Praca z Murphym – część I

9 lipca na facebooku na „Jazda konna naturalnie” napisałam: „Gdy po raz pierwszy brałam Murphy’ego z boksu, nie chciał wyjść. Zapierał się wszystkimi czteroma kopytami. Mało tego – klapał zębami w moim kierunku i kulił uszy w wyraźnym „Odejdź! Nigdzie nie idę!”.

Ten koń mówił „NIE” na wszystko. „Nie pójdę na myjkę!”, „Nie idę na ujeżdżalnie!, ” Nie będę kłusował”, „Nie będę się cofał”. Ilość jego „Nie” była czasem przytłaczająca 🙂 

Pomyślałam sobie wtedy „Oooo! Fajny materiał do pracy”.

Wczoraj po raz drugi byłam z nim w terenie, w lesie (w siodle). Wspinaliśmy się po pionowej ścianie urwiska, pokonywaliśmy zwalone drzewa i omijaliśmy bagniste tereny. Na ujeżdżalni galopowaliśmy pięknym, wydłużonym, nieskrępowanym, niehamowanym galopem (drugi raz siedziałam na nim w siodle). Wszystko na kantarku. Nie mogłam uwierzyć jak ten koń się OTWORZYŁ. Jak chętnie reaguje na najmniejsze prośby, jak pyta, jaki ma fun!

W lipcowym wpisie napiszę o MURPHYM. Moim najświeższym końskim Przyjacielu i o naszej krótkiej, ale jakże już satysfakcjonującej wspólnej drodze 🙂 ”

Niniejszym zapraszam do lipcowego wpisu.

Ale może zacznę od początku. Kiedyś miałam krótką wymianę myśli z kolegą (jeździ wyłącznie klasycznie, zawsze na wędzidle). Słuchając moich opowieści o jeździe na kantarku powiedział „Wiesz. Ja bym, tak sądzę, obawiał się jeździć na kantarku. Wolę na wędzidle”. „I ok!” – odpowiedziałam. „Bo to nie jest tak, że jeździec bez przygotowania i koń bez przygotowania mogą zacząć jeździć na kantarku w bezpieczny sposób. Najpierw zarówno jeździec, jak i koń, musi przejść odpowiednie szkolenie.” Mój kolega – doświadczony jeździec, był tego świadom.

Takie szkolenie ma za zadanie sprawić, by zarówno jeździec, jak i koń, czuli się BEZPIECZNIE. Jeździec musi ufać koniowi, a koń jeźdźcowi. Musi być między nimi zaufanie. Jeździec ani przez chwilę nie może pomyśleć na przykład: „A co jeśli koń się nie zatrzyma??Co ze mną będzie?”, a koń nie może pomyśleć: „A co jeśli ten człowiek nie wie jaką teraz podjąć decyzję??”.

Zatem, zanim wybrałam się w siodle w samotną wyprawę do lasu z Murphym na kantarku, przeszliśmy razem konkretne kroki, „szkolenie”.

Murphy’ego poznałam  – jak pisałam – jako konia wycofanego, odpowiadającego „NIE” na tak wiele pytań, próśb stawianych przez człowieka. Taka postawa mogła mieć związek  z zastrzykami jakie Murphy dostawał, po tym jak zrobił sobie ranę na nodze. To nadszarpnęło jego zaufanie do człowieka, ale nie zapominajmy też, że Murphy to koń rekreacyjny. Już sam ten fakt sprawia, że może mieć wiele powodów do mówienia „Nie” (lekceważenia tego co człowiek do niego mówi).

Jak podkreślam w wielu moich tekstach, człowiek musi nauczyć się języka koni i musi do nich „mówić” (chodzi oczywiście nie tylko o komendy głosowe, ale przede wszystkim mowę ciała, energię, intencję) po końsku. Oczywiście koń w rekreacji, który służy wielu ludziom (w szczególności dzieciom, początkującym) ma na tym polu przechlapane ☹ Każdy mówi do niego co innego – oczywiście głównie „po ludzku”. Koń po pewnym czasie stwierdza, że człowiek „coś tam paple”, nie należy się tym przejmować. Uczy się konkretnych „obowiązków” (teraz będzie stęp, teraz trochę pokłusuję po ujeżdżalni, a teraz te 3 kółka galopu i wracam do bosku) a resztę „kontaktu” z człowiekiem olewa. Znieczula się na sygnały wysłane przez człowieka, gdyż tyle razy próbował zrozumieć, a widział tylko chaos.

