Rajd konny – część II – Porady rajdowe

Uwielbiam blogi podróżnicze. Coraz częściej, przygotowując się do dalekiego wyjazdu, korzystam z blogów, zamiast z przewodników. Przewodniki są fajne…ale w 80% zbyt mało dokładne. Opisują wiele miejsc, ale każde tylko z grubsza. A na blogu są konkrety – skąd? gdzie? jak? ile trwało? ile kosztowało? jak najlepiej…? na co uważać? w jakim okresie? itp. Wszystko szczerze, dokładnie opisane i nazwane. Dowiesz się wszystkiego.

Jak wróciłam z rajdu i spisywałam swoje po-rajdowe wrażenia, przyszła mi do głowy myśl, by stworzyć odrębny wpis  poświęcony przygotowaniu do rajdu konnego. Wpis konkretny: co zabrać? a co nie? jak się spakować? na co uważać? co się sprawdziło? Może ta garść informacji przyda się innym? Tak jak mi przydały się rady osób, które wróciły z podróży do Indonezji  czy na Filipiny.

Oczywiście, lista poniższych porad dotyczy rajdu wiosennego (czy jesiennego), nie zimowego czy letniego. Dotyczy rajdu, gdzie nikt nie przewozi rzeczy samochodem (wszystko wieziemy na koniu), a noclegi są w agroturystykach, schroniskach, nie w namiotach. W końcu, dotyczy rajdu „budżetowego”- czyli takiego  na którym chcemy wydać minimum pieniędzy na „doposażenie”.

Oto garść porad:

1.  Radzę zabrać jak najmniej ubrań. Na koniu nie ma zbyt dużo miejsca – tak naprawdę, by komfortowo się jechało, bierze się 2 sakwy na boki konia oraz worek z tyłu. Sakwy najczęściej dostępne są w stajni wraz z koniem 🙂

Oto jak wygląda „spakowany” koń – sakwy po bokach, worek z tyłu.

Worek kupiłam na allegro – 25 litrowy, nieprzemakalny za około 60 zł. Zakup przyda się również na kajaki, na łódkę, na rower. Sakwy, worek przymocowujemy do siodła za pomocą troków (my dostałyśmy razem z sakwami). Co to są troki? To takie paski jak widać poniżej. Sakwy nie mogą obijać się po bokach konia. Muszą być dobrze przymocowane.

W worku zmieścił się śpiwór (w Decathlonie są śpiwory zajmujące bardzo mało miejsca, koszt około 160 zł), piżama (cienka), t-shirt na przebranie (naprawdę nic się nie stanie jak będziesz 2 dni w jednym podkoszulku), majtki, skarpetki, szczoteczka, mały szamponik, mały ręcznik, krem.

Na sobie miałam bluzkę na długi rękaw oraz 2 polary. Jeden polar w zupełności starczył, jak słońce przygrzało, drugi zakładałam na wieczór. Polar ma to do siebie, że nic nie waży, można go upchnąć do sakwy lub zawiązać w pasie. W razie deszczu świetnie sprawdza się ponczo przeciwdeszczowe, np. takie:

https://www.militaria.pl/texar/ponczo_texar_olive_p21800.xml * (UWAGA CZYTAJ PONIŻEJ)

Ponczo jest długie, po kolana, przez co chroni także uda przed deszczem, jest bardzo lekkie i zajmuje bardzo mało miejsca. Moim zdaniem ponczo za 20 zł sprawdza się o wiele lepiej niż droga, kurtka przeciwdeszczowa. Kurtki są z reguły cięższe, zajmują więcej miejsca i nie sięgają po kolana 🙂 . Ponczo wkładamy do sakwy, by było łatwo dostępne w razie nagłego deszczu.

Duży dylemat to „Co założyć na tyłek??”. By nie było zimno, by jechało się komfortowo, by nie przemoknąć, by nie było za gorąco, jak słońce przygrzeje. Jeśli temperatury są poniżej 10 stopni polecam spodnie narciarskie – są nieprzemakalne i ciepłe. Jeśli temperatury są wyższe, sprawdzają się zwykłe bryczesy + cienkie, nieprzemakalne spodnie do wędrówek górskich. Takie spodnie – w razie deszczu, czy wieczornego chłodu- zakładamy na bryczesy. Spodnie trzymamy w sakwie, by były pod ręką.

