Cd. „Koń pędzi? Popuść wodze!”

Dzisiaj ciąg dalszy bardzo trudnego i jednocześnie niesamowicie ważnego tematu. Tematu o zatrzymywaniu koni (w sposób „humanitarny”, dobry dla końskiego pyska i psychiki). Ciąg dalszy wpisu „Koń pędzi? Popuść wodze!” (jeśli nie czytałeś, kliknij tu: Koń pędzi? Popuść wodze!).

Jak ja zaczęłam NIE reagować paniką na panikę konia? Jak nauczyłam się reagować miękką ręką, luźnymi nogami, głębokim oddechem na poniesienie konia, szybki galop?

Po pierwsze – uczyłam się tego stopniowo, latami. Najpierw oswajałam SIEBIE z myślą, że koń może ponieść. Dużo czytałam o psychice koni, jego motywacjach, instynktach. Chciałam wiedzieć, dlaczego koń chce pędzić, gdy my sobie tego nie życzymy?. W jakich sytuacjach może chcieć ponieść? Jakie emocje, sytuacje prowokują go do takiego zachowania? I kiedy chce przestać? To kluczowe pytania.

Jeździłam najpierw na spokojnych, „pewnych” koniach. I czekałam na moment, gdy to JA będę gotowa „znieść” bez paniki taką nieoczekiwaną sytuację (poniesienie przez konia). Wiedziałam, że koń będzie wiedział, co czuję, wiedziałam, że jeśli będę spanikowana, to te emocje przeniosą się na konia i na pewno nie pomogą w zatrzymaniu, wyciszeniu. Więc nie rzucałam się z motyka na słońce tylko czekałam… Stopniowo podnosiłam SOBIE poprzeczkę. Pod okiem dobrych instruktorów, w sprawdzonych stajniach, jeździłam na coraz szybszych, energiczniejszych, „trudniejszych” koniach. Uczyłam się oswajać z dzikim pędem, z szybkim galopem, z gwałtownymi reakcjami. Nie było to proste. Ale dawałam sobie czas. Nie próbowałam przyspieszać tego procesu. Cierpliwie dojrzewałam…

Po drugie – pracowałam nad WYROBIENIEM sobie dobrego nawyku zatrzymywania konia. Jak powinniśmy zatrzymywać rozpędzonego konia? Przez ugięcie łba, przez wprowadzanie na koło (i oczywiście dosiadem, naszą energią, spokojem). Koń nie jest w stanie biec, przyspieszać z ugiętym w bok łbem. Uginając łeb i jednocześnie prosząc o odangażowanie zadu (chcemy, by koń krzyżował tylne nogi), uniemożliwiamy mu ruch do przodu, „wyłączamy napęd”. Pomału oduczałam się naszego – ludzkiego – instynktownego sposobu szarpania za wodzie, ciągnięcia. Uczyłam się – w bezpiecznych warunkach – ODDAWAĆ wodze, popuszczać je, obserwować zachowanie konia. Uczyłam się mówić do niego z grzbietu, głaskać, uspokajać. Ćwiczyłam dosiad (o dosiadzie przeczytasz tu: Dosiad – nauka na całe życie 🙂). Poćwicz to na ujeżdżalni!

Po trzecie – pracowałam nad WYCZUCIEM momentu, kiedy to koń chce rzucić się do biegu. Ba! Gdy próbuje POMYŚLEĆ o tym! O wiele prościej zatrzymać konia, który jeszcze się nie rozpędził, nie wystartował. Generalnie dążymy właśnie do opanowania tej umiejętności. Ale wiem – to bardzo trudne na początku (początek może oznaczać kilka lat 😊 ). To wymaga już sporego doświadczenia z pracą z końmi, ze świadomym obserwowaniem ich emocji, ich zachowań, empatii. Mnie obserwacja koni fascynuje. Wczucie się w ich emocje to jedna z najcudowniejszych rzeczy w jeździectwie. Mam nadzieję, że uważasz podobnie 😊

