Cd. historii Wacława – kucyka „jednego jeźdźca”

Dzisiaj na blogu ciąg dalszy historii Wacława. Naprawdę nie spodziewałam się, że będzie ciąg dalszy! Tak bardzo się ucieszyłam, gdy Natalia (nowa właścicielka Wacka) napisała do mnie przez funpage’a jazda konna naturalnie na facebooku. Wacław to koń, z którym Julka (moja córka) ćwiczyła przez rok – informacje o tym znajdziecie tu: Kucyk Wacław i Julia Wacław został „odstawiony” z rekreacji, gdyż kompletnie nie spełniał się w tej roli kopiąc, ponosząc, nie słuchając jeźdźców… Zrobiło mi się ciepło na sercu słysząc, że Wacco (to jego obecne imię) nie przeszedł na emeryturę, tylko tworzy następną, udaną relację z nową właścicielką. Jak się okazuje (przeczytacie poniżej), nowa właścicielka SAMA musiała zapracować sobie na dobre traktowanie 🙂 Wacław – podobnie jak Julię, testował ją niemiłosiernie, próbując robić to co chciał ON. Wacco to koń „jednego jeźdźca”. Koń „jednego jeźdźca” to koń inteligentny, szybko się uczący, dominujący, mający własne zdanie, wykorzystujący swoją wiedzę o ludziach 🙂 Koń, który raz nauczywszy się, że jeźdźca można pognać stosując kilka sprawdzonych metod, będzie je stosował do końca życia.

Takie konie nie mają prawa bytu w rekreacji. Za to przecudownie mogą się sprawdzić w rękach JEDNEGO właściciela. Wacław jest szczęściarzem! Dobra decyzja stajni zaowocowała tym, że teraz jest w dobrej formie, ma co robić, rozwija się, NIE NUDZI SIĘ, ma kogoś kto go kocha i naprawdę o niego dba. Uwierzcie mi – za wczesna emerytura dla konia wcale nie jest fajna. Konie nie lubią nudy!

Posłuchajcie jak dalej potoczyła się historia Wacława:

„Witam wszystkich serdecznie! Jest mi niezmiernie miło, że mogę napisać parę słów na bloga prowadzonego przez Panią Elę 🙂

Jestem Natalia, mam 20 lat i wraz z moim kuzynem Konradem jesteśmy nowymi właścicielami kuca Wacco, wcześniej znanego w stajni „Na Zielonej” (i tu na blogu) jako Wacław.

Ale może od początku…

Po trudnych osobistych przeżyciach i dwóch latach przerwy w jeździe konnej wróciłam do jazdy w maju 2020 roku – do ośrodka jeździeckiego Progres w Proszowkach, gdzie od dawna mieszkała część mojego serca.

W tym właśnie czasie na Wacława natrafił Konrad i parę tygodni później skontaktował się ze mną.

Dowiedziawszy się o kucu, nie zastanawiałam się ani chwili i na drugi dzień po rozmowie z Konradem postanowiłam pojechać i obejrzeć Wacka.

Pamiętam jak dziś nasze pierwsze spotkanie – na przywitanie dałam mu jabłko, do którego zjedzenia przekonał się dopiero po chwili.

Na pierwszym spotkaniu sprawdzałam, jak będzie się zachowywał przy czyszczeniu, głaskaniu, a także na lonży.

Wtedy też pierwszy raz kuzyn oprowadził mnie na kucu – chciałam zobaczyć, jak będzie reagował na jeźdźca, wiedziałam wtedy tylko tyle, że dawno nie miał nikogo na sobie (*sprostowanie autorki: miał Julię – ale tylko raz w tygodniu, a czasem rzadziej, gdy pracowała z Wacławem z ziemi).

Potem zostaliśmy sami, zrobiłam mu lonżę, na której już zrobił mi pokaz swoich umiejętności, czyli wyrywania się, szarpania i ogólnie… było ciężko.

Po lonży wzięłam go na trawkę i głaskałam. Widziałam, że ten kuc ma charakter, a ja nie mam doświadczenia w pracy z ziemi, zdawałam sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Ba! Będzie nawet ciężko!

Ale decyzja była tylko jedna i natychmiastowa – Wacław zostaje w moich rękach. I tak spełniło się moje marzenie o posiadaniu swojego konia. Ale czy było kolorowo? Nie, to był tylko zarys kolorowymi kredkami tego, co będzie nas czekać.

