Konie na Kubie

Konie na Kubie

Konie na Kubie odgrywają ważną rolę – przede wszystkim jako środek transportu. Samochodów brak, paliwa brak. Koń to dalej, dla większości, jedyna alternatywa. Konie na Kubie są zaprzęgane do bryczek, do wozów. Transportują płody rolne z pola, transportują ludzi od punktu A do punktu B. Przemierzając Kubę od Hawany przez Trinidad, Santiago de Cuba, Baracoa i z powrotem przez Camaguey i Veradero, mijałam co krok konie zaprzężone w bryczkę transportujące kilku „lokalsów”. Bryczki są małe – do maksymalnie 6 osób. Najczęściej jednak widziałam 3-4 osoby w wozie, bo konie na Kubie są drobnej budowy. Najpopularniejszymi rasami są rasy lokalne: Cuban Paso, Cuban Trotter, Patibarcino i Cuban Pinto. Wszystkie od 140 -152 w kłębie (średnia waga 350-450 kg). Są zatem ciut wyższe od hucułów, ale zdecydowanie „lżejszej” budowy. Są smuklejsze, wąskie w zadzie. Te konie nie nadają się do pracy w polu (od tego są woły), ani do ciągnięcia dużych ciężarów. Niestety widać, że dużo pracują (nie dostrzegłam konia z “brzuszkiem”), bo jedzenia na Kubie dla koni nie brakuje. W przeciwieństwie do np. Maroka, Kuba to zielona wyspa pełna traw, krzaków, drzew liściastych. Szcupłość koni wynika po prostu z niewystarczającej ilości przerw na jedzenie, by nadrobić utratę kalorii. (o chudości/grubości koni poświęcę w przyszłości cały artykuł. Jest wiele mitów wokół tego tematu. Zbyt często zwracamy uwagę na konie za chude, a zbyt rzadko na konie z nadwagą…Nie zawsze koń szczupły to koń zaniedbany!)

Wiele razy mijaliśmy konie z człowiekiem na grzbiecie. Kubański cowboy przemieszcza się na swoim rumaku z wioski do wioski w interesach, z wizytą. Widok dla nas – Europejczyków niespotykany. Tu naprawdę dalej, zamiast samochodu, człowiek używa koni do przemieszczania się! W każdej wiosce są konie, w każdy miasteczku są konie.

Jeździ się westernowo i naturalowo 😊. Jeśli kubańczyka stać na siodło i ogłowie to jest to siodło westowe i ogłowie z wędzidłem (często hackamore). Jeśli go nie stać, jeździ na sznurku (bo kantarkiem sznurkowym nie można tego nazwać) oraz na oklep (używają tylko koca na grzbiet). „Natural” jest konsekwencją (wg mnie) braku gotówki, a nie idei 😊. Tak czy inaczej uwielbiałam patrzeć na tych „naturalowców”!

Na Kubie jest bieda. Brakuje wszystkiego. Brakuje jedzenia, kosmetyków, ubrań, wody. Nie można dostać mydła, pasty do zębów, cukru, a co dopiero siodła. Nawet jeśli ktoś ma ciut więcej pieniędzy, (10% społeczności, która ma rodzinę na emigracji lub układy) to nie ma sklepów, by można było kupić odpowiedni sprzęt.

Konie są także wykorzystywane w turystyce.

Miałam okazję przyjrzeć się „jak to wygląda” w jednej stajni. Czy polecam? Polecam. Ale z moich obserwacji wynika jednoznacznie, że nie każdemu i nie wszędzie. Ze względu na budowę tych koników polecam tylko lekkim jeźdźcom (do 60 kg) oraz w sprawdzonych uprzednio stajniach, gdzie konie są w odpowiedniej kondycji. Jak pisałam wcześniej, widziałam konie niedożywione, zbyt chude, by nadawały się do pracy pod jeźdźcem. O ile jeszcze wolny spacerek dla niektórych, lepiej utrzymanych, byłby ok, to większy wysiłek – szybkie galopy – zdecydowanie nie. Co więcej. Trzeba zwrócić też uwagę na pogodę. Są okresy chłodniejsze, które sprzyjają jeździe konnej i okresy gorące, w których zdecydowanie odradzam jazdę konną. Ja byłam w okresie gorącym – 30-35 stopni. Nie są to temperatury sprzyjające wysiłkowi (chyba, że wybieramy wczesny poranek, późny wieczór).

Byłam w rejonie Vinales (zachód Kuby). Jest to przepiękny region, pagórkowaty, pełny zieleni i pięknych widoków, wpisany na listę UNESCO. Są to tereny idealne dla koniarzy.

Jeździ się też w okolicach Trinidadu i zapewne wielu innych miejscach. Kuba to w większości płaski teren, pełny zieleni, pełny wolnych przestrzeni. To potencjalnie piękne miejsce dla koni i ludzi, i jazdy konnej.

