Koń jaki jest każdy widzi. Czy na pewno?

Pamiętam, jak na mój wieczorek autorski przyszedł przyjaciel i powiedział, trzymając w rękach świeżo wydaną książkę: „Nie wiedziałem, że o koniu można tyle napisać! Koń to koń! Każdy widzi, jaki jest!”.

Okazuje się, że można napisać książkę o naturze końskiej, 41 wpisów na blogu (w jednym tylko roku) i dalej mieć poczucie, że jest się dopiero na początku zgłębiania wiedzy o koniach i jeździectwie 🙂

Gdy zaczynałam z córkami jeździć konno, przez pierwsze lata myślałam tak jak mój kolega: „Koń, jaki jest, każdy widzi! Nad czym tu się zastanawiać!”. Mocno się pomyliłam. Świat człowieka jest kompletnie inny niż świat koni. Nasze oczy nie widzą tego, co widzą końskie oczy, nasze uszy nie słyszą tego, co słyszą konie. Nasza skóra nie czuje tego, co czuje skóra konia. Ilu początkujących jeźdźców o tym wie? Mnie nikt o tym nie mówił, gdy zaczynałam naukę jazdy konnej… A Tobie?

Badacze koni pomagają nam coraz lepiej wyobrazić sobie świat koni. Jak one postrzegają nas? Jak otoczenie? Co je motywuje? Możemy coraz lepiej rozumieć konie, ale – moim zdaniem – pod jednym warunkiem: gdy nauczymy się „wychodzić” z naszej ludzkiej skóry i próbować patrzeć na świat końskimi oczami. Musimy do tego włączyć nasze zmysły i empatię na najwyższe obroty. Nie da rady zrozumieć koni przez pryzmat naszej ludzkiej natury. To, co naturalne dla nas, nie jest naturalne dla koni. To, co naturalne dla koni, nie jest naturalne dla nas.

Bardzo podoba mi się określenie Temple Grandin: by lepiej wyobrazić sobie, jak widzą i czują konie, musisz zacząć myśleć obrazami. Konie to „rozdrabniacze”, człowiek to „scalacz”. Człowiek ma w głowie „filtr”, który kasuje mnóstwo „niepotrzebnych” informacji, dochodzących do nas z zewnątrz. Mózg konia działa inaczej – jego mózg, zmysły, odbierają o wiele więcej obrazów, bodźców z zewnątrz. Stąd problem koni z koncentracją, z „rozpraszaniem” się. Koń, by przeżyć, potrzebował całkowicie innych „umiejętności” niż człowiek. Matka natura stworzyła go w całkiem inny sposób. Koń jest zupełnie inny niż my, ludzie. A my tak często patrzymy na nie z tej naszej ludzkiej perspektywy i frustrujemy się, gdy „zachowują się głupio” 🙂

Musimy stać się trochę koniem, by zrozumieć go i dogadać się z nim. Nie jest to łatwe. Ba! Jest to bardzo trudne! Jeździectwo to najtrudniejszy ze sportów (nie lubię określać jazdy konnej jako sportu, ale niech już będzie), jaki kiedykolwiek w życiu uprawiałam. Tu człowiek nie da rady się „wyuczyć”, nabrać doświadczenia w krótkim czasie. Tu nie ma jednej słusznej teorii! Im głębiej grzebiesz, tym więcej możliwości widzisz. Nie ma drogi na skróty. Trzeba wiele pokory w sobie – tego się nauczyłam.

Jak już wielokrotnie pisałam, pogłębiam wiedzę o koniach, interesuję się psychologią koni, bo chcę być dla nich coraz lepsza, chcę wiedzieć, jak postępować, by nie krzywdzić ich nieświadomie, chcę lepiej jeździć. Ale w tym moim pogłębianiu wiedzy jest też element „prywaty”, mojego własnego interesu, egoizmu 🙂 Mianowicie: moje i moich córek bezpieczeństwo. Wiem już, że siedząc na koniu i myśląc po ludzku, mam o wiele mniejszą szansę na bezpieczną jazdę. Wiem też, że moja znajomość natury końskiej zwiększa kilkakrotnie szansę na bezpieczną jazdę. Wiele piszę o tym w książce i wiele razy jeszcze będę pisać o tym na blogu. Koń to bezpieczne zwierzę, pod warunkiem, że nasze zachowanie idzie jak najbardziej w parze z jego naturą, motywacją, potrzebą.

