzoną Jawę mogłam przytrzymywać, zwolnić naciskając na jej nos skórzanym paskiem, a nie metalowym wędzidłem na delikatną tkankę w pysku. Jaki to komfort psychiczny!
Przyszło odprężenie, rozluźnienie, pewniejsze ruchy. Czuję to niesamowicie! Czuję teraz lekkość w skokach. Gdy odeszły moje „blokady” w głowie, powstała przestrzeń na większe skupienie na ruchu konia, odczytywania jego sygnałów oraz o wiele większa pewność siebie. Jestem o wiele odważniejsza w prowadzeniu konia niż dotychczas.
I o dziwo… Problemy z rozpędzaniem się Jawy wyciszyły się. Nie pamiętam kiedy ostatnio to się zdarzyło. Przypadek? Nie sądzę 😊Nie wiem co myśli sobie Jawa jeżdżąc ze mną na ogłowiu bezwędzidłowym. Myślę, że fajnie jej się jeździ😊. Nie boi się, że przy skokach przez przeszkodę może dostać po zębach. Może jeździć bez tej obawy, niepotrzebnego napięcia. Myślę, że ma większą frajdę i chęć do skoków. Zmiana ogłowia przyniosła TYLKO dobre zmiany.
Jeśli możemy dokonywać takich zmian to dlaczego nie idziemy za tym?
To są moje doświadczenia, moja osobista droga i zmiana, którą zauważyłam w sobie. Dzielę się z Tobą, bo może zainspiruję? Próbujmy zmian, próbujmy różnych rozwiązań. Testujmy.
Dla dobra własnego i przede wszystkim – koni.
A poniżej filmiki z naszych treningów z Jawą;
Oraz kilka zdjęć z ery wędzidłowej i bez 🙂
Ela Gródek
PS Więcej o jeździe bez wędzidła przeczytasz tu: Dlaczego bez wędzidła?