Wracając do wycieczki w Vinales. Kilku członków grupki, z którą podróżowałam, zdecydowało się na spacer na koniu (dla większości była to pierwsza przejażdżka w życiu). Ja, idąc za nimi pieszo, mogłam obserwować konie i prowadzących. Konie były spokojne, dobrze ułożone (5 wałachów i 2 ogiery), a obsługa profesjonalna😊Wszystko bardzo bezpieczne. Konie były już osiodłane i gotowe do marszu. Większość koni w tej stajni była w dobrej kondycji, ale kilka mogłoby przytyć…

Kilka fotek z wyprawy i pasących się w rejonie koni

Kubańczycy potrzebują turystów, potrzebują naszych pieniędzy. Ale niestety – podobnie jak w Gruzji – te konie nie są pod europejskiego turystę. Jesteśmy często za duzi i za ciężcy, a konie nierzadko w zbyt słabej kondycji. Naukowcy mówią, że koń, bez szkody dla swojego kręgosłupa, ścięgien, może nosić człowieka, którego waga stanowi nie więcej niż 15%-20% jego wagi (w zależności od rasy, budowy ciała). Czyli jeśli koń waży 350 kg to jeździec powinien ważyć nie więcej niż 52 kg (przy lekkiej budowie). Kubańscy cowboye to szczupłe, niewysokie chłopaki. Pracują równie ciężko jak ich konie, nie mają kiedy przytyć 😊 Ale my Europejczycy…

Poniżej kilka zdjęć osiodłanych koni – siodła westowe

Ponieważ nie miałam możliwości wcześniejszej weryfikacji stajni, sprzętu (wiele wędzideł było bardzo wąskich i ostrych), kondycji koni, to nie zdecydowałam się na jazdę konną na Kubie. Dobro koni jest dla mnie na pierwszym miejscu. Trzeba wspierać lokalną turystykę, ale – w razie wątpliwości – można to zrobić inaczej. Jest pełno opcji. Ja zatem tym razem, mimo oczywiście ogromnej chęci, zamiast jazdy konnej, wybrałam trekking, zapłatę za kolację, rum i cygara😊A dzień wcześniej zostawiłam dolary nurkując w pięknym morzu karaibskim. Uważając oczywiście, by nie dotknąć i uszkodzić innych zwierząt – koralowców 😊.

PS Jeszcze jedna moja osobista uwaga. Bardzo łatwo jest nam krytykować innych. Łatwo byłoby powiedzieć, że kubańczycy są bezduszni wykorzystując swoje “drobne” konie do wożenia turystów. Tylko czy Tobie, czy mi zabrakło kiedyś na chleb? Czy w takim razie Ty, czy ja, masz prawo się odzywać?

Łatwo mogłabym skrytykować też turystów wsiadających na takie konie. Tylko czy przeciętny turysta zna się na koniach? Czy ma taki obowiązek? Czy wie co dobre, a co zbyt obciążające dla konia?

Jedyne co mam prawo zrobić to napisać artykuł, który poszerza świadomość, wiedzę o koniach.

I mieć nadzieję, że przyjdą lepsze czasy dla Kuby. Od 2020 roku (kiedy wybuchła pandemia Covid-19), Kuba jest w ogromnym kryzysie. Turystyka, z której utrzymuje się większość społeczeństwa, upada. Przeciętna pensja na Kubie to 20 euro…

PS 2 Podczas zapowiedzi tego wpisu zobowiązałam się do odpowiedzenia na pytanie „czy konie chcą nas wozić na grzbietach”. O tym już w listopadowym wpisie. Zabrakło strony 😊

Ela Gródek

Praca ze źrebakiem- czego nauczyć, czego wymagać?

Do napisanie tego postu zainspirowała mnie pewna sytuacja w stajni, której byłam świadkiem. Mianowicie, zauważyłam jak dwie kobiety starają się opatrzeć ranę koniowi. Chciały spryskać ranę na nodze konia. Ale nie dało się. Koń zachowywał się nerwowo, kręcił się, przepychał, odskakiwał. Wpadał w coraz większą nerwowość. Kobiety próbowały „poskromić” go, pouczyć, by stał spokojnie. Nie działało. Koń coraz bardziej się nakręcał. Był to koń młody, ale już postawny, silny, wysoki, kilkuletni. Ewidentnie sytuacja robiła się niebezpieczna.

Obserwowałam tę sytuację i myślałam: „Boże – przecież tego można było uniknąć! Tej szarpaniny, nerwów. Przecież tego konia można było przyzwyczaić do spraya, do opatrunków wcześniej. Przecież było tyle czasu jak był źrebakiem…”.

Coś co wydaje mi się tak często podstawą, oczywistością w pracy z młodymi końmi, w treningu, okazuje się nie takie oczywiste dla wielu właścicieli koni.

Zatem dzisiaj wpis o tym CO NALEŻY UCZYĆ I WYMAGAĆ od źrebaków. I dlaczego?

Odpowiedź DLACZEGO jest prosta. Chcemy wychować konia BEZPIECZNEGO. Bezpiecznego w każdej „stajennej”, terenowej, „medycznej” sytuacji. Co chcemy by źrebak umiał? Jakiego chcemy mieć konia?