Wśród przyjaciół i rodziny jestem uznawana za „luzacką” matkę, która pozwala dzieciom na wiele i nie zamartwia się na zapas. Ale jeśli chodzi o jazdę konną, jestem jak kwoka – przewrażliwiona na punkcie swoich piskląt.

Ostatnio byłam w terenie. Warunki były nieciekawe – mokro (a zatem ślisko). I wyszło ze mnie „matczenie”. Instruktor śmiał się ze mnie, że powtarzam jego słowa, przerywam mu, tłumaczę córkom to, co już wytłumaczył 🙂 Jakbym nie wierzyła, że jego słowa i uwagi dochodzą, docierają do nich. Jakbym chciała zwiększyć szansę na wysłuchanie jego uwag i ostrzeżeń przez Julę i Alę. Ech. Tak to jest być mamą 🙂 . Bezpieczeństwo dzieci najważniejsze! I chyba to nigdy się nie zmieni.

Zdjęcie – niesamowita Ewa Janicka

Nauka koni przez ciekawość i zabawę

Jestem zwykłym jeźdźcem.

Nie mam ambicji „trenerskich”, nie planuję mieć konia (zbyt często wyjeżdżam z domu – nie mogę żyć bez podróży). Czego chcę? Chcę lepiej jeździć = lepiej dogadywać się z każdym koniem. Chcę czuć się na nim bezpiecznie i chcę, by on dobrze czuł się w moim towarzystwie. Jeśli ćwiczę z jakimś „pożyczonym” koniem, to zależy mi, by robić to dobrze. Dobrze – znaczy dobrze dla konia. To, że nie mam planów „trenerskich”, nie znaczy, że nie trenuję konia. „Jak to??” – zapytasz. Ano tak. Konie uczą się od nas – czy tego chcemy, czy nie – w każdym momencie i od każdego. Każdy koń w rekreacji uczy się od nas 🙂 Człowiek często nie zdaje sobie sprawy, jak wspaniałymi obserwatorami są konie i jak szybko się uczą! (szerzej o tym piszę w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” O książce). No więc zależy mi, by wiedzieć, jak uczą się konie, jak na nie oddziałuję.

Naukowcy dowodzą, że konie (i inne zwierzęta też) mają emocje. Doktor Panksepp (Temple Grandin, Catherine Johnson „Zwierzęta czynią nas ludźmi”) wyróżnia cztery systemy najważniejszych emocji:

  1. Szukania,
  2. Strachu,
  3. Paniki,
  4. Zabawy (są jeszcze dwa mniej ważne w kontekście nauki: Opieka i Pożądanie).

Emocje związane z systemem Szukania i Zabawy są emocjami pozytywnymi, a Strachu i Paniki – oczywiście negatywnymi. Szukanie to „pragnienie czegoś naprawdę dobrego, to ciekawość”. Emocji Zabawy, Strachu czy Paniki nie trzeba tłumaczyć. Nauka, która pobudza dobre emocje, jest lepszą i milszą nauką niż nauka wywołująca emocję Strach. Cóż – nie można z tym się nie zgodzić. Czy nie tak samo działa system nauki naszych dzieci? Czy nasz własny? Mam trójkę dzieci, sama byłam w szkole. Nie da się ukryć, że szczęśliwsze są dzieci uczące się pod okiem nauczyciela pobudzającego emocje Szukania i Zabawy niż te uczące się pod presją kary (to też zostało udowodnione naukowo). Tu muszę oddać hołd mojej nauczycielce matematyki z Liceum nr 1 w Mławie, pani Wdowiak. Nie mam w ogóle głowy do nazwisk, miejsc, tytułów. Niewiele nazwisk byłych nauczycieli pamiętam, ale to nazwisko będę pamiętać zawsze. Wiem, dlaczego. Pani Wdowiak nie podnosiła głosu, nie straszyła, pobudzając emocję Strach, za to uczyła, pobudzając emocję Szukania 🙂