Najważniejszą lekcję: „odpuść wodze!” dostałam od Larmanda (kto to jest Larmand, przeczytasz tu: Larmand i ja i rok 2020). Gdy Larmand pierwszy raz poniósł (na środku łąki zdecydował, że szybciutko wracamy do stajni), spięłam się, zaczęłam przytrzymywać wodze. Larmand zaczął „walczyć” ze mną i z wędzidłem, a ja z nim. Wpadł w emocje, w stan walki i pobudzenia. A ja razem z nim. Długo ta łąka kojarzyła mi się z bijącym sercem, ze strachem. Ale pomału wracaliśmy na nią, „ćwicząc” emocje w stępie i w kłusie oraz ćwicząc wyczuwanie momentu „chciałbym biec”.

Tam z boku jest nasza łąka 🙂
Larmand w całej krasie

Po jakimś czasie – gdy już byłam gotowa – sprowokowałam „poniesienie”, czyli szybki powrót w stronę stajni 😊 Tym razem zareagowałam kompletnie odwrotnie: oddałam wodze, rozluźniłam się, uśmiechnęłam pod nosem, oddychałam i… poczułam tę magię, tę potężną różnicę. Larmand sam w połowie łąki przeszedł do kłusa. Bez walki, bez napięcia, bez emocji „PANIC” (co to jest? Przeczytaj tu Nauka koni przez ciekawość i zabawę). Oddanie wodzy czyni cuda!

To działa. Polecam! Tylko pamiętaj – wszystko w swoim czasie, zgodnie z TWOIMI emocjami i TWOJĄ psychiczną gotowością 😊

PS Pamiętaj, że są konie, które o wiele lepiej zachowują się bez wędzidła. To konie, które mają złe doświadczenie z wędzidłem. To konie, które są spokojniejsze, łatwiejsze do opanowania na kantarku. Tu chodzi o psychikę konia, o wyciszenie jego złych doświadczeń, odbudowanie zaufania do człowieka. Dokładnie takie zachowanie obserwujemy u Ariki (czyli u konia, z którym ćwiczy moja córka Julia, a której historii nikt nie zna, wiem tylko jedno, że nie była to łatwa historia). Przy wyższych chodach (kłus, galop), przy większych emocjach, jakakolwiek presja na pysku wywołuje w Arice strach, panikę i chęć ucieczki. Tylko kantarek na tym etapie ich relacji jest możliwy.

Larmand i ja i rok 2020

Dokładnie rok temu podsumowywałam rok 2019. Za mną kolejny rok – rok 2020. Równie cudny.

Rok 2020 nie miał być tak „końskim”, jakim się okazał. Miał być bardziej podróżniczy. Podróże po Polsce i świecie to moje równorzędne do jeździectwa hobby. Miały być kolejne wyjazdy służbowe w nowe zakątki Ziemi, miały być podróże z rodziną i bez – na koniec świata. COVID sprawił, że zostałam „uziemiona” i tym sposobem pustka w hobby „podróże” została szybko wypełniona przez hobby „jeździectwo”. Dobrze mieć więcej niż tylko jedno hobby 🙂

Były zatem liczniejsze (szczególnie w marcu i kwietniu) spotkania z Larmandem, liczniejsze rajdy, tereny, warsztaty online. Podczas rajdów „liznęłam” z końskiego grzbietu, razem z córkami, trochę okolic Pogórza Izerskiego, dawno wyczekiwaną Jurę Krakowsko-Częstochowską, okolice Lanckorony. Udało się też złapać ofertę „last minute” i wyjechać gdzieś dalej, na Ukrainę, by pojeździć po Bukowinie Północnej.

Wrażeniami z tych wszystkich wydarzeń podzieliłam się z Wami we wpisach ( Część I – fotorelacja z rajdu konnego na Ukrainę (Bukowina Północna) – 17-24 października, Porady rajdowe – część IV (co gdy leje 6 godzin?); Zmiana „oczekiwań” końskich, zmiana zachowań końskich; O terenach część I; i potem część II i III) i filmikach wideo (Videoblog) . Kto nie czytał – polecam.