Chcemy mieć konia:

  1. Który daje się dotykać wszędzie, daje sobie podnosić ogon, stawać za zadem,
  2. Który stoi spokojnie, gdy go przywiążemy,
  3. Który opuszcza łeb na naszą prośbę (a nie instynktownie zadziera do góry, wyrywa. Chodzi o stłumienie instynktu uciekania od źródła nacisku. Jak jeszcze nie wiesz co to jest, to zachęcam do przeczytania w książce O książce),
  4. Który nie wyrywa nóg przy czyszczeniu, czy wizycie kowala,
  5. Którego możemy wziąć na myjkę, by spłukać błoto, ochłodzić w upalne dni. Nie boi się wody, daje się oblewać, robić sobie prysznic,
  6. Który przełazi przez kałuże, a nawet kopytem uderza wodę bawiąc się i chłodząc 😊,
  7. Który idzie za nami grzecznie. Nie ciągnie nas, nie przepycha, nie wpada na nas. Staje, gdy my stajemy,
  8. Który da się cały spryskać sprayem – środkiem przeciw komarom lub środkiem medycznym,
  9. Który da sobie zaglądać w pysk i wciskać pasty/lekarstwa, sprawdzać zęby,
  10. Który da sobie kłaść na grzbiet różne przedmioty (pady, folie, czapraki),
  11. Który pozwoli sobie włożyć termometr w odbyt (tak mierzy się temperaturę koniowi),
  12. Który bez strachu przebywa w każdym zakątku stajni i na roundpen, hali, ujeżdżalni,
  13. Który wejdzie do przyczepki, oraz na podest,
  14. Który nie boi się “strachów” w stajni: ciągników, folii, parasoli, balonów, piłki, (tu lista może być nieskończona),
  15. Który – wreszcie – reaguje na nasze prośby: zmiany tempa chodu (wspólne chodzenie i wspólne bieganie – koń naśladuje nasz chód), uginanie łba, odangażowanie zadu, COFANIE. Wspólne spacery w terenie, lesie.

Ta lista to absolutna podstawa. To koń powinien umieć zanim ukończy 1,5 roku. Zanim nawet pomyślimy o siodle! Oczywiście nigdy nie jest za późno na naukę, ale miejmy na uwadze to, że duży koń, wyrośnięty, jest już o wiele bardziej niebezpieczny niż źrebak! Wyobraźmy sobie, że od spraya odskakuje duży koń i staje nam na nodze! I porównajmy to z wystraszonym źrebakiem, który wpada na naszą stopę 🙂

Chcemy mieć konia, który nabierze “za młodu” zaufania do człowieka, będzie miał go za swojego lidera.

Od roku ćwiczę z Oreusem – konikiem, który trafił do stajni mając 6 miesięcy. Ćwiczę nie często – średnio raz na 2 tygodnie. Ćwiczy także (pod moim okiem) Asia – młoda, ambitna koniara (też kiedy ma chwilkę). To wystarczyło, by nauczyć Oreusa większość powyższych umiejętności. Oreus szybko się uczy (jak każdy młody koń nie zrażony do człowieka!!). By opanować konkretną umiejętność potrzebował 3-4 sesje.

Generalnie – i to powtarzam za jednym z moich ulubionych trenerów Manolo Mandez ( Szkolenie z Manolo Mandez – część I) – sesje powinny być krótkie. LEPIEJ MNIEJ NIŻ WIĘCEJ.

Pracę z Oreusem zaczęłam od CHODZENIA. Każdy koń powinien spokojnie iść przy człowieku NA LUŻNYM UWIĄZIE. Nie powinien wyprzedzać, ani zostawać w tyle (chcemy być w strefie 2. Nie wiesz co to za strefa? Odsyłam ponownie do książki). Nie powinniśmy go ciągnąć. Ani on nie powinien ciągnąć nas. Koń ma reagować na nasz ruch, nasze ciało, naszą energię. Wbrew pozorom jest to jedna z najtrudniejszych czynności przy źrebakach, które mają dużo energii i dekoncentrują się w sekundzie😊W tej nauce ważne jest chwalenie NAJMNIEJSZYCH postępów. Nie możemy uczyć „przeciągając” i ciągnąc za uwiąż! (=karając).

Ważne jest uginanie łba, cofanie. Uzbrajamy się w cierpliwość i systematycznie, małymi kroczkami, chwaląc każdy mały ruch, uczymy o co nam chodzi.

To samo z czyszczeniem nóg. Najpierw uczymy zaakceptowania naszego dotyku na całej długości nogi!