Już od następnego dnia zaczęliśmy po prostu ze sobą przebywać, chodziliśmy na spacery w piękne, malownicze miejsca, spędzaliśmy czas na soczystej koniczynie i zaczęliśmy pracować z ziemi, ale czy „pracować” to dobre słowo? Ja sama, z własną intuicją i tym, co pokazuje mi Wacław, uczyłam się lonżować konia, uczyłam się z jego zachowań, metodą prób i błędów, w ten sposób poznając go cały czas. Odwiedzały nas też moje koleżanki, które nie tylko pomagały w ogarnięciu podstawowych rzeczy, takich jak nałożenie siana, ale też podpowiadały, co robię źle i co można by zrobić inaczej.

Miałam bardzo niewiele sprzętu, więc na takie rzeczy jak ogłowie, wędzidło, siodło trzeba było trochę poczekać.

Kiedy doszło do nas wędzidło z ogłowiem, zaczęłam lonżować na nim Wacka, licząc, że zmieni to coś w jego zachowaniu, czyli pomoże na wyrywanie się i szarpanie. Był to jedyny wtedy sposób, by sobie jakoś z nim poradzić, ponieważ nie mamy hali, a wtedy nie mieliśmy nawet ujeżdżalni, więc nie chciałam, by dla kuca świetną zabawą było ciągnięcie mnie po ziemi na lonży 🙂

Po systematycznej, codziennej pracy na lonży kucyk zaczął zrzucać brzuszek i zaczęłam robić pierwsze kroki, żeby móc na niego wsiadać. Czy było łatwo? Oczywiście, że nie. Zaczęłam od małych kroczków, takich jak przyzwyczajanie go do mojego ciężaru na tak zwanego  Indianina, czy przełożenie nogi – i za wszystko bardzo go chwaliłam.

Wtedy ja także się uczyłam – widząc konia, którego trzeba uczyć tak podstawowych rzeczy. Byłam bowiem przyzwyczajona do wsiadania na stojące nieruchomo, szkółkowe konie…

Ćwiczyłam swoją cierpliwość i poznawałam świat koni na nowo, świat ich psychiki, świat wykraczający poza 45-minutową jazdę w kółko.

Po tych ćwiczeniach – oczywiście z pomocą osób trzecich – udało mi się wsiąść na Wacława. Cholernie kręcił się przy wsiadaniu i niemożliwością było, by samemu z niego zsiąść.

Jak zaczęły się nasze jazdy wierzchem?

Po parę minut stępa, a później kłusa na oklep, czekając na siodło i popręg. Tylko po parę minut, żeby go nie przemęczać, stopniowo zwiększając czas przebywania na grzbiecie. Wtedy też zaczynał się proces spajania nas w jedno… tak jak mówię – zaczynał.

Zaczynały się też nasze pierwsze tereny, na których zawsze ktoś musiał iść obok nas, bo inaczej nie było możliwości gdziekolwiek bezpiecznie dotrzeć.

Czasem nawet z opresji ratowała mnie sąsiadka staruszka, kiedy Wacław miotał mi się na środku ulicy. Dla mnie – dla osoby bojącej się terenów – było to dodatkowo stresujące.

Dużo czasu spędzaliśmy na SPA, które robiłam mu regularnie. Dbanie o jego sierść, kopytka, ogon i grzywę było dla nas obu, mam nadzieję, relaksujące. I nadszedł w końcu przełomowy moment, czyli ścięcie grzywy na irokeza, w którym do dziś jest mu cudownie i odejmuje mu to 10 lat 🙂

Tak właśnie Wacław otrzymał nowe imię. Nadałam mu imię, które teraz symbolizuje także jego nowe życie u boku swoich nowych ludzi. Jego imię to Wacco. Od początku tak bardzo mi się spodobało, brzmi podobnie, ale moim zdaniem dużo lepiej!

Chwilę później mieliśmy już skompletowany cały sprzęt i przeszliśmy przez naukę spokojnego stania przy wsiadaniu. Uwierzcie – to, że mogłam na niego wsiąść sama, bez niczyjej pomocy, do dziś uważam za duży sukces.

Jeździliśmy 5 razy w tygodniu, robiąc małe, a czasem większe postępy. Pierwsze tygodnie skupialiśmy się na pracy, głównie nad kłusem, który był szybkim wożeniem mnie po placu.

