Nauka koni przez ciekawość i zabawę

Jestem zwykłym jeźdźcem.

Nie mam ambicji „trenerskich”, nie planuję mieć konia (zbyt często wyjeżdżam z domu – nie mogę żyć bez podróży). Czego chcę? Chcę lepiej jeździć = lepiej dogadywać się z każdym koniem. Chcę czuć się na nim bezpiecznie i chcę, by on dobrze czuł się w moim towarzystwie. Jeśli ćwiczę z jakimś „pożyczonym” koniem, to zależy mi, by robić to dobrze. Dobrze – znaczy dobrze dla konia. To, że nie mam planów „trenerskich”, nie znaczy, że nie trenuję konia. „Jak to??” – zapytasz. Ano tak. Konie uczą się od nas – czy tego chcemy, czy nie – w każdym momencie i od każdego. Każdy koń w rekreacji uczy się od nas 🙂 Człowiek często nie zdaje sobie sprawy, jak wspaniałymi obserwatorami są konie i jak szybko się uczą! (szerzej o tym piszę w książce „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” O książce). No więc zależy mi, by wiedzieć, jak uczą się konie, jak na nie oddziałuję.

Naukowcy dowodzą, że konie (i inne zwierzęta też) mają emocje. Doktor Panksepp (Temple Grandin, Catherine Johnson „Zwierzęta czynią nas ludźmi”) wyróżnia cztery systemy najważniejszych emocji:

  1. Szukania,
  2. Strachu,
  3. Paniki,
  4. Zabawy (są jeszcze dwa mniej ważne w kontekście nauki: Opieka i Pożądanie).

Emocje związane z systemem Szukania i Zabawy są emocjami pozytywnymi, a Strachu i Paniki – oczywiście negatywnymi. Szukanie to „pragnienie czegoś naprawdę dobrego, to ciekawość”. Emocji Zabawy, Strachu czy Paniki nie trzeba tłumaczyć. Nauka, która pobudza dobre emocje, jest lepszą i milszą nauką niż nauka wywołująca emocję Strach. Cóż – nie można z tym się nie zgodzić. Czy nie tak samo działa system nauki naszych dzieci? Czy nasz własny? Mam trójkę dzieci, sama byłam w szkole. Nie da się ukryć, że szczęśliwsze są dzieci uczące się pod okiem nauczyciela pobudzającego emocje Szukania i Zabawy niż te uczące się pod presją kary (to też zostało udowodnione naukowo). Tu muszę oddać hołd mojej nauczycielce matematyki z Liceum nr 1 w Mławie, pani Wdowiak. Nie mam w ogóle głowy do nazwisk, miejsc, tytułów. Niewiele nazwisk byłych nauczycieli pamiętam, ale to nazwisko będę pamiętać zawsze. Wiem, dlaczego. Pani Wdowiak nie podnosiła głosu, nie straszyła, pobudzając emocję Strach, za to uczyła, pobudzając emocję Szukania 🙂

Konie uczymy albo „karząc” je za coś, czego sobie nie życzymy, albo nagradzając je za dobre zachowanie. Według naukowców wszystko jest w porządku, jeśli kara (wzmocnienie negatywne), czyli nasza presja*, nie wywołuje emocji Strachu czy Paniki. Nie jest to łatwe przy tak wrażliwym zwierzęciu, jakim jest koń (chociaż są konie, które „znieczuliły” się już na wiele rzeczy). Zauważyłam, że naprawdę trzeba sporo nauki i praktyki, by umieć odczytywać emocje konia. Jeszcze 2-3 lata temu myślałam, że to przecież proste, przecież widać, kiedy koń się boi. Tymczasem często rozpoznajemy strach konia dopiero w momencie, gdy przechodzi on już w panikę 🙂 A panika prowadzi do agresji, wybuchu, do samoobrony. Ile razy byłam świadkiem takiego zachowania konia… Pretensję powinnam mieć zawsze sama do siebie – że nie odczytałam jego emocji na czas.

Uczę się obserwować konie, uczę się tego co chcą mi powiedzieć. Uczę się interpretować ich sygnały, język.

Równie trudna jest nauka za pomocą nagród (wzmocnień pozytywnych) – kawałeczka marchewki czy chlebka, pogłaskania, ciepłego głosu, które uruchamiają emocje Szukania czy Zabawy. Na tym też naprawdę trzeba się znać i wiedzieć, w jakim momencie nagradzać. Ile to razy młodzi jeźdźcy nagradzają konia za zachowanie, które akurat należałoby zwalczać (wzmacniają niepożądane zachowania)! Też tak nieświadomie robiłam. Dlatego jestem przeciwnikiem „częstowania” marchewką koni z ręki, w rekreacji, przez stado dzieciaków (moim córkom też tego zabraniam). Na szkoleniu przy pomocy pozytywnego wzmocnienia też trzeba się znać. Ale jak się już człowiek zna, to zwierzę uczy się bardzo szybko, bardzo chętnie – no i zawsze z radością!!