Wszelkie czynności wykonujemy BARDZO WOLNO. Absolutnie nie dopuszczamy do podniesienia emocji, do wywołania strachu. Nie możemy robić nic na siłę! Nic co wywoła NIEPOZYTYWNE SKOJARZENIA. Lepiej wolniej, ale TYLKO na pozytywnych emocjach. Nie możemy uczyć karając, przytrzymując za mocno, agresywnie, czy nie daj Boże uderzając, bijąc bacikiem. Niepozytywne skojarzenia BARDZO TRUDNO zatrzeć w pamięci konia. To nie jest tak, że uczymy konia „wytrzymać” sytuację. Nie chcemy nauczyć go „wytrzymania” opryskiwania sprayem. Nie chodzi nam o „zamrożonego”, napiętego konia. Chodzi nam o ROZLUŹNIONEGO konia, obojętnego na dany bodziec, czynność.

Ucząc Oreusa przebywania w nowych miejscach często posiłkowałam się jego przyjacielem – Hefajstosem (razem spędzają czas na pastwisku i naprawdę się lubią). Brałam Hefajstosa na roundpen, na ujeżdżalnię, w teren, by, po pierwsze: Oreusowi było raźniej, a po drugie: by obserwując Hefajstosa i jego pracę już sam kodował istotne informacje (np: Hefajstos ma na sobie człowieka 🙂 )

Na facebooku znajdziecie filmiki z mojej pracy z Oreusem.

https://www.facebook.com/reel/1410336576302999

https://www.facebook.com/reel/257686277419575

https://www.facebook.com/reel/1184675479403404

Trudno jest w poście uczyć wychowania młodych koni. Mam nadzieję jednak, że podsunęłam tematy do zgłębienia wiedzy. Mój autorytet  – Feather Light Horsemanship (https://featherlightacademy.com/), w swoich onlinowych kursach, ma cały rozdział poświęcony pracy ze źrebakami. Jest tam mnóstwo filmików, gdzie możesz zobaczyć, poczuć jak to wygląda. Kurs można wykupić w każdym momencie i oglądać wtedy kiedy masz czas. Bardzo polecam!

Pamiętaj – czym skorupka nasiąknie za młodu…!

PS Poniżej jeszcze kilka fotek z Oreusem w roli głównej 🙂

Skoki z Jawą #bezwędzidła

Wrzucając filmiki w czerwcu z treningów skokowych, z parkuru, obiecałam napisać post o Jawie – koniu z którym ćwiczę skoki od kilku lat (3 lata?).

O tym (generalnie) co mi dają skoki, dlaczego doceniam te lata nauki na ujeżdżalni, pisałam tu: Co przyniósł kolejny rok treningów skokowych?

Dzisiaj napiszę o Jawie, naszej drodze i przede wszystkim napiszę o SOBIE.

Co sprawiło, że tak cudownie, tak płynnie, z taką pewnością siebie skaczemy teraz razem przez przeszkody? Co sprawiło, że teraz pokonuję parkur bez tej, obecnej przez tak wiele lat, „podszewki” niepewności a nawet (nie bójmy się tego słowa) strachu? Co wpłynęło na rozluźnienie jeźdźca i konia?

Oczywiście kilka lat treningu zrobiło swoje: poprawa techniki skoków,  zgrania się z koniem, wyczucia. Ale doszło jeszcze coś… Co przełamało we mnie ostatnie blokady powstrzymujące przed osiągnięciem tej lekkości w skokach.

Treningi z Basią, naszą trenerką, są wymagające. O ile każda przeszkoda przejechana oddzielnie, pojedynczo, jest w miarę łatwa do przejechania (już teraz 😊), o tyle cały parkur zawsze był lekkim stresem. Ścisłe zakręty, najazd za najazdem, odpowiednia prędkość, odpowiednie odbicie, odpowiedni łuk, odpowiednie lądowanie, zmiana nogi, najazd nie za bliski, nie za daleki, panowanie nad rozpędzonym czasem koniem…Wszystko musi się zgrać, by przejazd był płynny i bez upadków. Wiele parkurów przejechałam – jak ja to mówię – „kwadratowo”. I wiele jeźdźców właśnie tak przejeżdża parkury. Jakoś tam – ufff. Wiele razy traciłam równowagę, wiele razy nie „zabrałam się” z koniem, lub „wyprzedziłam” konia podczas skoku. Ktoś kto trenuje skoki wie o czym mówię 😊 Koń skacze, a nasz ruch jest o kilka sekund za (lub przed) ruchem konia. Kompletny brak synchronizacji. Brak skoordynowania się z wybiciem konia.

Były lepsze i gorsze dni. Jawa – wspaniale ujeżdżony i przygotowany do skoków koń – wiele razy wyratowała nas z opresji podejmując sama decyzję o skoku 😊 Wiele razy to ona zadecydowała, że to już czas się wybić. Ale innym razem potrafiła odmawiać skoków, uciekać bokiem. Problemem było też to, że w pewnych momentach rozpędzała się. Prędkość zaczynała być niebezpieczna, niekontrolowalna. Dostawałam wtedy lekkiego „stresa”. Gdy ja czułam niepokój, Jawa jeszcze bardziej „uciekała”, nie słuchała pomocy. Brak kontroli nad tempem jazdy z Jawą był największym moim problemem. Źle czułam się hamując Jawę „na pysku”, działając wędzidłem. Zresztą – często gęsto – Jawa wtedy i tak zamiast zwalniać dodawała tempa (jest to normalne, związane z instynktem uciekania od źródła bólu. Więcej o tym instynkcie przeczytacie w książce O książce). Miałam też problem z odpowiednim zebraniem wodzy, bo bardzo nie chciałam, by wędzidło kiedykolwiek zadało ból Jawie podczas niepłynnych skoków (tych niezsynchronizowanych).