Konie uczymy albo „karząc” je za coś, czego sobie nie życzymy, albo nagradzając je za dobre zachowanie. Według naukowców wszystko jest w porządku, jeśli kara (wzmocnienie negatywne), czyli nasza presja*, nie wywołuje emocji Strachu czy Paniki. Nie jest to łatwe przy tak wrażliwym zwierzęciu, jakim jest koń (chociaż są konie, które „znieczuliły” się już na wiele rzeczy). Zauważyłam, że naprawdę trzeba sporo nauki i praktyki, by umieć odczytywać emocje konia. Jeszcze 2-3 lata temu myślałam, że to przecież proste, przecież widać, kiedy koń się boi. Tymczasem często rozpoznajemy strach konia dopiero w momencie, gdy przechodzi on już w panikę 🙂 A panika prowadzi do agresji, wybuchu, do samoobrony. Ile razy byłam świadkiem takiego zachowania konia… Pretensję powinnam mieć zawsze sama do siebie – że nie odczytałam jego emocji na czas.

Uczę się obserwować konie, uczę się tego co chcą mi powiedzieć. Uczę się interpretować ich sygnały, język.

Równie trudna jest nauka za pomocą nagród (wzmocnień pozytywnych) – kawałeczka marchewki czy chlebka, pogłaskania, ciepłego głosu, które uruchamiają emocje Szukania czy Zabawy. Na tym też naprawdę trzeba się znać i wiedzieć, w jakim momencie nagradzać. Ile to razy młodzi jeźdźcy nagradzają konia za zachowanie, które akurat należałoby zwalczać (wzmacniają niepożądane zachowania)! Też tak nieświadomie robiłam. Dlatego jestem przeciwnikiem „częstowania” marchewką koni z ręki, w rekreacji, przez stado dzieciaków (moim córkom też tego zabraniam). Na szkoleniu przy pomocy pozytywnego wzmocnienia też trzeba się znać. Ale jak się już człowiek zna, to zwierzę uczy się bardzo szybko, bardzo chętnie – no i zawsze z radością!!

Uczę się jak motywować konie, jak pobudzać ich ciekawość, jak uczyć, by myślały, że się bawią, a nie uczą 🙂

Temple Grandin, Catherine Johnson w „Zwierzęta czynią nas ludźmi” świetnie tłumaczą systemy nauki zwierząt – sprawdzone, przebadane, udowodnione przez naukowców. O tym pisze też w „Partnerstwie Doskonałym” Jakub Gołąbek (POLECAM!)

Zainspirowałam? Poczytajcie 🙂

*wyjaśnienie dla młodych czytelników. Presją może być ciągnięcie za kantar, by koń poszedł tak gdzie chcemy. Koń unikając niemiłego nacisku idzie za nami. Presja to odgonienie konia, to przyłożenie łydki (koń rusza, bo chce, by nacisk „puścił”), to też nasz wbity w konia wzrok, to też podniesiony głos, machnięcie batem. To wszystko to, czego koń chciałby uniknąć.

PS Niestety, podobnie jak u dzieci (wpis z 23 listopada Dociekliwość dziecka a jazda konna ) w koniach też można zgasić emocje Szukania, Zabawy. Można zabić ich ciekawość, chęć do zabawy 🙁

Nigdy, przenigdy nie będę…

Jak jeszcze nie jeździłam konno, to wydawało mi się, że jazda konna to coś prostego. Obserwowałam jeźdźców i myślałam: „Eee, łatwe! Co to takiego. Trzeba złapać rytm i » się jedzie«”.

Gdy pierwszy raz wsiadałam w siodło, moja opinia w ekspresowym tempie zmieniła się o 180 stopni.

I tak myślę do dziś 🙂 Jazda konna nie jest łatwa. Nauczysz się jednego, a przed Tobą następne wyzwanie. I to się nie kończy i nie skończy. Bo konie to nie samochód. Co koń to inna jazda. Co inny teren to inna jazda, co inne ćwiczenia na koniu to inna jazda.

Kiedyś myślałam, że nie nauczę się galopować. Patrzyłam na innych jeźdźców galopujących spokojnie i myślałam: „NIGDY, PRZENIGDY nie nauczę się galopować”. Stopień mojego spięcia przed pierwszymi galopami był nie do opisania. Dodajmy, że, niestety, nie uczono mnie galopu na lonży… A wielka szkoda. Mogło to być mniej stresujące doświadczenie. Mniej stresujące dla mnie i dla konia (bo zestresowany jeździec to niespokojny koń). Więc patrzyłam na luz innych jeźdźców i długo czekałam na mój własny luz w galopie, na swobodę i pełną radość.