Gdy stanęłam przy boksie Murphy’ego, otworzyłam boks, Murphy skulił uszy, klapnął na mnie zębami, z niepokojem stępował w miejscu. Jak wiecie z moich wcześniejszych wpisów (m. innymi Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubioną?) mam już doświadczenie z takimi sytuacjami (kilkuletnia jazda w rekreacji, w różnych stajniach, daje szerokie doświadczenie ☹). Nie reagując na zachowanie Murphy’ego, z pełnym spokojem, podeszłam zdecydowanym krokiem do jego głowy (strefa „2” konia*) i chwyciłam za kantar (nie dając głowie i zębom pola do manewru). Drugą ręką zaczęłam głaskać po grzywie, szyi. Dałam do zrozumienia, że jest ok, że nic się nie dzieje, że nic mu nie grozi (uwaga: ważne, by kantar nie trzymać „kurczliwie”, nerwowo, w napięciu). Murphy w momencie odpuścił. (uwaga: ta metoda zadziała tylko wtedy, gdy człowiek ma absolutny spokój wewnętrzny, jest pewny, że nie boi się konia, że nie poczuje ani momentu lęku, czy zawahania. Jest to ważne! Wszystko o czym piszę jest bezpieczne – ALE POD KONTRETNYMI WARUNKAMI. Nie czujesz się bezpiecznie? Pewnie? Nie naśladuj).

Przez lata nauki, pracy, szkoleń, mam pewność co do jednego. Nie należy konia karać, bić. To, że w tej sytuacji machnęłabym na niego bacikiem, uderzyłabym go w łeb (teoretycznie przecież zasłużył! Koń nie powinien szczurzyć się i rzucać z zębami na człowieka!) nie dałoby NIC w dłuższej perspektywie. Kompletnie NIC. Z końmi jest dokładnie tak samo jak z dziećmi. Trzeba im pokazać, że może być inaczej, że nie muszą tak reagować, że jest lepsze rozwiązanie. Tylko ze spokojem, miłością i z konsekwencją.

Po chwili trzymania za kantar, puściłam go całkiem, skupiając się już tylko na głaskaniu i drapaniu całego ciała konia (dobrą intencję podtrzymywałam ciepłym głosem). Dałam kredyt zaufania, który Murphy wykorzystał 😊. Odprężył się i zaczął obwąchiwać mnie z  zainteresowaniem.

Co gdyby Murphy zaczął się szarpać? Przytrzymywałabym dłużej i uspakajałabym, aż do momentu wyciszenia. Mój spokój, brak paniki, strachu, dobra intencja udzieliłaby się koniowi. Pamiętaj, że koniowi nie zależy na „walce”, na konflikcie.

Teraz gdy otwieram boks, Murphy odwraca się przodem do mnie, ustawia wesoło uszy w skupieniu. Zaczynam od głaskania po nosie, przodzie głowy. Przechodzę na szyję, całe ciało. Lubię tak zaczynać. To takie nasze 5 minut na powiedzenie sobie „ Ale będzie nam dzisiaj fajnie! Bardzo się cieszą, że Cię widzę! Jak się masz?”. Wchodząc do boksu wchodzimy w strefę konia. Dajmy mu chwilę. Nie wyciągajmy od razu z boksu.

Lubię też rozmawiać z końmi😊Dużo.