To było, wg mnie, błędne koło – ja się boję, spinam (że wędzidłem zadam ból) a koń się przez to nie rozluźnia, ucieka.

Były to z pozoru „drobne” niedogodności, bo przecież w sumie dobrze skakałam. Były liczne dobre skoki i dobrze pokonane parkury. Tylko, że… podszyte moim spięciem (psychicznym i fizycznym) często brakiem rozluźnienia u mnie i u konia, często „kwadratowe”.

ALE przyszedł moment, gdy kupiłam ogłowie bezwędzidłowe i poprosiłam trenerkę o możliwość jazdy bez wędzidła. I to był milowy krok w moich treningach sportowych z Jawą.

Przestałam bać się, że moje zachwiania, czy wypadnięcie z rytmu, utrata równowagi, czego konsekwencją może być szarpnięcie za wodzę, spowodują ból w pysku konia.

Przestałam myśleć o rękach. Wreszcie nie musiałam tak uważać! (nie miałam już w rękach narzędzia, które mogłoby sprawić ból, dyskomfort koniowi). Rozpędzoną Jawę mogłam przytrzymywać, zwolnić naciskając na jej nos skórzanym paskiem, a nie metalowym wędzidłem na delikatną tkankę w pysku. Jaki to komfort psychiczny! 

Przyszło odprężenie, rozluźnienie, pewniejsze ruchy. Czuję to niesamowicie! Czuję teraz lekkość w skokach. Gdy odeszły moje „blokady” w głowie, powstała przestrzeń na większe skupienie na ruchu konia, odczytywania jego sygnałów oraz o wiele większa pewność siebie. Jestem o wiele odważniejsza w prowadzeniu konia niż dotychczas.

I o dziwo… Problemy z rozpędzaniem się Jawy wyciszyły się. Nie pamiętam kiedy ostatnio to się zdarzyło. Przypadek? Nie sądzę 😊Nie wiem co myśli sobie Jawa jeżdżąc ze mną na ogłowiu bezwędzidłowym. Myślę, że fajnie jej się jeździ😊. Nie boi się, że przy skokach przez przeszkodę może dostać po zębach. Może jeździć bez tej obawy, niepotrzebnego napięcia. Myślę, że ma większą frajdę i chęć do skoków. Zmiana ogłowia przyniosła TYLKO dobre zmiany.

Jeśli możemy dokonywać takich zmian to dlaczego nie idziemy za tym?

To są moje doświadczenia, moja osobista droga i zmiana, którą zauważyłam w sobie.  Dzielę się z Tobą, bo może zainspiruję? Próbujmy zmian, próbujmy różnych rozwiązań. Testujmy.

Dla dobra własnego i przede wszystkim – koni.

A poniżej filmiki z naszych treningów z Jawą;

Oraz kilka zdjęć z ery wędzidłowej i bez 🙂

Ela Gródek

PS Więcej o jeździe bez wędzidła przeczytasz tu: Dlaczego bez wędzidła?