Kiedyś myślałam, że „NIDGY, PRZENIGDY!” nie będę jeździć na koniu na oklep. Jak tu się utrzymać??? Jak oni to robią??

Kiedyś myślałam, że nie osiodłam pewnych koni. Wiesz… takich trudniejszych, co nie stoją zrelaksowane, spokojne, tylko podszczypują, obracają się zadem itp. Już przy boksie czułam, że tętno mi wzrasta, krew szybciej krąży, a oddech przyśpiesza. Bałam się – mimo że, wg instruktora, nie należało się obawiać, bo koń tylko „straszył”. I nie chciałam ich siodłać, unikałam ich. Wybierałam na jazdę tylko „grzeczne konie”.

Kiedyś myślałam, że „NIDGY, PRZENIGDY!” nie będę skakać! Przecież zwalę się jak długa i połamię!!!

Kiedyś myślałam, że „NIDGY, PRZENIGDY!” nie będę cwałować po rżysku, po otwartej, nieograniczonej przestrzeni. „NIDGY! Przecież umrę na zawał!!”.

Kiedyś myślałam, że nigdy nie pozbędę się strachu, że koń mnie poniesie. W tereny jechałam z duszą na ramieniu: „A co, jak koń się zerwie do galopu w najmniej oczekiwanym momencie???”. Długo musiałam czekać, by oswoić się z taką „możliwością”, by nie bać się takiej sytuacji.

Kiedyś myślałam… można by mnożyć. Ile to kamieni milowych za mną.

Ile przede mną?

Przede mną długa lista „NIDGY, PRZENIGDY nie będę…”, „NIDGY, PRZENIGDY nie nauczę się…”, „NIDGY, PRZENIGDY nie zrobię…”. Jest mnóstwo rzeczy do pokonania. Wiele strachów muszę odegnać, wiele rzeczy zrozumieć, wiele jeszcze się nauczyć. Wiele przepracować w sobie.

Ale już wiem, że nie mam po co się śpieszyć. Mam dużo czasu. Im wolniej, tym lepiej, bo bardziej świadomie, bo z mniejszą obawą. Lepiej po kawałeczku. Malutkim. Ale mądrze, z przekonaniem. I z pewnością, że zgodnie z naturą konia, z myślą, by zawsze było mu fajnie, nie tylko mi 🙂

Zdjęcie: Ewa Janicka, Słoneczna Czechówka

Dociekliwość dziecka a jazda konna

Czasem w stajni czułam się jak 3-letnie dziecko, które chodzi i powtarza „A dlaczego?”. 3-letnie dzieci ciągle mają pytania. Na początku jest to słodkie, ale po czasie prawie każdy rodzic ma już dość 🙂  : „A dlaczego gotujesz zupę?”, „Żebyśmy mieli co zjeść”, „A dlaczego musimy jeść?”, „Żebyśmy mogli żyć i nie byli głodni”, „A co to jest żyć?”… Niekończące się pytania. Pytania, które przychodzą naturalnie, pytania ważne dla dziecka, dla jego rozwoju.

Mam, niestety, wrażenie, że z wiekiem dziecko zatraca chęć zadawania pytania „dlaczego?”. Mam nadzieję, że nie jest to spowodowane mniejszą ciekawością życia, tylko, jakby to powiedzieć, „systemem”. Dzieciom, wg mnie, „odechciewa” się zadawać pytania. Przyczyny mogą być różne:

  1. By nie wyjść na głupka przy innych,
  2. Bo dorosły i tak mnie „zleje” i odpowie coś na odczep,
  3. Bo nie warto, i tak mnie nikt nie słucha,
  4. Bo pewnie to nieodpowiedni moment,
  5. Bo mogę przeszkodzić i jeszcze dostanę ochrzan,
  6. Bo Pani się pogniewa,
  7. Bo…