Murphy słabo reagował na ciągnięcie za uwiąz. Innymi słowy, stawiał opór, nie podążał za ręką. Była to (i po części dalej jest) jego metoda na człowieka, samoobrona i/lub niewyciszony instynkt uciekania od źródła nacisku**. W kontekście samoobrony: Murphy zyskiwał na czasie. Dzieci często nie mogły sprowadzić go sprawnie na ujeżdżalnie, wyciągnąć z boksu. Murphy uwielbiał zaprzeć się przednimi nogami i ciągnąć głowę w górę. Kto z takim wygra😊?. Pierwsze co zaczęłam robić to NIE PRÓBOWAĆ CIĄGNĄĆ GO za uwiąz. Do marszu na przód starałam się go zmotywować „napędzając” tył, zad. Czy to za pomocą ręki, czy bacika. Ręka z przodu, na uwiązie ma pokazywać kierunek, ale nie ciągnąć. Energia ma iść od tyłu. Pomagał też bacik na łopatce oraz oczywiście moja podwyższona energia, odgłosy (świsty). Wszystkie chwyty dozwolone! Oby tylko ruch do przodu nie był zależny od ciągnięcia za uwiąz. Koń zawsze powinien iść na luźnym, długim uwiązie. Ma iść z własnej woli, z własnej chęci. To chcemy uzyskać. Murphy miał problem (i dalej ma) z ruchem na przód (z ziemi). Trzeba go długo prosić z ziemi, by przyspieszył, przeszedł do kłusa. Zagalopował.

Koń z problemem to nie tylko koń, który panikuje, ponosi, jest zbyt energiczny. Koń, który JEST NIEREAKTYWNY to też koń z problemem. A taki trochę jest Murphy. Jak to mówi Ivet (Online kursy z Ivet z Feather Light Horsemanship – część I „Problem Solving”), ta stłumiona energia gdzieś potem musi mieć ujście! Często uwalnia się w stresowej sytuacji w postaci dembowania, strzelania z zadu (rearing and backing), czy ponoszeniem. Murphy reagował tak jakby miał włączony hamulec, blokadę.

Jak pracowałam (i dalej pracuję – bo do perfekcji jeszcze trochę brakuje 🙂 ) nad OTWARCIEM Murphy’ego? Nad popuszczeniem hamulców, odblokowaniem łopatek? Opiszę w sierpniowym wpisie😊

Ela Gródek

*o strefach konia w kontekście bezpieczeństwa przeczytacie w książce „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” (O książce)

** o instynkcie uciekania od źródła nacisku też przeczytacie w książce.

Relacje z koniem – jak je tworzyć?

Ci z nas, którzy interesują się psychiką koni, podejściem do koni bez użycia siły, przemocy, z poszanowaniem ich natury, Ci z nas którzy interesują się naturalem, prędzej czy później, dojdą do jednego wniosku. NIE MA TRENINGU KONIA, NIE MA POROZUMIENIA Z KONIEM (koń nie będzie się nas „słuchał”) BEZ RELACJI.

Okazuje się, że wszyscy trenerzy, wszyscy Koniarze, pracujący z końmi na wolności, bez presji, zaczynają od tłuczenia Ci do głowy jednego: konieczności nawiązania RELACJI z koniem.

Nie ważne jaki temat Cię interesuje – wszyscy radzą na początku to samo – najpierw RELACJE. Potem cała reszta. Masz problem? Przyjrzyj się swoim relacjom!

I tak sobie pomyślałam, że każdy o tych relacja mówi, a rzadko kto uczy i tłumaczy początkującym jeźdźcom JAK TO ZROBIĆ? Jak nauczyć się nawiązywać relacje z koniem. Wiecie dlaczego? Bo to jest bardzo trudne i bardzo indywidualne.

Obserwując koński świat od dobrych paru lat, obserwując jeźdźców, ucząc się, patrząc na własny rozwój, dochodzę do następujących wniosków:

Nie nawiążemy relacji z koniem jeśli (i jest to punkt numer 1) w pełni mu nie zaufamy, jeśli nie przestaniemy się go bać, jego reakcji, zachowań.