Praca z Murphym – cześć IV

Część III wpisu “Praca z Murphym” skończyłam zdaniem: “A potem przyjdzie czas na wisienkę na torcie: szybkie, wydłużające, terapeutyczne cwały po łąkach. To jeszcze przed nami😊”. I Przyszedł ten moment – część IV wpisu o pracy z Murphym, gdzie opiszę – a raczej pokażę na filmiku – “wisienkę na torcie” 🙂 W części III pisałam o terenach – jak zaczynałam bezpieczne tereny z Murphym (oczywiście na kantarze/ ogłowiu bezwędzidłowym). Pisałam o pierwszych wyjściach w teren, w siodle. O kolejnych krokach w pracy w terenie – tak by były bezpieczne dla mnie i dla Murphiego. By były bezstresowe, przyjemne, w pełni kontrolowane i w pełnym zaufaniu. A dzisiaj mam przyjemność pokazać Wam galopy po łąkach. Dla mnie mogłyby być jeszcze szybsze, ale Murphy potrzebuje jeszcze chwilę czasu, by chcieć naprawdę wydłużyć się w cwałach. By całkowicie otworzyć się na wolność! Tak – tego konia mogę wziąć WSZĘDZIE w teren, na kantarze i jestem pewna siebie i jego w 100%. Część III pisałam we wrześniu 2023 roku. Międzyczasie dużo się działo. Murphy czekał na dopasowanie siodła, musiał przejść rehabilitację u fizjoterapeuty, zmienić dietę, miał też kontuzje. Wiele się działo więc praktycznie przez całą zimę nie byliśmy w terenie w siodle. Były tereny na oklep i spacery po lesie. Dużo stępa i trochę kłusa. Ale nasze relacje, nasza komunikacja pogłębiała się i gdy teraz – w lato – pojawiły się wreszcie odpowiednie warunki kondycyjno-terenowe, mogłam “dokończyć” szkolenie i iść z Murphym po “wisienkę na torcie” 🙂 Mam pewność, że Murphy za każdym razem posłucha mnie, gdy powiem: “Zatrzymaj się!”, “Nie galopujemy! Przechodzimy do stępa!”. Wiem, że zrobi to dla mnie nawet na środku łąki, z pełnego galopu 🙂 Okolice Stajni “Na Zielonej”, “Zielonej Farmy” (gdzie możecie wynająć domki – bardzo Wam polecam!: https://www.facebook.com/zielonafarmakonary/), gdzie żyje Murphy, są piękne! Są to tereny pagórkowate, tereny leśne, oraz szerokie, piękne łąki. Z Murphym – w ramach treningu – wychodzimy też kompletnie poza znane mu tereny (gdzie się pasie). Wchodzimy na “obce łąki”, mijamy domy, ulice. Murphy jest spokojny, zaciekawiony. Bo spokojna jestem JA. To absolutna podstawa! TO JA NAJPIERW musiałam przepracować tak wiele “blokad” – sama ze sobą – zanim byłam gotowa wyjść na szerokie łąki z jakimkolwiek koniem. To ja najpierw musiałam się nie bać tego co może mnie potencjalnie czekać na otwartej przestrzeni. Nie mogłam bać się pędu, nie mogłam mieć wątpliwości, że zatrzymam bezpiecznie konia, nie mogłam czuć ŻADNEGO lęku. Murphy wie, że może na mnie liczyć i że powiem mu co robić w każdej sytuacji. Wie, że może gnać ile chce po łące (jeszcze chwila i w pełni skorzysta z tej wolności). Wie, że nie dostanie wędzidłem po zębach. Jadąc z nim w galopie ODDAJĘ mu wodze, upewniam go, że TAK! MOŻESZ BIEC I JEST TO FAJNE I BEZPIECZNE. Jadę na luźnych wodzach (zobaczcie na filmiku). Nie musi “uważać” na ewentualny ból w pysku przy nieodpowiednim ruchu (tak wyobrażam sobie to ja 🙂 ). Jest więc rozluźniony. Może gnać ile chce, a jak poczuje mój dosiad i lekki nacisk ogłowia/kantarka, to wie, że ma zwolnić. I ZAWSZE będzie to przyjemne. Nie musi się spinać, myśleć o ewentualnych “nieprzyjemnościach”. Murphy – jak pisałam w poprzednich częściach – był koniem NIEREAKTYWNYM, wolał (i dalej woli) nie iść, nie rozpędzić się, jechać “na hamulcu”, niż narazić się na dyskomfort w pysku spowodowany wędzidłem. Więcej wędzidle pisałam tu: Dlaczego bez wędzidła?) Wiele dzieci w rekreacji boi się szybkiego konia, więc hamuje go przy każdej okazji. Na taką ilość “zwolnij!” koń w pewnym momencie reaguje niechęcią do szybkich, rozluźniających galopów.
Inne konie, z kolei, często gnają/uciekają przed bólem zadawanym przez wędzidło (nie musi być to wielki ból! I może być on kompletnie nieuświadomiony przez człowieka) – pisałam o tym często w różnym kontekście (tu Trzymaj się grzywy! NIE WODZY! oraz Draco i ja i treningi nie tylko skokowe 🙂 Konie bardzo często “uciekają” przed wędzidłem. Przed POTENCJALNYM bólem zadanym przez wędzidło. To jedyna ich ochrona, instynkt. Gdy jeździec zaciąga wodze, działa wędzidłem, to koń zamiast zatrzymać się, rwie jeszcze bardziej do przodu. Związane jest to z instynktem ucieczki od źródła bólu, który opisałam w książce “Jazda konna? Naturalnie!”. I oczywiście – zgadzam się. Są konie, które pięknie wyciągają się w terenie jeżdżąc z wędzidłem. Jeżdżę w terenach z różnymi stajniami – mam w tym doświadczenie. Zawsze wtedy sobie myślę, że mogłabym zmienić im ogłowie na bezwędzidłowe i chodziłyby tak samo 🙂 Ale są konie, które chodzą spięte, galopują spięte, wycofane. Lub są konie, które ponoszą, które “płoszą” się i wpadają w panikę. Zanim zaczęłabym diagnozować różne, inne przyczyny takiego zachowania, zaczęłabym od wyjęcia wędzidła – by w pierwszej kolejności wyeliminować reakcję konia na (nieuświadomione przez nas) działanie wędzidła. Poniżej filmik – z terenu z Murphym.