Ja, w stajni, byłam jak dziecko… „Proszę Pani, a dlaczego ten koń…”, „Proszę Pani, a co się powinno robić, gdy…”, „Proszę Pani, a co zrobić, by to się nie powtórzyło?”, „A dlaczego lepiej… niż…?”, „A jaki ma to wpływ na…”. Myślę, że, tak jak matka dziecka, tak i instruktor mnie miał czasem dość 🙂 Pyta i pyta…Teraz dalej mam pytania, może mniej, ale są. Czasem pytania mogą być, wydawałoby się, proste i głupie, ale jeśli mam jakąkolwiek wątpliwość, to pytam i tyle. Wychodzę z założenia, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Olewam, czy ktoś weźmie mnie za „głupka”, czy mnie „zleje”. Czasem zadaję to samo pytanie kilka razy. To znaczy wiem, że na pewno kiedyś już mi to instruktor tłumaczył… tylko nie pamiętam, mój mózg nie zarejestrował. Niewielu instruktorów zdaje sobie z tego sprawę, jak „ograniczoną” chłonność ma mózg zajęty jazdą konną u początkujących! Wiele razy instruktor coś tłumaczy, a dzieci robią ciągle po swojemu… Nie jest to złośliwość dziecka. Dziecko może być tak skupione na koniu, na sobie, że NAPRAWDĘ nie słyszy, co instruktor mówi. To znaczy słyszy (i nawet przytaknie)… ale nie przyjmuje tego do wiadomości, nie przyswaja. Wiem, bo sama odczuwałam to wiele razy.

Jak jest z dziećmi (czy początkującymi dorosłymi) na jazdach konnych? Czy dużo pytają? Albo czy mówią instruktorowi o swoich uczuciach? Czy dzielą się informacją, że odczuwają strach, lęk przed konkretnym zadaniem, w konkretnej sytuacji? Czy pytają, co zrobić, by ten strach czy lęk przezwyciężyć? Bo strach pojawia się na koniu w różnych sytuacjach. Na jednej lekcji strach jest silniejszy, na innej mniejszy – bo akurat konik to „Pan Profesor”, wyjątkowo potulny, „zgadujący” komendy bez zarzutu, nie robiący „numerów” 🙂 Wielu młodych ludzi nie powie instruktorowi o swoich emocjach. Ba! Nawet będą je skrupulatnie ukrywać! W końcu, chcą jak najszybciej zacząć galopować, by mieć „wyniki” swojej nauki, by móc opowiedzieć mamie czy kolegom o swoich „sukcesach”. Instruktor nie zawsze dostrzega emocje dziecka, mocno skrywane. On swoje początki jazdy konnej ma dawno za sobą. Trudno mu wrócić pamięcią do swoich pierwszych jazd, do swoich obaw, do swojego strachu. To prawda, że zdarzają się dzieci nieczujące strachu (być może instruktor też był takim dzieckiem?), ale to niewielki procent. Oczywiście, na koniu „Profesorze” nietrudno się nie bać, ale niech tylko jeździec dosiądzie innego konia, który w pewnych sytuacjach ma własne zdanie… Wówczas pojawia się obawa.

Kiedyś byłam świadkiem takiej oto sceny. Pani instruktor mówi: „To co? Jedziemy dzisiaj w teren zamiast jeździć na ujeżdżalni?”. Jeden, drugi jeździec mówi ochoczo: „Tak!”, trzeci z mniejszą pewnością: „taaak”, przełykając ślinę. Czwarty „chyba nie…”. „Ale dlaczego? Koniki są spokojne, wiem, że dasz sobie radę!” – pyta pani instruktor. „Nie, nie chcę, nie dzisiaj.” – odpowiada jeździec. „Dasz radę, jedźmy!” – zachęca instruktorka. Dziecko w płacz…Strach.

Sama o mało nie zrezygnowałam z jeździectwa. Pierwsze lata jazdy były dla mnie stresujące. Powtarzałam sobie wtedy: „Po co ja jeżdżę??? Nie nadaję się do tego!!! To miał być relaks, a nie stres!!”. Na szczęście, zaczęłam zadawać pytania. A potem szukać na nie odpowiedzi. Oswajałam pomału strach. Nie odeszłam.

Ile dzieci odchodzi? A ile staje się Koniarzami na całe życie?