2. Buty – nie muszą być to ocieplane sztyblety. Dobrze sprawdzają się zimowe, górskie buty. Mogą być też śniegowce. Takie buty z reguły mają chropowatą podeszwę przez co dobrze trzymają się strzemiona. Są też – często – cieplejsze od sztybletów.

3.  Jedzenie. Generalnie mam wrażenie, że sklepy, stacje benzynowe, są w Polsce na każdym rogu 🙂 Podczas naszej wędrówki, z Nielepic do Lanckorony, nie zdarzyło nam się poszukiwać sklepu. Były wszędzie. Do sakw, z domu, bierzemy zatem jedzenie tylko na jeden dzień. Wieczorem – uzupełniamy zapasy w najbliższej wiosce (chyba, że wędrujemy kompletnie poza cywilizacją. Tylko gdzie są jeszcze takie miejsca?? Chyba tylko w kilku punktach w Bieszczadach). 1- 2 puszki, trochę chleba, orzeszki – w zupełności wystarczy (jeśli  śniadanie było obfite i kolacja również taka będzie 🙂 )

UWAGA! Wszystko co mamy w sakwach, „ubije się”. Żadne owoce nie przeżyją. Zapomnijcie o ciasteczkach, wafelkach – wszystko się zgniecie. Ja wzięłam owsiankę w kubku. Kubek nie wytrzymał, pękł i cała zawartość wysypała się „pudrując” wszystko w worku…

Do sakwy bierzemy metalowy kubek (jeśli planowane są postoje na gorącą herbatkę). Warto też mieć mały termos, by mieć coś ciepłego również między postojami. Ale UWAGA – wszystkie twarde rzeczy muszą być daleko od siebie oddzielone czymś miękkim (spodniami, czy ponczo). Sama bym nie uwierzyła, że podczas kłusa, czy galopu powstają tak duże siły, które potrafiły wygiąć mój widelec w literę U i wgiąć twardy ja skała metalowy termos!

UWAGA – nie wkładamy nic twardego do worka umieszczonego na grzbiecie konia. Termos, kubek, butelka – wszystko to będzie podczas galopu uderzać o grzbiet konia i ból pleców gotowy.

4. Woda – bierzemy kilka mniejszych plastikowych butelek 0,5 l, zamiast jednej większej (sakwy nie są duże). Napoje, jedzenie, równomiernie rozkładamy do sakw i w sakwach. To naprawdę ma wielkie znaczenie dla końskiego komfortu jazdy!

5. Polecam zaopatrzyć się w latarkę- czołówkę. Jeśli zrobi się ciemno spokojnie możemy kontynuować rajd – koń dobrze widzi w ciemności 🙂

6. Jeśli byłoby chłodno uważam, że genialnie jest mieć coś takiego 🙂 Kawałek futerka na siodle (podpatrzyłam u innego jeźdźca)

7. Kamizelka ochronna – brać czy nie brać? Jeśli wypożyczasz konia (=nie znasz go jak własną kieszeń) to brać. Ja na przykład spadłam. Dzięki kamizelce miękko 🙂 Kamizelki, pod wpływem ciepła, dopasowują się i naprawdę nie przeszkadzają. A poza tym – w chłodniejsze dni – dogrzewają 🙂

Nie zapomnijmy o ciepłych rękawiczkach! I o cienkich – tu zaszalałam i wzięłam obie pary i obie się przydały. Obowiązkowa też mapa 🙂 Choćby po to, by postudiować wieczorem 🙂

8. Świetny patent to długa lina 🙂 Na popasach wiążemy konia na długiej linie (a nie krótkim uwiązie), dzięki czemu koń może swobodnie się poruszać szukając młodej trawy, a my zajmujemy się przygotowaniem kanapek i grzaniem wody na herbatę. Po popasie zwijamy, przywiązujemy z boku konia i jedziemy dalej.

i jesteśmy przygotowani 🙂

A wasze doświadczenia?? Fajne rajdowe patenty? Piszcie!