Jeśli nie zachowujemy postawy pełnej spokoju, harmonii, wyrozumiałości, spójności i konsekwencji, koń nam nie zaufa. Aby koń chciał nawiązać z nami relacje, musi widzieć, czuć, wiedzieć, że w 100% nic mu nie grozi z naszej strony, że może zaufać. Koń – jako zwierzę uciekające – nie daje kredytu zaufania. Mało tego, koń musi wiedzieć, że przy nas będzie mu lepiej, że rozwiążemy niejedną sytuację za niego, że może na nas liczyć…

Abyśmy MY mogli zaufać koniowi, musimy przekonać się, że nie ma czego się bać. Wiem jak to jest na początku: „ten koń bryka:, „ten gryzie”, „ten kuli uszy”, „ten może mnie kopnie?”. JAK TU SIĘ NIE BAĆ??  Niestety jest to zamknięte koło. Jeśli my podchodzimy do konia z dystansem, on patrzy na nas z dystansem. Czuje, że z jakiegoś powodu, ta istota (my), gdzieś tam w głębi, podszyta jest strachem… Zatem koń nabierze podejrzeń w stosunku do nas (bo dlaczego się boi? Jakie ma intencje?) i chętnie nas trochę „ustawi”, czy to skulonymi uszami, czy zębiskami, zyska przewagę (w razie czego). Jak przestać obawiać się koni? Nie ma innej rady. Musimy łazić do stajni, obcować z końmi – różnymi końmi, w różnych stajniach – i uczyć się o ich psychice, naturze, zachowaniach. Musimy nauczyć się jak przerwać to błędne koło wzajemnego lęku, nieufności, oswoić się. MUSIMY MU ZAUFAĆ. To my pierwsi musimy dać koniowi kredyt zaufania. Kredyt zaufania oparty na udowodnionych faktach, że koń to ostatnie stworzenie, które chce jakiegokolwiek konfliktu z nami, jakiejś bójki, wzajemnej walki. Pamiętaj – wszystkie niepożądane zachowania koni wynikają z jego strachu, z samoobrony, z przeszłości, traumy (najczęściej wywołanej przez człowieka!!). KOŃ Z URODZENIA I ZAŁOŻENIA jest stworzeniem przyjaznym, który UNIKA JAK OGNIA wszelkich agresywnych zachowań. (oglądam mnóstwo filmików z końmi, mnóstwo czytam i potwierdzam to w 100%)

Niestety koń ma jedną „wadę”. Widzi każdą niespójność, każdą próbę naciągnięcia rzeczywistości. Koń nie kupi tego, że się uśmiechasz, że jesteś „rozluźniona”, jeśli wewnątrz Ciebie kołata serce. Koń słyszy wszystko (nie bez przyczyny mówi się o umiejętnościach telepatycznych koni), wyczuje wszystko. Nie da się oszukać i naciągnąć. Możemy starać się zachowywać tak, jakbyśmy się nie bali, ale jeśli wewnątrz nas jest choćby cień obawy i dystansu – koń o tym się dowie…i nie zaufa. Nie ma drogi na skróty. Musisz naprawdę w głębi serca zaufać koniom.

Obserwując Wielkich Koniarzy zauważam jedno. NAWET jak pracują z koniem trudnym, brykającym, wyrywającym się, dębującym (z pozoru bardzo niebezpiecznym), są SPOKOJNI i naprawdę widać, że to co wyprawia koń, nie robi na nich najmniejszego wrażenia. NIE BOJĄ się. Wiedzą, że ich spokój, spokojne serce, oddech, wyciszy to biedne stworzenie i będą mogli mu pomóc. I tak się dzieje…

Ok. I co dalej? Załóżmy, że przestajemy wreszcie reagować potem, wzrostem ciśnienia we krwi, biciem serca na „niemiłe” zachowania konia, że ufamy i zachowujemy pełny luz i spokój. Wtedy możemy przejść do punktu numer 2 w nauce nawiązywaniu relacji z koniem.

Numer 2 to nauka uświadamianie sobie naszych wszystkich niewerbalnych zachowań. Poznanie języka naszego ciała, naszych emocji, myśli, oraz numer 3 – poznanie języka koni. Nie ma możliwości nawiązania relacji z koniem, jeśli nie zaczniemy mówić końskim językiem. Gdzie się tego nauczyć? Jak to zrobić? Wiele pisałam o tym mojej książce ” Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli? (więcej tu: O książce ) oraz na tym blogu ( Spis treści BLOG). Są też kursy, inne książki. To konkretna wiedza, którą możemy opanować, przyswoić i używać w praktyce.