Doczekaliśmy się także naszej ujeżdżalni, która była duża i bardzo usprawniła naszą pracę, bo po różnych upadkach przynajmniej nie musiałam szukać Wacco po wsi, co wcześniej nieraz się zdarzało 🙂

Pracując nad stepem i kłusem, borykaliśmy się także z wieloma buntami i ponoszeniami ze strony kucyka. Bardzo mnie testował, na szczęście z czasem coraz mniej.

Dla mnie jako osoby, która panicznie bała się skakać, było ogromnym przełomem, kiedy po pewnym czasie zaczęliśmy próbować razem hopsać. Zaczynaliśmy od małych drążków, potem stawialiśmy sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej – i jestem mu za to wdzięczna całym sercem, bo to dzięki naszemu zaufaniu do siebie przełamałam się i już nie boję się skakać, a nawet to lubię!

Tak można by pisać godzinami… No dobra, ale co z nami teraz?

Teraz mamy trenera, który przyjeżdża do nas 2-3 razy w tygodniu. Odpuściliśmy sobie skoki na rzecz pracy ujeżdżeniowej. Bardzo fajnie opanowaliśmy stęp i kłus, a także figury w obu tych chodach. Teraz wzięliśmy się porządnie za galop, w którym również główną przeszkodą jest moja głowa, ale wiem, że razem damy radę. Nauczyliśmy się także zwrotów na przodzie i zaczęliśmy całkiem nową pracę z ziemi – bardziej, hmm, naturalną.

Naszą pracę ubarwiamy także o galopy interwałowe na łąkach oraz ćwiczenia zadu na różnych górkach 🙂

Reasumując cały mój wpis, Wacco to najlepszy kuc, na jakiego mogłam trafić – najlepszy i najbardziej wymagający nauczyciel, który uczy mnie nie tylko jazdy konnej, ale także cierpliwości, spokoju i tego, jak wspaniałe po prostu spędzać czas z koniem na spokojnych spacerach w teren czy na trawkę tylko we dwoje.

Czy udało nam się zespolić w jedność? Myślę, że w dużej części tak, teraz codziennie wita mnie radosnym rżeniem i to chyba najlepsza nagroda, na jaką mogłam liczyć po tylu miesiącach wspólnej ciężkiej pracy!

Dziękuję Ci, Wacco!

Wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć „nowego” kuca Wacco, serdecznie zapraszamy! (kontakt do Natalii: 669 869 209, facebook Nati Augustynek)

Koń pędzi? Popuść wodze!

Koń pędzi? Popuść wodze!

Dużo, dużo, dużo czasu zajęło mi, by nauczyć się popuszczać wodze (a nie je ciągnąć!) w chwili gdy koń zaczyna ponosić.

Przeprogramowanie naszych (a więc i moich) wrodzonych odruchów jest bardzo trudne.

Chcę dzisiaj o tym napisać – o tym, jak trudno jest nam oddać wodze, nie zawieszać się na wędzidle, a jak ważne to jest, by się tego nauczyć.

Wiem. Też uważałam, że to nielogiczne, niemożliwe. „Jak to? Koń wyrywa się, chce gnać, a ja mam »oddać« wodze?? Przecież jedyna metoda to uwiesić mu się na pysku i nie pozwolić biec!”. Przecież tak się zatrzymuje konia…

Wyjaśniam zatem. Nie – nie jest to dobra metoda. Co więcej, to najgorsza metoda. Dla pyska konia, dla jego psychiki… i często bardzo niebezpieczna dla Ciebie, jeźdźcu.

Jeśli ćwiczymy na ujeżdżalni i chcemy zwolnić chód konia, to dajemy mu LEKKIE sygnały, IMPULSY na wędzidle (lub kantarku). I koń zatrzymuje się (dla uściślenia. Konia powinno zatrzymywać się dosiadem i energią  – ale to już wyższa szkoła jazdy i odrębny temat. Dla początkujących – abstrakcja). Ale gdy koń spanikuje, wpada w bardzo szybki galop, gna, to nasze zaciśnięcie się na jego pysku, ciągnięcie za wodze, tylko pogarsza sprawę. Ma to związek z wrodzonym instynktem koni: koń naciska na źródło bólu (ten instynkt opisałam dokładnie w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”O książce – zapraszam do zgłębienia). Jeśli wędzidło mocno naciska na jego pysk, to pysk „chce” naciskać na wędzidło. W efekcie koń gna. Człowiek przez lata nauczył konie odpowiedniego reagowania na wędzidło, wyciszenia tego instynktu (odejście od źródła bólu, nienaciskanie na źródło bólu). Gdy dajemy impuls na wędzidło, koń rozumie (to znaczy – wyszkolony koń rozumie), że ma się zatrzymać i działa (tak naprawdę) wbrew instynktowi. Ale często w momencie stresu czy paniki wrodzony instynkt „odpala”, nie da się go opanować. Koń zapomina, że ciągnięcie za wodze oznacza „zatrzymaj się”. To bardzo ważne, byśmy o tym wiedzieli, rozumieli ten instynkt i NAUCZYLI się odpowiednio reagować.

