Wspinanie się ogierka

Idąc do stajni rekreacyjnej, mając do czynienia z końmi ułożonymi, szkolonymi, często mamy mylne wyobrażenie o naturze końskiej.

Wydaje nam się, że przecież to normalne, naturalne, że koń podaje nogę do czyszczenia, schyla łeb, gdy pociągniemy za kantar, usunie się w bok, gdy damy mu sygnał, stoi spokojnie, gdy czyścimy, idzie grzecznie, gdy o to prosimy itp. itd. Jednak rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Wystarczy poobserwować surowe konie, młode konie, źrebaki, by wyciągnąć kompletnie inne wnioski. Każdemu życzę choćby jednego dnia pracy z młodymi końmi. Tu widać naturę końską, instynkty koni jak na dłoni. To tu człowiek widzi, ile pracy wymaga koń, by stał się bezpiecznym towarzyszem człowieka. Ile zachowań trzeba wygasić, a ile nauczyć.

Ostatnio miałam okazję obserwować siłę instynktu ucieczki od źródła bólu, nacisku u młodego konia. O tym instynkcie pisałam już dokładnie w poście „Instynkt koński – nieustępowanie na nacisk” Instynkt koński – nieustępowanie na nacisk oraz w książce (O książce). W przeciwieństwie do człowieka, koń nie ucieka od źródła nacisku, ale stawia opór.

Torino ma rok i 8 miesięcy. To młody ogierek, żyjący beztrosko ze swoim stadem. Jest pewny siebie, zaczepny, ciekawski. Już dużo umie, ale dużo jeszcze nie. Wszystko to zaobserwowałam, spędzając czas z nim i ze stadem na pastwisku. Gdy pierwszy raz wzięłam Torina na ujeżdżalnię na kantarku, zauważyłam, że Torino nie ma nic przeciwko kantarkowi, o ile nie idzie za tym uwiąz. Spokojny spacer na uwięzie okazał się niemałym wyzwaniem. Torino zdecydowanie wolał mieć swobodną głowę niż ograniczoną na uwiązie. Poszarpywał głową, chcąc się uwolnić. Od razu wywnioskowałam, że instynkt napierania na źródło nacisku jest u niego jeszcze bardzo silny. Gdy kantar naciskał na jego potylicę, głowa Torina chciała naciskać na kantar. Gdy ja prosiłam o opuszczenie głowy, Torino odpowiadał naciskiem na ten ruch i „pchał” do góry, czyli – upraszczając – wyrywał głowę, chciał się odsadzić. W pewnej chwili tak się zamachnął, że zadębował. Widząc dwa kopyta w górze, puściłam uwiąz. Torino uwolnił się. Jeśli taka sytuacja powtórzyłaby się kilka razy, odruch wspinania się utrwaliłby się i „niechcący” koń mógłby stać się bardzo niebezpiecznym zwierzęciem.

Co możemy zrobić w takiej sytuacji? Usilne szarpanie się z koniem i „przeciąganie” na swoją stronę nie ma sensu. Jest niebezpieczne dla nas i niemiłe dla zwierzęcia (nie chcemy karać go za coś co leży w jego naturze). Zamiast tego możemy popracować nad wyciszeniem tego instynktu – najpierw na wolności. W boksie czy na padoku możemy naciskać własną ręką na potylicę i za każdym razem, gdy koń schyli łeb, nagrodzić go (np. kawałkiem marchewki). Potem możemy pociągać za kantar w dół i to samo – za obniżenie łba solidnie nagrodzić. W ten sposób koń nauczy się, że za nieszarpanie głową do góry należy się nagroda! A tak w ogóle, to na samym początku warto go oswoić z samym dyndającym uwiązem (koń zobaczy, że to nic takiego) oraz nauczyć chodzenia przy naszym boku „na wolności”.

Praca z młodymi końmi to wspaniała zabawa, ale też wielka odpowiedzialność. Zanim wezmę ponownie Torino na ujeżdżalnię, na uwiązie chcę mieć pewność, że dębowanie się nie powtórzy. Że przepracujemy to, co wymaga pracy – w dobrej atmosferze, w bezpiecznych warunkach.