A wrażenia z tego rajdu oraz filmik (który zajął II miejsce podczas konkursu Filmików organizowany przez Górską Turystykę Jeździecką PTTK  🙂 tu : Rajd konny część I Wrażenia

*nie kupujcie absolutnie tego poncza! Na drugim rajdzie została z niego podarta szmata, którą musiałam wyrzucić do kosza (bardzo nie ekologicznie!). Tu znajdziecie coś co polecam – będzie służyło lata Porady rajdowe; cześć III (co gdy temperatura waha się od 25 do -1?)

Zdjęcia (te artystyczne 🙂 : Kinga Karwacka

Rajd konny – część I – Wrażenia

Nigdy nie powiedziałabym, że do mojego kalendarza dopiszę na stałe pozycję pt. „Rajd konny”. Dopisuję, bez chwili wahania 🙂 Rajd konny, turystyka konna to coś genialnego! Oczywiście, pod warunkiem, że jest się przygotowanym.

To, że nie pojechałam w taki rajd rok czy dwa lata temu, nie jest przypadkowe. Idę w swojej nauce jazdy konnej stopniowo do przodu, małymi krokami, nie wielkimi skokami. Jakże to inne podejście od tego w pozostałych sferach mojego życia! Uwielbiam wyzwania, nowości, ryzyko, chętnie wychodzę poza sferę komfortu, chętnie próbuję, przełamuję! Jaką przyjemność sprawia mi przekraczanie swoich granic, łamanie „nie da się, nie zrobię!”, pójście pod prąd, bycie często szaloną! A w jeździe konnej? Raczej zrobię krok w tył niż za szybko dwa kroki do przodu 🙂

W jeździe konnej jestem ostrożna, powolna. Stawiam sobie wyzwania – ale malutkie – i rozciągam je w czasie. Wolę odpuścić niż przycisnąć. Wolę powiedzieć: „następnym razem” niż „tu, teraz, natychmiast”. Dlaczego? Bo w jeździectwie jest jeszcze ktoś inny oprócz mnie – ktoś bardzo ważny – KOŃ! Najpierw chcę bardzo dobrze poznać konie, by móc bezpiecznie – dla obu stron – dalej iść w nauce. A poznawanie koni to powolny, niekończący się proces. Bo nie ma dwóch takich samych koni, dwóch takich samych sytuacji. Każdy koń ma inne geny, charakter, temperament, ale też doświadczenie z człowiekiem (szczególnie w rekreacji!). Każdy może reagować inaczej i do każdego może co innego przemawiać. Taka nauka wymaga więcej czasu.

Więc rok czy dwa lata temu jeszcze nie czułam, że posiadam odpowiednią wiedzę i doświadczenie, by wziąć udział w rajdzie.

Jadąc na rajd, chciałam mieć bowiem pewność, że nie będę spięta, że będę przygotowana (i fizycznie, i psychicznie), że będę czuła się swobodnie na koniu, będę rozluźniona – przynajmniej większość czasu. A przez to będę i jemu dodawać otuchy (a nie strachu) na nowych szlakach. Zaczęłam zatem najpierw jeździć w tereny: 2- czy 3-godzinne, potem jednodniowe. Jeździłam w różnych stajniach, na różnych koniach, o różnych porach roku – a zatem w różnych warunkach. I obserwowałam… Co jeszcze wywołuje we mnie strach? Gdzie pojawia się mała panika? Czy jak koń nagle przyspiesza? Czy jak bryka? Czy jak wyprzedza, ślizga się lub potyka? Czy może jak cwałuje przez rżyska? I dopiero gdy przewaliłam tę tonę nowych doświadczeń, przełamałam kolejne strachy, pozbyłam się niepewności w różnych sytuacjach, zapisałam się na rajd (razem zresztą z córką Julką). Na rajdzie nie chodzi bowiem o to, by „dać radę”, ale by czuć się bezpiecznie w każdym momencie, by być pewnym swoich umiejętności w każdej chwili. Wtedy można cieszyć się każdą chwilą.