Fotorelacja z rajdu konnego po Puszczy Augustowskiej (30 maj-2 czerwca 2024)

Na przełomie maja i czerwca, rajdowałam, wraz z córką Julią, na samej północy Polski, ze stajnią “Ośrodek Jeździecki Ostoja Augustów”, po Puszczy Augustowskiej, gdzie jest ponad 400 km końskich szlaków! Właściciel – Grzegorz – prowadzi tu hodowlę koni arabskich (stado liczy ponad 50 sztuk). Na wielkich, pięknych terenach pasą się piękne araby wszelkiej maści. Już te informacje spowodowały, że chciałam tu być…

Powoli staję się nudna 🙂 Piszę ciągle to samo 🙂 Czyli: podobnie jak w Fotorelacja z rajdu konnego w Gorce (7-8 października 2023) czy Tereny i “bycie” w Bieszczadach “U Prezesa” (maj 2023) itd, itp, relację z rajdowania zaczynam tak samo…

Rajdowanie w tej stajni polecam bo:

1. Stajnia prowadzi chów bezstajenny. Jak już wiecie, chów bezstajenny daje szansę koniom na zdrowie fizyczne i psychiczne. Stado spędza długie godziny razem – jedząc, bawiąc się, ucząc się, odpoczywając, śpiąc, prowadząc życie towarzyskie, wymieniając kopniaki, czy pieszczotliwe podgryzania 🙂

ODWIEDZAJĄC RÓŻNE STAJNIE NAPRAWDĘ WIDZĘ RÓŻNICE!!! Uwierzcie mi (nie tylko książkom) – konie nie trzymane w boksach są stabilniejsze psychicznie, są spokojniejsze, nie mają narowów, nie zachowują się agresywnie w stosunku do człowieka. Ja naprawdę to BADAM, obserwuję i potwierdzam!

2. TU można PRZEBYWAĆ z końmi. Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż możliwość bycia ze stadem. Do Augustowa dojechałam pociągiem około godziny 12.00. Rajdowanie zaczynałam dnia następnego. Pół dnia mogłam wykorzystać na BYCIE ze stadem. Obserwacje.

3. Konie mają tu zaufanie do człowieka. Chcą z nim przebywać, są ciekawe każdej nowej osoby, zaczepiają, są żądne uwagi i pieszczot. UWIELBIAM TO!

Te konie kleją się do człowieka. Nie było mowy o czytaniu książki przy stadzie. Nawet gdy usiadłam sobie ciut dalej od stada, stado zaraz przylazło i wtykało nos w książkę. “A co to?”, “A po co czytasz?”, “A jak to pachnie?”, “A możesz mnie pogłaskać?”.

Gdy następnego dnia chciałam podziwiać wschód słońca z końmi w tle, podziwiałam ale krótko… zaraz potem podziwiałam koński nos czy zad 🙂

Te konie znają człowieka od jego dobrej strony. Obdarzają go z góry kredytem zaufania, przyjaznym nastawieniem. Człowiek = coś pozytywnego.

Jadąc do tej stajni (oczywiście z polecenia) nie znałam właściciela. Ale konie wszystko mi o nim “opowiedziały”. Zanim on sam miał szansę się przedstawić.

Grzegorz (właściciel) – rzeczywiście hoduje konie arabskie z pasji i z miłości. Ma takie podejście do koni jakie ja sobie cenię. Podobnie jak ja – zainteresował się końmi stosunkowo późno (nie jeździł za młodu) i podobnie jak ja, mocno postawił na własną edukację. Czytał wszystko o koniach ugruntowując swoją wiedzę z każdym rokiem coraz bardziej.

Siedząc z Grzegorzem przy jednym stole wieczorami mieliśmy mnóstwo tematów do rozmowy, mogliśmy godzinami wymieniać spostrzeżenia i doświadczenia. Wiedziałam, że w tych opowieściach jest 100% prawdy – konie to wszystko potwierdziły. Konie to najlepsze świadectwo.

4. Jazda w terenie na arabach wielu ludziom kojarzy się z “hardcorem”. Koń arabski jest bardziej “elektryczny”, dynamiczny, szybszy, zwinniejszy niż inne rasy. To prawda. Sama osobiście dojrzewałam do arabów najdłużej. Przez wiele lat nie wybierałam koni arabskich na jazdę w terenie. Wiedziałam, że to jeszcze nie moja “liga”. Ich natychmiastowe reakcje, wrażliwość na bodźce, szybkość przerażały mnie. Nie byłam na nie gotowa. Ale przyszedł moment, gdy doświadczenie, wiedza, praktyka były już na tyle ugruntowane, że mogłam sięgnąć wyżej – po araby. Pewności siebie, dobry dosiad, spokojna głowa, brak lęku przed przyspieszeniem to podstawowe umiejętności, by móc w pełni cieszyć się jazdą na koniach arabskich. Umiejętność oddania wodzy jest kluczowa Cd. “Koń pędzi? Popuść wodze!” (nie tyko przy arabach, ale przy nich najbardziej)!