Im więcej rzeczy rozumiemy, tym bardziej się z nimi oswajamy. Im lepiej rozumiemy, tym mniej się ich boimy. Aby przezwyciężyć strach w pewnych sytuacjach na koniu, nie wystarczyła mi „praktyka”. Ja po prostu musiałam to zrozumieć, musiałam to poznać, musiałam wiedzieć „dlaczego??”.„Dlaczego ten koń tak się zachowuje?”, „Dlaczego tak zareagował?”, „Dlaczego tego nie lubi?” itd., itp.

Udało mi się – nie zrezygnowałam. Jak dobrze, że miałam w sobie tą ciekawość dziecka. Udało mi się – rozkochałam się…w koniach. A potem w jeździectwie. Takiej kolejności życzę 🙂

I wiesz co? Nie wszystko oswoiłam. Są sytuacje, których dalej się boję. Są konie, na które jeszcze bym nie wsiadła. I są konie, z którymi sobie nie radzę. Dlatego dalej mam pytania i dalej szukam odpowiedzi. I wiesz? Nie wstydzę się o tym mówić.

W wietrzny dzień na młodym koniu

3 października na fanpagu wpisałam „Smigol. Bohater dzisiejszego terenu. Młody konik. Jeszcze rok temu Smigol zaczepiał mnie w boksie, jak siodłałam inne konie (z którymi dzielił boks). A dziś to jego siodłałam 🙂 Jak zwykle nowe doświadczenie i obserwacje. A było co obserwować, bo wiało dzisiaj jak nigdy! Pierwszy raz byłam w terenie przy takim wietrze. Na pewno coś więcej napiszę… podzielę się z Wami emocjami dzisiejszego dnia już wkrótce na www.jazdakonnanaturalnie.pl”.

Zatem…

Jeszcze nigdy nie byłam w terenie w tak wietrzny dzień. Jechałam na Smigolu. Smigol to młody konik, nie tak dawno ujeżdżony. Osiodłałam Smigola, który był bardzo grzeczny, i zaprowadziłam go na halę. Wiatr przeganiał chmury, w hali panowała „burzowa” atmosfera, która szybko udzieliła się Smigolowi. Kręcił się, nie był w stanie ustać, machał głową, rozglądał się dziko na wszystkie strony. Pomyślałam: „No pięknie! Niezły teren mi się szykuje”. I po chwili „Tylko spokój mnie uratuje!”. To jest powiedzenie jednego z dyrektorów pewnego przedsiębiorstwa, z którym kiedyś współpracowałam 🙂 . Uwielbiam je i powtarzam je sobie w duchu za każdym razem, gdy mam do czynienia z jakimś wyzwaniem, stresującą sytuacją, nieprzewidywalnymi okolicznościami 🙂 Pomału zaczęłam analizować fakty: Smigol jest młodym konikiem, który nie jeździ jeszcze pod „rekreantami” na hali. Widzi halę może dopiero drugi, trzeci raz. Stąd jego niepokój. Poza tym wieje na zewnątrz, co chwila jakieś podmuchy i hałasy podrywanych wiatrem liści tworzą atmosferę grozy (wiemy, że konie tego nie lubią i są wtedy bardziej pobudzone – szczególnie młode!). Zachowanie Smigola jest więc jak najbardziej normalne, zwyczajne. A zatem jedyne, co mogę zrobić w tej „normalnej sytuacji”, to po prostu przelać mój spokój na konia, pomóc mu „ogarnąć” sytuację. Gdzieś w tyle głowy miałam wizję, jak to Smigol płoszy się w terenie, a ja ląduję na tyłku w krzakach. Ale zaraz przyszła następna myśl: „ No i co z tego? Masz kamizelkę 🙂 Trawa miękka. Poza tym po prostu nie dasz mu szansy, by poniósł. Zrobisz ugięcie boczne i jedyne, co będzie mógł zrobić, to kręcić się w kółko, a nie gnać przed siebie” i dalej: „Wiesz dokładnie, jak koń zdradza niepokój. Potrafisz wychwycić moment, kiedy będzie chciał zerwać się do biegu. Nie masz czego się obawiać”. Zaraz po tym, jak przeprowadziłam mój wewnętrzny dialog, uspokoiłam się i zaczęłam przymierzać się do wejścia na grzbiet Smigola. O spokojnym staniu Smigola nie było mowy! Spróbowałam wsiąść, ale Smigol ruszył do przodu. Nie lubię i nie mam w zwyczaju wsiadać na konie, które „uciekają spod tyłka”, zatem zmieniłam taktykę. Poprosiłam innego jeźdźca o przytrzymanie Smigola, bym mogła bezpiecznie wsiąść. Następne 5 minut Smigol był jeszcze mocno pobudzony. Szczerze? To była taka mała bomba zegarowa, która ruszała się pode mną 🙂 (mówię tu o moich subiektywnych uczuciach!). Podkłusowywał, wyprzedzał inne konie. Ale ja już spokojnie, bez najmniejszej „spiny” wyciszałam go i prosiłam o przejścia do stępa. Najgorsze, co można w takich sytuacjach robić, to ciągnąć, jak to się mówi, „konia za pysk”. To tylko potęguje odruch ucieczki. Koń często nie ustępuje od nacisku wędzidła na pysk, tylko przeciwstawia się mu – czyli napiera jeszcze bardziej i gna do przodu. O tej ważnej wrodzonej reakcji końskiej (napieranie na źródło bólu, nacisku) piszę dużo w książce, bo tak rzadko mówi się o niej w stajniach, a to klucz do zrozumienia wielu reakcji konia! Tę reakcję można „zgasić”– ale po umiejętnych treningach. Młody koń z pewnością będzie napierał na źródło nacisku i w efekcie, zamiast wolniej iść, będzie przyspieszał.