Jest wiele koni, które nie są dobrze przygotowane do pracy na wędzidle. Na pewno wiele razy na ujeżdżalni spotkałeś się z „gnającymi” końmi, ponoszącymi. Koń, mimo że człowiek pociąga za wodze, nie chce zwolnić, przyspiesza. Tu działa to samo. Ten koń, mając w pysku wędzidło, które sprawia mu ból czy choćby dyskomfort, chce na nie naciskać i rwie się do przodu, „goniąc” wędzidło. Lub – pod wpływem emocji bądź stresu – zapomniał, jak reagować na wędzidło (dla wyjaśnienia – ciągnięcie za wędzidło nie jest jedynym powodem takiego zachowania konia).

Dłuuuugo musiałam odblokowywać swój wrodzony instynkt, by w takich chwilach – chwilach poniesienia (najczęściej w terenie) – oddać mu wodze. Długo zajęło mi przyjęcie innej strategii zatrzymania go: wprowadzanie konia na koło, uginanie łba, ROZLUŹNIENIE się, rozluźnienie w świadomy sposób swoich nóg (które z pewnością się zacisnęły!!), oddychanie.

Wiem, zanim będziesz w stanie to zrobić, upłynie wiele czasu. Ale nie martw się, przyjdzie moment, gdy będziesz gotowy. Będziesz wiedział, że koń – z zasady – nie chce biec, nie chce pędzić. To bardzo nieekonomiczne, nieopłacalne dla niego. Koń nie chce niepotrzebnie spalać swojej energii. Koń chce się zatrzymać jak najszybciej, gdy tylko poczuje, że nic mu nie grozi. Będziesz kiedyś gotowy, by mu tam, z siodła, z grzbietu, powiedzieć (przez rozluźnione nogi, spokojny oddech, ODDANIE WODZY), że wszystko jest OK i że to był tylko bażant 🙂

Tak, nie raz czułam na plecach i ramionach wszystkie mięśnie po jeździe. Czułam mięśnie, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Te zakwasy były po lekcjach czy terenach, gdy ciągnęłam wodze – w panice, gdy chciałam zatrzymać konia i instynktownie zawieszałam mu się na pysku. Wiecie, jaką siłą musiały działać moje ręce? Jakie ta siła miała przełożenie na pysk konia? Naukowcy zrobili badania potwierdzające, jak wiele bólu może sprawić wędzidło w dłoniach… nawet dziecka. O tych badaniach po raz pierwszy dowiedziałam się z kursu JNBT (Jazda Naturalna Bez Tajemnic) i naprawdę zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ile bólu sprawiamy koniom z naszej niewiedzy, braku umiejętności… Bo nie ze złej woli. Głęboko w to wierzę!

Więcej o mojej pracy nad „humanitarnym” zatrzymywaniem konia, o tym jak zaczęłam reagować NIE  paniką na panikę konia, już za dwa tygodnie. Ciąg dalszy nastąpi (to znaczy więcej przykładów z życia wziętych 🙂 (tu Cd. „Koń pędzi? Popuść wodze!”

PS Myślę, że to najtrudniejsza umiejętność jaką każdy instruktor stara się nauczyć swoich podopiecznych. Chyba nie ma trudniejszej…

PS Zdjęcie zrobione podczas rajdu na Ukrainie (Część I – fotorelacja z rajdu konnego na Ukrainę (Bukowina Północna) – 17-24 października). Ponieważ nie ma zdjęcia siebie pędzącej na koniu, to wklejam zdjęcie poprzedzające pędzenie na koniu… 🙂

Ela Gródek

Koń to stworzenie stadne

Dzisiaj fragment książki „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” O książce

Koń to stworzenie stadne. Warto o tym ciągle mówić, przypominać. Szczególnie w obecnych czasach, gdzie zakratowane po sufit, pojedyncze boksy górują w stajennym krajobrazie…W czasach, gdzie fundujemy koniom boksy-izolatki, po to byśmy MY czuli się bezpieczniejsi. Że mamy wszystko pod kontrolą, że wiemy gdzie koń jest, że nikt go nie kopnie, że nikt go nie ukradnie, że…Jaką cenę koń za to płaci?