Ważna jest też nasza intencja (punkt numer 4). Koń MUSI czuć za każdym razem, że chcemy mu pomóc. Nie chcemy go nic innego – tylko chcemy mu pomóc.

Wtedy następuje SPÓJNOŚĆ – naszej duszy, ciała, myśli, intencji i… działania 😊I to koń kupi

Ela Gródek

PS Wpisując w „lupkę” na blogu „relacje”, „język koni”, „komunikacja z konie”, „emocje” itp., znajdziecie kilka wpisów które mogą Wam rozszerzyć temat: Emocje i pewność siebie a nauka skakania…

Pełne zaufanie 🙂

Na zdjęciach ja i Tommy ze Stajni Śmiałka.

Praca z nieznanym koniem? Jak zacząć?

W marcu, razem z córką – Julią, byłam odwiedzić przyjaciół. Na mojej stronie na facebooku (dodając poniższe zdjęcia) napisałam: To MAŁA JULECZKA w wieku około 3 lat i DUŻA JULIA 14 lat później. W tym samym miejscu, z wizytą u przyjaciół Agnes i Erika. Z Agnes mamy taką teorię, że to tu zaczęła się pasja Julii do koni (w którą później wciągnęła Matkę – Elę). Nigdy wcześniej, i nigdy później nie miała styczności z końmi a ciągle o nich mówiła i kazała zapisać się na jazdę konną…Zobaczcie tę dumną, zadziorną minę Julki w tym wykwintnym towarzystwie kucyka i psa – Luny. Agnes! Dziękujemy na wspaniałe spotkanie, za wzruszające wspomnienia.”

Kucyk szetlandzki i pies Luna odeszli. Na ich miejscu pojawiła się Bubble i Drent – równie cudnie reprezentowali „rodzinę”. Tak wiele zależy od tego kogo spotkamy na swojej drodze. Gdyby nie Agnes, gdyby nie Julia…nie byłoby mojej miłości do koni i książki „Jazda konna? Naturalnie!”