Ale! Konie w Ostoi są bardzo dobrze przygotowane również dla mniej zaawansowanych jeźdźców. Te konie MOGĄ w terenie tylko kłusować! To prowadzący dyktuje tempo zastępu! Grzegorz ma w swoim stadzie konie – “Profesory” – które grzecznie “oprowadzą” średnio-zaawansowanego po Puszczy Augustowskiej.

Miałam przyjemność dosiadać 3 koni (notabene: siwka – Elvino, karego – Florka (co za uroda!!!!) i kasztana – Muzyka 🙂 )

…i każdy z nich był pięknie ułożony, reagujący na pomoce, lekkie sygnały. Chciałam przyspieszyć? Elvino pokazał mi co to znaczy przyspieszenie! Chciałam zwolnić? Na każde zawołanie. Generalnie właściciel nie uprawia tu wyścigów i popisów szybkości. Jeździ się galopem zebranym, spokojnym, w pełni kontrolowanym.

I ten galop trwa, trwa, trwa i trwa…Powiem tyle – jeśli zapiszecie się na teren zaawansowany – musicie mieć kondycje!

Nigdzie indziej w Polsce nie galopowałam tak dużo i tak długo jak tu w Ostoi. To raj dla długodystansowców!

To jak się jeździ na tych koniach najlepiej oddaje filmik – zwróćcie uwagę, na nasze “ćwiczenia” (prowadzenie samym dosiadem) 🙂 Tak! do tych koni nie potrzebujesz wodzy 🙂

W czasie rajdu wstąpiliśmy na Piknik Ułański zorganizowany z okazji Dnia Dziecka. Był tłum ludzi, inne konie (ułanów). A nasze konie – spokojnie paradowały pokazując pełny spokój i opanowanie.

Na Piknik wjeżdżaliśmy kilkakrotnie. Raz zdarzyła się sytuacja, że konik uskoczył i jeździec spadł. Chwila rozproszenia jeźdźca, instynkt ucieczki u konia i BUUMMM. Cóż – wsiadając na konia każdy z nas liczy się z tym.

5. Możecie liczyć tu, w czasie rajdu, na pełną organizację – noclegi, pyszne wyżywienie, transport z /do stacji PKP, zapewnione w dostępnej dla każdego cenie. W samym Ośrodku Ostoja jest kilka pokoi do wynajęcia, a żona właściciela dobrze gotuje :). Można tu przyjechać i stąd jeździć codziennie po innych zakątkach Puszczy Augustowskiej, lub umówić się na rajdowanie w odleglejszych miejscach korzystając z noclegów zaproponowanych przez Grzegorza.

W samym Ośrodku Ostoja jest jak w ostoi – cicho i przytulnie. Można wypocząć! Co fajne – możesz zabrać całą rodzinę (również tych członków, którzy nie jeżdżą konno) i nikt się tu nie będzie nudził. Ośrodek jest położony koło lasu oraz 20 minut piechotą od jeziora. Dla mnie bajka!

Kocham polskie jeziora i polską przyrodę. A gdy jeszcze trafi się piękna polska wiosna czy lato…miejsce -marzenie!

Na terenie Puszczy Augustowskiej jest parę miejsc przygotowanych specjalnie dla koni i jeźdźców. Jednym z nich jest “Koliba” Rozbójnika Górka – chatka otwarta dla każdego – gdzieś “in the middle of nowhere”, z zagrodą dla koni.

Niezliczone jeziora dawały możliwość schłodzenia się w wodzie także koniom.

No i te widoki!

Wspominając ten rajd nie sposób nie wspomnieć o ekipie 🙂 Wspaniałe dziewczyny! Jak to się mówi ” i do tańca i do różańca”! I do sesji jogi 🙂

Ja i Grzegorz Miklaszewski. Grzegorz – hodowca koni arabskich i jak dodaje: “użytkownik koni arabskich”

z Córką Julią – która wciągnęła mnie w jazdę konną!

Niestety Julia miała wypadek podczas rajdu. Koń niefortunnie przewrócił się i przycisnął ją swoim ciężarem. Zdarza się to rzadko przy wytrenowanych koniach, ale zdarza się. Pod wpływem nacisku kość obojczykowa pękła. Nie można było nic zrobić, by zapobiec tej sytuacji. Jeździec nie mógł nic zrobić, koń nie mógł nic zrobić. Po prostu pech! Julia była w kamizelce ochronnej. Zawsze jeździmy w kamizelkach ochronnych! Nie ważne, że od kilku lat nie spadłam. Nie ważne, że mało znam osób o takim dobrym dosiadzie i takim balansie, jaki ma Julia. Wiem, że czasem po prostu wypadki na koniu się zdarzają. KOMPLETNIE NIEZALEŻNE od człowieka, czy konia. Gdyby Julia nie miała kamizelki może historia skończyłaby się gorzej?

Ale Julia już zapowiedziała, że wróci tu! Wrócimy tu razem! Na pewno!

Ela Gródek