„Natura wyposażyła konie w instynkt stadny. Koń czuje się dobrze i bezpiecznie tylko w stadzie. Nie ma samotnych koni! Żaden koń o zdrowych zmysłach nie powie: „Mam Was dość! Idę sobie! Nie szukajcie mnie!”. Koń zawsze będzie szukał stada i zrobi wszystko, by do kogoś się przyłączyć.

Mam przyjaciółkę w Holandii, która ma dwa konie. Jeden jest duży, drugi mały. Wiele lat temu, kiedy jeszcze nie jeździłam konno, odwiedziłam ją. Pamiętam, jak się zastanawiałam, dlaczego ona ma dwa konie. Przecież na tym małym nie da się jeździć (kucyk szetlandzki)! Tylko więcej sprzątania w stajni i więcej paszy do kupienia.

Jak myślicie, dlaczego? Dla towarzystwa! Mały konik jest dla towarzystwa. Koń sam stojący w stajni ma się o wiele gorzej niż ten, który ma towarzysza. Już dwa konie mogą stworzyć stado. Człowiek, niestety, nie jest w stanie zastąpić końskiego towarzysza.

Dlaczego konie tak chcą być razem? I tu znów wracamy do czasów, kiedy koń żył na wielkich przestrzeniach, na wolności, narażony na ataki drapieżników. Konie w stadzie mają większą szansę na przeżycie, na obronę przed drapieżcą…” ( Tu rozwinę: co dwoje oczu to nie jedno. Prawdopodobieństwo zauważenia niebezpieczeństwa wzrasta proporcjonalnie do liczby oczu. Co więcej, konie żyją w tabunach nie tylko po to, by więcej widzieć, czy razem uciekać. Zaatakowane konie potrafią też walczyć razem, „zbić” się w koło, głowami do środka i kopać na zewnątrz w drapieżnika, potrafią niesamowicie współpracować, by odeprzeć atak. Koń w pojedynkę nie miałby szans!)

„…Teraz konie żyjące w stajniach pasą się na wybiegu, nie mają naturalnych wrogów (takich jak lew czy wilk) – ale instynkt pozostał.

A co, jeśli nie możemy mieć dwóch koni? Wtedy przynajmniej dajmy mu do towarzystwa kozę czy owcę.”

Stadność koni to nie tylko wspólna ochrona. To też zaspokojenie swoich towarzyskich, przyjacielskich potrzeb. Ile to razy słyszy się o przyjaźniach końskich, o konikach-nierozłączkach! Relacje to ważna część ich życia. Nie zabierajmy im tego.

Pamiętajmy o tym, że koń naturze CAŁĄ DOBĘ przebywa z innymi końmi. Nie oszukujmy się, że wypuszczenie konia z boksu na kilka godzin (na sześć, czy osiem z dwudziestu czterech – bo tyle trwa doba) – wystarczy, by zaspokoć jego potrzebę bycia razem. Jeśli już, z jakiś powodów, decydujemy się na zmykanie konia w pomieszczeniu na noc, to zadbajmy o jak najbardziej otwarte boksy, by konie miały możliwość dotyku, iskania. Niektóre stajnie (niestety to rzadkość!) mają, zamiast boksów dla jednego konia, wielkie pomieszczenia dla grupy koni. Oczywiście zdarzają się w stadzie konie, które się nie tolerują – stąd 2-3 pomieszczenia. Wtedy konie również w nocy mogą przebywać razem. Nie jest to chów bezstajenny – najbliższy naturze i najlepszy dla koni (więcej o jego zaletach przeczytasz tu: Dlaczego chów bezstajenny?) – ale przynajmniej jego mała namiastka.