PS I UWAGA. Przyczyny odsadzania, czy wspinania mogą być różne (często złożone). Takie zachowania mogą być konsekwencją strachu (nowa osoba, nowe wymagania), za dużej presji (koń: „muszę natychmiast się wyrwać, nie zniosę więcej”), klaustrofobii końskiej (każdy koń z NATURY to klaustrofobik. Ograniczenie wolności, możliwości ucieczki może paraliżować). Dlatego nie należy traktować tego wpisu jako wyjaśnienie wszelkich takich zachowań. Niestety…nie takie to wszystko proste. TYLKO obserwacja konkretnego konia, w konkretnych warunkach MOŻE nam powiedzieć gdzie leży problem… Bo gdzie NA PEWNO leży problem, to wie tylko sam koń 😊 Prawda Torino? 😊

PS II Ogierki w tym wieku mają tendencję do dębowania. Uczą się. No cóż…taka umiejętność przydaje się w przyszłości do walki z innymi ogierami oraz do płodzenia potomstwa.

PS III Torino będzie na dniach poddany kastracji. Ciekawe czy to znacznie wpłynie na jego zachowanie?

Ela Gródek

 

Obiekty latające a natura końska

To się wydarzyło w sierpniu. W terenie. Na ścierniskach. To był pierwszy teren po tym, jak złamałam rękę w nadgarstku. Pierwsze ścierniska w tym roku. Razem z Alą i Julą cieszyłyśmy się na myśl o tym pędzie, tym wietrze we włosach. Na ten teren wybrałyśmy się ze Stadniną Koni Huculskich w Nielepicach, z hucułkami. Z końmi zaprawionymi w terenach, końmi żyjącymi 24 h/dobę na pastwiskach, końmi odważnymi, niepłochliwymi. A jednak…

Wjechałyśmy na łąkę. Przed nami długie, piękne ściernisko. Raz, dwa, trzy i ruszyłyśmy galopem. Nagle czuję, że hucułek, zamiast się rozpędzać, jakoś tak jedzie do przodu jakby z hamulcem, jakby chciał i nie chciał. Myślę: Co się dzieje? Co jest nie tak? Takie piękne ścierniska, a my „na hamulcu”. Łąka zaczęła się kończyć i wtedy nagle… hucuły tak wyrwały do przodu, że Ala aż krzyknęła. Patrzę, a nad nami dron. No i wszystko jasne. Łąka zaczęła się kończyć, a konie dalej chcą gnać. Spłoszone, włączyły bieg „ucieczka”. Krzyknęłam do Ali „na koło!” i powoli, wprowadzając konie na koło, uginając łby, wyhamowałyśmy. Konie były tak zestresowane, że czym prędzej, w stępie, opuściłyśmy łąkę. Wiedziałam, że poproszenie konia o wyższy chód (kłus, galop) po takim wyrzucie adrenaliny do krwi mogłoby skończyć się ponownym uruchomieniem biegu „ucieczka”.

Sytuacja numer dwa.

Był grudzień. Wybrałam się z Julą w całodzienny teren z Zaczarowanym Wzgórzem. Tym razem był to teren na arabkach, na bezwędzidłówkach. Jechałam na młodym koniu (Didi) – 5-letnim, ale już zaprawionym w terenach. Mój koń (podobnie jak Julii) miał wiele energii i chęci do szybkich galopów (jak to araby). Cieszyłam się cudownymi galopami po leśnych ścieżkach i aktywnym stępem przy podejściach, zejściach w tym urozmaiconym terenie na południu Krakowa. W pewnym momencie mój koń zatrzymał się. Poprosiłam o pójście dalej, koń stoi wryty. Po chwili usłyszałam to, co Didi usłyszała już wcześniej – helikopter nad głową. Nagle czuję, jak Didi próbuje zawracać do stajni. Nie pozwoliłam jej się obrócić. Zaważyły sekundy i moja szybka reakcja. Didi, zamiast do przodu, zaczęła iść do tyłu. W takich chwilach nasze emocje mają ogromne znaczenie. Albo spanikujemy razem z koniem, albo ze spokojem przekonamy konia, że nic się nie dzieje i należy iść dalej. Mówiąc do Didi cały czas spokojnym głosem, konsekwentnie i zdecydowanie prosiłam o pójście do przodu. Ruszyłyśmy. Za chwilę helikopter odleciał. Poruszenie Didi, wysoką energię czułam jeszcze przez jakiś czas.

Co łączy te dwie historie? Obiekt latający nad głową. Konie boją się czegoś, co lata, kołuje w powietrzu. Jest to niesamowicie mocny instynkt, który za nic nie chce wymazać się z ich genów. Mimo upływu setek lat. Konie mają zapisane głęboko w swojej psychice, w genach, że jeśli coś lata nad głową, to może to być wielki ptak, który zaatakuje z powietrza. Mimo upływu setek lat, odkąd ptaszyska przestały być groźne dla konia udomowionego, one cały czas pamiętają… Instynkt dalej podpowiada im, by uciekać, by kryć się – po to, by przeżyć.