Zatem powtarzałam sobie: „Nie ciągnij za wodze, działaj impulsem. Siedź głęboko w siodle, nie spinaj się, oddychaj głęboko. Wcale nie masz bomby zegarowej pod sobą 🙂 ”.

Wyjechaliśmy z hali w teren. Smigol nie zostawił mnie w krzakach 🙂 . Nie brykał, co jest, zwłaszcza u hucułków, częste J Był niespokojny i bardziej pobudzony niż inne konie, ale to nie dziwne, bo po pierwsze, to młody koń i nie miał dużo terenów za sobą, a po drugie, takich wiatrów pewnie jeszcze nie przeżył z jeźdźcem na plecach! Pozwalałam mu się rozglądać, by mógł „kontrolować”, czy nie czyha na niego żadne straszydło za krzakami 🙂 Myślałam też o moich emocjach. Koń wyczuwa najmniejsze spięcie mięśni, szybszy oddech, strach jeźdźca. Siedząc na Smigolu, tak naprawdę moim największym zadaniem była praca nad sobą. Inny koń, inne zadania… Nie ma dwóch takich samych jazd. Świadoma jazda konna (z myślą o koniu) zmusza nas do uważności (więcej o uważności tu Uważność – słowo klucz. Nie tylko w jeździectwie), do obserwowania nie tylko konia, ale przede wszystkim siebie 🙂

Co jeszcze „nowego” wydarzyło się podczas tej jazdy? Gdy galopowaliśmy, Smigol – miałam wrażenie – bryknął kilka razy, ale jak zaobserwowali jeźdźcy za mną, Smigol po prostu stracił na chwilę równowagę. Smigol jakby „rozjechał” się na chwilę, musiał ponownie pozbierać się do galopu. Młody koń musi się nauczyć nieść jeźdźca. Jak to mawia trener, Wojciech Mickunas, koń nie jest stworzony do dźwigania człowieka na plecach, on musi tego się nauczyć. Młody koń może tracić równowagę, potykać się, nawet wywracać. Koń musi przyzwyczaić się do ciężaru na plecach, do ruchu z tym ciężarem. My, rekreanci, zazwyczaj mamy do czynienia z ułożonymi, doświadczonymi końmi, z końmi przyzwyczajonymi do terenu, jazd, jeźdźców. Często zapominamy przez to o prawdziwej naturze końskiej, o ich naturalnych reakcjach, o tym, jaką drogę muszą przejść konie, by stać się profesorami 🙂  Jeżdżąc na Smigolu, mogłam to wszystko poczuć 🙂

Fajna to była nauka dla mnie – i mam nadzieję, że dla Smigola też.