Ela Gródek

Człowiek też może być częścią stada. Ale to już temat na oddzielny wpis 🙂

zdjęcia : Ewa Janicka (facebook: Photo Horse Ewa Janicka)

Wiek konia a jego gotowość do pracy

W ramach Dwutygodnika Ambitnego Rekreanta dzisiaj tłumaczenie tekstu Vikki Fowler. Temat bardzo ważny. Coraz trudniej kupić 8-12-letniego konia w dobrej kondycji. Bez chorób, bez urazów. Powodów urazów, kontuzji, chorób jest wiele. Jednym z nich – zbyt wczesne zajeżdżanie i zbyt ciężka praca młodych koni (i w sensie psychicznym i fizycznym!)

„Koń starzeje się około 3 razy szybciej niż człowiek. Upraszczając, 30- letniemu koniowi odpowiada 90-letni człowiek.

25 letni koń to 75-latek. Jeszcze pracuje.

20 letni koń to 60-latek. Ciało nie sprawuje się już tak jak w przeszłości, ale mózg ciągle ma w dobrej formie i ciągle chce być aktywny.

13 letni koń to 39-latek. W sile wieku, gdzie wiedza i zdolności są na jednym (wysokim) poziomie (tym fizycznych i psychicznym – mój przypis)

Odwróćmy teraz kolejność

3 letni koń to 9-latek. Dziecko. Nie gotowe jeszcze do dłuższej pracy. 9 letnie dziecko raczej nie wysyłamy do kopalni?

4 letni koń to 12-latek. Może wykonywać lekkie, dorywcze prace, by zarobić na „kieszonkowe” –  dołożyć się do utrzymania.

5 letni koń to 15-latek, nastolatek. Uważa, że już wszystko wie, że może wziąć na swoje barki pracę i odpowiedzialność. ALE ciągle jest jeszcze słaby i nie w pełni rozwinięty. Nie powinien w żadnym razie być przeciążany, pracować na granicy swoich możliwości. Jest gotowy natomiast by ZACZĄĆ budować swoją siłę.

6 letni koń to 18-latek, dorosły. Gotowy do ciężkiej pracy.

Zbyt szybkie zajeżdżanie koni, zbyt ciężka (też w sensie psychicznym! – mój przypis) praca za młodu, prędzej czy później odezwie się w uszkodzeniach poszczególnych częściach ciała. Odezwie się to w  stawach, ścięgnach, więzadłach, jak również w mózgu, psychice.

Poczekaj 1 rok za młodu, a zyskasz 10 lat dobrej pracy konia, w pełnym zdrowiu i szczęściu. Bądź cierpliwy.”

Vikki Fowler

Zdjęcie: 11-letniego Larmanda – konia w sile wieku (i córki Olgi)

Instynkt koński – nieustępowanie na nacisk

Dzisiaj na blogu w ramach kategorii „O naturze końskiej” fragment z książki „Jazda konna? Naturalni! Co ten koń sobie myśli?”( O książce ) z I rozdziału „Koń – co to za zwierzę? O naturze końskiej”.

Temat niesamowicie istotny. Zrozumienie go, to jedno z najważniejszych zadań dla jeźdźca.

„Wyobraź sobie biegnącego wilka. Wilk atakuje konia, wbija kły w jego podbrzusze. Co, według Ciebie, dzieje się dalej? „To jasne! Koń czym prędzej wyrywa się i ucieka!”.

Pudło! Błędna odpowiedź! Jeśli by tak zrobił, kawał jego ciała zostałby w paszczy wilka… Koń z taką raną miałby małe szanse na przeżycie.

„To co w takiej sytuacji robi koń?” – zapytasz. Koń naciska na źródło bólu. Napiera całym swoim ciężarem na paszczę wilka, który pod naporem otwiera szczęki, puszcza skórę i mięśnie. Dopiero wtedy koń rzuca się do ucieczki. Wtedy ma szanse na przeżycie. Czyż Matka Natura nie jest genialna?! Sama nigdy bym na to nie wpadła. Koń robi coś, co nam wydaje się kompletnie nielogiczne! Pomyśl, jak reagujesz, gdy czujesz nacisk, ból na skórze? Instynktownie odsuwasz się, odskakujesz. Prawda? Instynktownym zachowaniem człowieka jest ucieczka od źródła bólu. To taka reakcja leży w naszej naturze, dlatego tak trudno nam zrozumieć reakcję nacisku konia na źródło bólu.