Uczę się jak motywować konie, jak pobudzać ich ciekawość, jak uczyć, by myślały, że się bawią, a nie uczą 🙂

Temple Grandin, Catherine Johnson w „Zwierzęta czynią nas ludźmi” świetnie tłumaczą systemy nauki zwierząt – sprawdzone, przebadane, udowodnione przez naukowców. O tym pisze też w „Partnerstwie Doskonałym” Jakub Gołąbek (POLECAM!)

Zainspirowałam? Poczytajcie 🙂

*wyjaśnienie dla młodych czytelników. Presją może być ciągnięcie za kantar, by koń poszedł tak gdzie chcemy. Koń unikając niemiłego nacisku idzie za nami. Presja to odgonienie konia, to przyłożenie łydki (koń rusza, bo chce, by nacisk „puścił”), to też nasz wbity w konia wzrok, to też podniesiony głos, machnięcie batem. To wszystko to, czego koń chciałby uniknąć.

PS Niestety, podobnie jak u dzieci (wpis z 23 listopada Dociekliwość dziecka a jazda konna ) w koniach też można zgasić emocje Szukania, Zabawy. Można zabić ich ciekawość, chęć do zabawy 🙁

Nigdy, przenigdy nie będę…

Jak jeszcze nie jeździłam konno, to wydawało mi się, że jazda konna to coś prostego. Obserwowałam jeźdźców i myślałam: „Eee, łatwe! Co to takiego. Trzeba złapać rytm i » się jedzie«”.

Gdy pierwszy raz wsiadałam w siodło, moja opinia w ekspresowym tempie zmieniła się o 180 stopni.

I tak myślę do dziś 🙂 Jazda konna nie jest łatwa. Nauczysz się jednego, a przed Tobą następne wyzwanie. I to się nie kończy i nie skończy. Bo konie to nie samochód. Co koń to inna jazda. Co inny teren to inna jazda, co inne ćwiczenia na koniu to inna jazda.

Kiedyś myślałam, że nie nauczę się galopować. Patrzyłam na innych jeźdźców galopujących spokojnie i myślałam: „NIGDY, PRZENIGDY nie nauczę się galopować”. Stopień mojego spięcia przed pierwszymi galopami był nie do opisania. Dodajmy, że, niestety, nie uczono mnie galopu na lonży… A wielka szkoda. Mogło to być mniej stresujące doświadczenie. Mniej stresujące dla mnie i dla konia (bo zestresowany jeździec to niespokojny koń). Więc patrzyłam na luz innych jeźdźców i długo czekałam na mój własny luz w galopie, na swobodę i pełną radość.

Kiedyś myślałam, że „NIDGY, PRZENIGDY!” nie będę jeździć na koniu na oklep. Jak tu się utrzymać??? Jak oni to robią??

Kiedyś myślałam, że nie osiodłam pewnych koni. Wiesz… takich trudniejszych, co nie stoją zrelaksowane, spokojne, tylko podszczypują, obracają się zadem itp. Już przy boksie czułam, że tętno mi wzrasta, krew szybciej krąży, a oddech przyśpiesza. Bałam się – mimo że, wg instruktora, nie należało się obawiać, bo koń tylko „straszył”. I nie chciałam ich siodłać, unikałam ich. Wybierałam na jazdę tylko „grzeczne konie”.

Kiedyś myślałam, że „NIDGY, PRZENIGDY!” nie będę skakać! Przecież zwalę się jak długa i połamię!!!

Kiedyś myślałam, że „NIDGY, PRZENIGDY!” nie będę cwałować po rżysku, po otwartej, nieograniczonej przestrzeni. „NIDGY! Przecież umrę na zawał!!”.

Kiedyś myślałam, że nigdy nie pozbędę się strachu, że koń mnie poniesie. W tereny jechałam z duszą na ramieniu: „A co, jak koń się zerwie do galopu w najmniej oczekiwanym momencie???”. Długo musiałam czekać, by oswoić się z taką „możliwością”, by nie bać się takiej sytuacji.

Kiedyś myślałam… można by mnożyć. Ile to kamieni milowych za mną.

Ile przede mną?

Przede mną długa lista „NIDGY, PRZENIGDY nie będę…”, „NIDGY, PRZENIGDY nie nauczę się…”, „NIDGY, PRZENIGDY nie zrobię…”. Jest mnóstwo rzeczy do pokonania. Wiele strachów muszę odegnać, wiele rzeczy zrozumieć, wiele jeszcze się nauczyć. Wiele przepracować w sobie.

Ale już wiem, że nie mam po co się śpieszyć. Mam dużo czasu. Im wolniej, tym lepiej, bo bardziej świadomie, bo z mniejszą obawą. Lepiej po kawałeczku. Malutkim. Ale mądrze, z przekonaniem. I z pewnością, że zgodnie z naturą konia, z myślą, by zawsze było mu fajnie, nie tylko mi 🙂

Zdjęcie: Ewa Janicka, Słoneczna Czechówka