Gdy poznałam Agnes i Erika nie wiedziałam kompletnie nic o koniach. Dlatego bałam się ich (tak podskórnie). Nie widziałam jak się przy nich zachować, jakie zachowania są bezpieczne, jakie nie. Czy ten koń może mnie kopnąć? To samo z psem. Czy Luna aby na pewno mnie nie ugryzie? Czy mogę ją głaskać bez „żadnych zasad”, czy jak pogłaszczę w nieodpowiedni sposób, to zwierzę może jednak ugryźć? Jak dobrze, że w pewnym momencie mojego życia zwierzęta na stałe dołączyły do codzienności. Teraz są nieodłączną jego częścią. Codziennie jestem wdzięczna za ich obecność. Bliskość zwierząt nie wywołuje już we mnie uczucia strachu, ale…MOC endorfin, szczęścia, miłości. Miłość do jednego zwierzęcia przenosi się na inne (przynajmniej u mnie idzie to lawinowo! 🙂 ). Cieszę się, że moim dzieciom, już od samego początku, mogę pokazywać jak zwierzęta cudnie dopełniają nasze życie… To tak tytułem wstępu 🙂 Tematem postu jest: praca z nieznanym koniem. Nie zakładaj, że Tobie taka „okazja” nigdy się nie zdarzy. Możesz nawet taką okazję sprowokować. Rozejrzyj się choćby we własnej stajni. Może jakiś koń potrzebuje więcej ruchu i kontaktu z człowiekiem😊 Co można zaproponować koniom i sobie na początku „znajomości”? Jak zacząć pracę z nowym koniem. Dróg jest wiele. Przedstawiam jedną z nich. Musisz pamiętać, że nowa osoba to „nowość” dla koni i może być źródłem stresu, a jazda w siodle, czy od razu wymagający trening, zbyt wielką presją (szczególnie dla koni, które mają do czynienia tylko z właścicielem, jednym jeźdźcem). Zaczęłyśmy od kontaktu na wolności. Trova z kucykiem Bubble chodzą sobie w ciągu dnia na round penie, w okolicach stajni i małym wycinku pastwiska. Od późnej wiosny, kiedy to trawa jest już na tyle duża i „silna”, że nie grozi jej zadeptanie, rozkopanie i pewna śmierć pod kopytami, konie mają również dostęp do łąk. Kontakt na wolności zaczęłyśmy na round penie – w miejscu im znanym i bezpiecznym (im mniej nowych bodźców, tym lepiej). To fajne obserwować i sprawdzać swoją komunikacji z nowym koniem. „Ustąp zad”, „Cofnij się”, „Chodź ze mną”, „Przesuń się w tą stronę”, „Stańmy razem”. Na wolności, na kantarku można bardzo delikatnie prosić o konkretne rzeczy obserwując reakcję koni i trenować wspólną komunikację.
Potem wzięłyśmy konie na kantarkach na łąkę gdzie mogły się popaść w naszym towarzystwie (pamiętajcie, że konie nie mogą zbyt długo jeść młodej, pełnej cukru wiosennej trawy! Na początek 15 minut, nie więcej).
Siedziałyśmy też z nimi w round penie nic nie robiąc. A raczej obserwując ich własne relacje. Te relacje były szczególnie widoczne przy sianie 🙂 Łatwo było zgadnąć kto tu rządzi. Trova przeganiała od czasu do czasu kucyka. Taki „zapoznawczy” dzień jest bardzo ważny. Nie tylko dla nas – ale przede wszystkim dla koni. ONE TEŻ MAJĄ PRAWO oswoić się z nami i zobaczyć kim jest ten nowy człowiek/ci nowi ludzie. Konie są różne! Dla jednego nowa osoba to nic takiego, ale dla innego źródło niepokoju i stresu.
Drugiego dnia była praca z ziemi. Julia zaproponowała 22 letniej Trova’e, koniowi już nie młodemu, pracę na kołach z drążkami. Praca na kołach, w odpowiednim rytmie, z przerwami (interwałowa), to ważny element treningu konia. Generalnie taka praca mocno wzmacnia mięśnie wewnętrzne konia (szczególnie brzucha i grzbietu – jeśli koń idzie w odpowiednim ustawieniu – głowa nisko, grzbiet zaokrąglony), rozciąganie konia (elastyczność), skupienie się konia. O zaletach takiej pracy możecie doczytać na innych stronach np https://www.straightnesstrainingacademy.com/, czy https://paulinaferdek.pl/metoda/dual-aktivierung/ . Julia inspirowała się właśnie tymi treningami i wykorzystywała ich niektóre elementy). Taki trening jest bardzo prosty do przeprowadzenia. Prowadzisz konia po drążkach, skręcasz (w różne strony) i znów prowadzisz po drążkach, zakręcasz i tak tworzysz znak koniczynki na ujeżdżalni. Koń prostuje się i wygina, prostuje się i wygina. Musi podnosić nogi, musi skupiać się, by nie wdepnąć w drążek i POROZUMIEWYWAĆ SIĘ z człowiekiem, obserwować go (gdzie teraz idziemy?) Z Julką zawsze mówimy, że to taka joga dla koni 😊 Trzeci dzień to był dzień w siodle. Trova była na to gotowa. Trova do dyspozycji ma round pen. Do jazdy na wprost (również bardzo ważnej) ma lasy, tereny. Szczęściara 😊 Julka najpierw „rozgrzała” Trova’ę stępując i również wykorzystując drążki. Zmieniając kierunki przechodziła stopniowo od stępa do kłusa.
Na końcu poprosiła o galop. Czuła, że może o to poprosić. Koń był spokojny, zrelaksowany, chętny do pracy. Pamiętaj – czas spędzony z ziemi zawsze zaprocentuje w siodle 😊 Pamiętam słowa trenera na moich pierwszych szkoleniach jeździeckich (Z JNBT)”To co dzieje się na ziemi, będzie się działo i w siodle” To co koń Ci pokazuje na ziemi, pokaże i w siodle. Czujesz się pewnie i bezpiecznie pracując z ziemi? To wsiadaj na grzbiet konia. Koń nie słucha, nie reaguje, „nie rozumie” Cię, nie słucha z ziemi? Poczekaj. Najpierw „dogadaj się” z nim z ziemi. To stara – dla mnie święta – zasada. Polecam! Ela Gródek