Ta cecha konia jest bardzo widoczna w wielu sytuacjach w stajni. Na pewno zdarzyło Ci się pchać konia, który – zamiast ustępować, odsuwać się – odpowiadał naciskiem, naporem na Twoją rękę (zdjęcie powyżej). Pewnie byłeś zdziwiony, a nawet wystraszony, gdy zamiast się usunąć, o mało nie stanął Ci na nogę! Nie jest to miłe uczucie – zwłaszcza gdy stoisz między ścianą boksu a koniem. Pamiętaj jednak, że nie jest to zachowanie ani złośliwe, ani mające Cię przestraszyć. Tak właśnie działa instynkt konia – nieustępowanie na nacisk.

Zamiast pchać konia, spróbuj dawać mu tylko impulsy. Zamiast stałego nacisku, wybierz krótkie, pulsacyjne, delikatne szturchnięcia.

Również pulsacyjnymi ruchami powinniśmy działać na wędzidło, gdy chcemy zatrzymać konia, lub kantar, gdy chcemy, by koń opuścił głowę. Jeśli ciągniemy wodze, wędzidło naciska na pysk konia (a kantar na potylicę). Koń odpowiada tym samym – próbuje naciskać na wędzidło, wyciągając głowę do przodu (lub na kantar zadzierając, podrzucając głowę do góry). Nie jest to komfortowa sytuacja ani dla jeźdźca, ani dla konia…”

Po przeczytaniu tego fragmentu mogła nasunąć  Ci się myśl: „Ale jak ja przesuwam konie, to one grzecznie ustępują. Jak pociągnę za wodze, to większość koni zatrzymuje się. To jak to w końcu jest?”. Masz rację – niektóre konie, grzecznie i natychmiast, usuwają się, jeśli je pchamy, oraz zatrzymują się, jeśli je ciągniemy za wodze. Wiesz dlaczego? Bo człowiek je tego nauczył. Konie – szczególnie w rekreacji – powinny być dobrze „ułożone”, powinny umieć ustępować od nacisku. Tego uczą je trenerzy. To jest podstawa bezpieczeństwa. Natomiast musisz o tym wiedzieć, że jednak NIE KAŻDY koń jest wyuczony. Co ważniejsze – w momencie paniki, strachu, nawet wyuczony koń, może zapomnieć o tym, co go człowiek nauczył! W momencie paniki, strachu INSTYNKTY biorą górę!*

Wyobraź sobie, że jesteś w terenie, albo na ujeżdżalni. Koń się spłoszył i zaczyna pędzić do przodu. Nie myśli! Chce tylko uciec. A Ty „zakleszczasz” się na wędzidle, ciągniesz z całych sił, wywołując ogromny nacisk w pysku konia. Koń na tej nacisk, na ten ból, odpowiada naciskiem i jeszcze bardziej gna do przodu, wprawiając Cię w wielkie zdziwienie i przy okazji strach…

Wiem jak to działa – zaczynając jazdę konną – nie mając tej wiedzy, reagowałam dokładnie tak jak Ty!

W rekreacji miałam możliwość wielokrotnie jeździć na koniach „do przodu”. Koniach, które łatwo rozpędzały się, chciały gnać. Ostatnią rzeczą, którą jeździec powinien robić, to ciągnąć takiego konia za wędzidło. Jeśli koń pędzi do przodu i „wiesza” się na wędzidle, to możemy hamować go wprowadzając na koło, uchylając jego łeb, lekkimi impulsami działać na wędzidło. I przede wszystkim: uspakajać go głosem, przekazywać mu swój spokój, swoje opanowanie.

Wiesz co? Jak jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak działa instynkt nacisku na źródło bólu (i że w ogóle istnieje), to wiele razy, na drugi dzień po jeździe (na koniu „do przodu”), miałam ogromne zakwasy w ramionach. Ciągnęłam tak mocno za wodze, że aż mnie potem bolały mięśnie na placach i ramionach!  Ciągnęłam ja i ciągnął koń. Zamknięte koło.

A można zupełnie inaczej – gdy tylko człowiek wie 🙂 Gdy tylko zrozumie.

Lekka ręka – jak to się często mówi w jeździectwie – to absolutna PODSTAWA. Znajomość natury końskiej to absolutna PODSTAWA.

*więcej na temat znajdziesz we wpisie Koń to panikarz i klaustrofobik oraz Koń to zwierzę uciekające

PS I Przepraszam wszystkie konie za wszystkie „te” lekcje ze mną bez lekkiej ręki, za ból, dyskomfort, który Was sprawiłam.

Inne wpisy na temat natury końskiej znajdziesz tu:  http://jazdakonnanaturalnie.pl/category/o-naturze-konskiej/

Ela Gródek