Tak siedząc i wspominając rok 2020, naszła mnie ochota, by podsumować nie sam rok 2020, ale moją znajomość z Larmandem. Koniem prywatny (ale nie moim), z którym mam możliwość „spotykania się” raz w tygodniu (czasem częściej, czasem rzadziej).

Kiedyś, rozmawiając z Ewą (moją prywatną „doradczynią” od jeździectwa 🙂 ), o różnych koniach, z którymi obie miałyśmy (czy mamy) do czynienia, usłyszałam od niej: „W naszym życiu pojawiają się takie konie, jakie powinny, jakich »potrzebujemy«, nie ma przypadków”. Tak myślę o Larmandzie i o sobie…

Larmand nie jest koniem uległym, podporządkowanym. 11-letni Larmand już niejedno widział. Ma swoje doświadczenia, swoje zdanie, wie, czego chce. Larmand był już na niejednej „wojnie” (wszak to koń biorący udział w rekonstrukcjach husarskich!), niejednego wroga musiał pokonać 😉  Praca z Larmandem to dialog, to przekonywanie siebie nawzajem do swoich racji. Nie raz Larmand powiedział mi wprost: „co mi tam będzie ta blondyna mówiła, co mam robić!”. Każdą lekcję przyjęłam z pokorą.

Larmand niejednego mnie nauczył. A raczej niejedno pomógł przejść, przepracować, przezwyciężyć. Nie – to nie my pracujemy z końmi, to one pracują z nami…Za wyjątkiem prawdziwych, utalentowanych trenerów końskich. Taka jest moja opinia. Im prędzej to zrozumiemy, tym…długo by pisać. Mam nadzieję, że poczujecie sami.

Wiele było i jest blokad w mojej głowie, wiele obaw. Znacie je z wcześniejszych wpisów ( Jeździectwo jest trudne – daj sobie czas; Chłopczyk i koń; Rozważania z leżaka o Lorenzo; Mam pomysł! Nauka spadania i woltyżerka dla początkujących; Nigdy, przenigdy nie będę… ) Przed Larmandem nie miałam okazji ćwiczyć z koniem z ziemi. Wiedziałam tylko, po kursach, że jest to genialne. Wiedziałam, jak do tego się zabrać (ćwiczyłam tylko podczas warsztatów). To z Larmandem miałam przyjemność po raz pierwszy pracować z ziemi. To z nim przeprowadzałam pierwsze sesje habituacyjne, zabawy z ziemi. Lubię być na koniu, ale lubię też być obok konia. To dzięki Larmandowi to odkryłam J

Z Larmandem po raz pierwszy też:

  • poszłam sama do lasu na spacer (bez innych koni i jeźdźców),
  • pojechałam na jego grzbiecie sama do lasu,
  • pojechałam na wielką, otwartą łąkę (oczywiście sama)
  • galopowałam na wielkiej łące (ooo, jakie to były emocje!),
  • galopowałam na oklep,
  • skakałam na oklep.

Tak, wiele lęków pokonywałam razem z Larmandem… Co ważne – w odpowiednim czasie. Wtedy, gdy czułam, że jestem na to gotowa. Gdy czułam, że Larmand ze mną się zgodzi. To dzięki niemu nabrałam pewności siebie, szybkości, zdecydowania, ale też pokory.

Dziękuję Ci Larmand!

PS Oprócz dalszej, intensywnej nauki jazdy konnej rok 2020 przyniósł:

  • kolejne 18 wpisów na blogu,
  • kolejne filmiki na vblogu,
  • drugie wydanie książki „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”,
  • pierwszy przekład książki na język obcy – j. czeski.

Rok 2021 uznaję za otwarty!

A poniżej kilka zdjęć z Larmandem – z pracy z ziemi, ze wspólnego leżakowania na łące, ze wspólnych zabaw, z habituacji, z pracy na kawecanie, kantarku, wędzidle…z siodła, z ziemi. Nigdy nie było nam nudno!

dav