Jak było na rajdzie? Było wspaniale z wielu powodów. Było wspaniale, bo byłam blisko natury. Było wspaniale, bo poznałam kawałek pięknej Polski z kompletnie innej perspektywy. Wreszcie było wspaniale, bo miałam konia – Forinta – dla siebie na cztery pełne dni. Ile razy młodzi jeźdźcy marzą o posiadaniu konia! Podczas rajdu można się przekonać jak to jest – choćby na moment 🙂 Mogłam lepiej poznać Forinta i zgrać się z nim. Pamiętam dokładnie moment, czwartego dnia rajdu, gdy poczułam taką lekkości, elastyczność, uczucie niesienia w siodle! Wreszcie wyłączyłam mózg i hamulce, po prostu poddałam się jeździe! To nie jest możliwe, gdy wpadasz do stajni tylko na godzinną jazdę lub gdy jedziesz na 3-godziny teren. Podczas kolejnych dni rajdu coraz lepiej poznajesz konia, a koń ciebie i… coraz łatwiej o obopólne zaufanie. A w dobrej jeździe zaufanie to podstawa! Pierwszego dnia poznałam, jak Forint „skacze”, poznałam rytm galopu, poznałam też, jak przyspiesza i na przykład włącza „czwórkę” 🙂 Trójka to galop, czwórka to… bardzo szybki galop. Forint przy przełączaniu z „3” na „4” brykał (wiecie – wiosna, konie pełne energii). Dwa wykopy do tyłu, głowa w dół i wio!!! Pozycja półsiadu w takim momencie groziła zachwianiem równowagi i po prostu upadkiem. Szybko zmieniłam taktykę na galop w pełnym siadzie J . Pierwsze dni to poznawanie się i dogrywanie, nabieranie pewności siebie i zaufania. A ostatnie dni to luz, blues i harmonia 🙂

Rajd to wspaniała okazja do obserwacji koni przez cały dzień! Jak zachowują się w stadzie, w nowych miejscach, jak pokonują przeszkody. Fantastyczna nauka i zabawa.

Rajd to masa nowych doznań i wyzwań. Nie jechaliśmy tylko po leśnych drogach czy łąkach. Pokonywaliśmy jary, strome zejścia, strome wejścia, bagniste podłoża, kałuże, strumyki. To wyzwania, których nie spotka się na ujeżdżalni. Były nawet wyścigi wokół młodych sosen 🙂 Galop, przyhamowanie, skręt, przyspieszenie… oj, działo się.

Czy na wszystko byłam przygotowana i nic mnie nie zaskoczyło? Ależ oczywiście, że nie! Forint to młody koń – 6-letni. Pierwszego dnia, przy przeskakiwaniu zwykłego rowu, skoczył tak, jakby miał do pokonania 1,5-metrowy płot J Straciłam równowagę i spadłam. Taki mały rów, a taki wielki skok! Kto by pomyślał. Trzeciego dnia mieliśmy do pokonania większy rów. Forint tym razem w ogóle nie chciał przeskoczyć. Wycofywał się, odmawiał pokonania przeszkody. Straciłam pewność siebie, spięłam się i zaczęły się schody. Z każdą kolejną próbą chciałam odpuścić, zejść z konia i powiedzieć: „Nie daję rady!”. Ale przecież rajd nie mógł stanąć w miejscu. Ostatecznie zadziałała stara, sprawdzona metoda. Inne konie przeszły przodem, „pokazując” Forintowi, że nie ma się czego bać. Uff… co za emocje.

Warto poznać jeździectwo od tej rajdowej strony 🙂 Ja jestem zakochana! Wpadłam po uszy 🙂

PS Część II – z serii „Rajd konny”  to obiecane tzw „tipy” rajdowe (czyli rady, porady, co zabrać, co nie, jak wygląda rajd od kuchni). Już za 2 tygodnie

A tu – jak przygotowywałam się – czyli rochę przeżyć z terenów:

Co nieco o wiosennych terenach

Kontrolowany galop w terenie i… zderzenie twarzą w twarz z drapieżcą dinozaurem

W wietrzny dzień na młodym koniu

Pełny cwał na ścierniskach? Jak?

Zdjęcie Kinga Karwacka

A oto filmik z rajdu (który – pochwalę się – zdobył II miejsce w Przeglądzie Filmików ze Szlaku Konnego organizowanego przez Górską Turystykę Jeździecką PTTK)