Zanim ja zobaczyłam, usłyszałam i dron, i helikopter, koń już wcześniej wiedział o tym „niebezpieczeństwie”. Całym swoim ciałem, napięciem pokazał mi, że jest w stanie gotowości do obrony, do ucieczki. Mimo że mam za sobą wiele dni rajdów, wiele terenów, po raz pierwszy miałam okazję zaobserwować taką reakcję koni na obiekty latające. Czytać o tym to jedno, przeżyć to razem z koniem to dopiero nauka!

Gdybym miała drona, na 100% dodałabym go do mojego planu habituacyjnego z końmi 😊

Ela Gródek

A poniżej krótki filmik z jazdy na hucułkach nagrany przez naszą przewodniczkę.

A tu Didi Z Zaczarowanego Wzgórza i poniżej Esmona.

Rok 2021 – wyzwania i „nowości” w moim jeździectwie

Co roku w styczniu na tym blogu ukazuje się post podsumowujący poprzedni rok. Tradycji musi stać się zadość…

Generalnie coraz rzadziej piszę. W poprzednich latach wpisy ukazywały się dwa razy w miesiącu. W tym roku ta reguła została przerwana. Bynajmniej nie dlatego, że mniej jeżdżę konną, czy mniej mam kontaktu z końmi (jak wiecie dla mnie jeździectwo to nie tylko jazda, czyli praca z „siodła”, ale też praca z ziemi, kontakt z koniem z ziemi). Ja po prostu coraz bardziej uciekam od komputera ☹ Uciekam w Przyrodę – góry, łąki, lasy. Uciekam w RUCH (najchętniej na świeżym powietrzu). Niestety praca zawodowa wymaga ode mnie (od początki pandemii) więcej godzin przed komputerem czym jednoznacznie przyczynia się do „zwrotu na zadzie” gdy tylko widzę komputer 😊

Rok 2021 różnił się od innych lat tym, że od kwietnia do lipca nie siedziałam na grzbiecie konia. Wszystko przez złamaną rękę. ALE to nie oznaczało, że w tym czasie nie miałam kontaktu z końmi. Byłam u nich przynajmniej raz w tygodniu. Zamiast jednak pobierać nauki, dawałam nauki – pomagałam młodemu jeźdźcowi w nabieraniu pewności siebie i umiejętnościach potrzebnych przy koniach, jazdach. Upewniłam się, że lubię pracę z dziećmi, młodzieżą, równie bardzo jak z końmi 😊 Że dawanie lekcji, nauk przychodzi mi łatwo. Pewnie dlatego, że sama należałam do tych mniej odważnych jeźdźców i dobrze znam ICH UCZUCIA. Bo praca przy koniach, łączy się nie tylko z wiedzą, teorią ale PRZEDE WSZYSTKIM z naszymi emocjami, uczuciami. Z tym czy czujemy lęk (bo mnie kopnie, czy podszczypnie, bo nie wiem co „on wyprawia”) czy spokój i zaufanie.

Jako kolejna nowość pojawiła się też praca z młodymi końmi (już po rehabilitacji ręki). Po tym jak Larmand (kto nie wie kto to Larmand niech kliknie tu: Larmand i ja i rok 2020 ) został najpierw wydzierżawiony a potem sprzedany i nie mogłam już więcej z nim pracować, „pojawiła się” nowa opcja – praca ze źrebakami. Wiecie jak to jest z tym „pojawiła się”? Jeśli jesteśmy otwarci na zmiany w naszym życiu, na „nowości” i jesteśmy na nie gotowi, to one przychodzą 😊 Tak po prostu, niespodziewanie.

Torino ma 1,5 roczku, Iskierka niecałe 1,5. Na razie to początki. Daję się im poznać i poznaję ich. Obserwuję ich zachowania w stadzie, obserwuję ich reakcje na różne bodźce. Obserwuję ogromne różnice między młodą klaczką i ogierkiem! JAKIE TO JEST FANTASTYCZNE!!

Powiem Wam – praca z młodymi końmi to dopiero doświadczenie 🙂

Kolejna nowość w 2021 to ja w roli organizatora szkolenia (jakie szkolenie? Przeczytasz tu Relacja ze szkolenia z bezpiecznego spadania z konia)

Szkolenie z założenia kameralne – maxymalna ilość osób to 12. Po relacji i wpisach posypały się zapytanie kiedy będzie następne?? Chyba nie mam wyjścia i zrobię je ponownie w 2022 🙂

Poza tym rok 2021 jak zwykle był bogaty w tereny, jazdy na ujeżdżalni (skoki) no i wyprawy konne. Tym razem udało mi spełnić marzenie o cwałach na plażach i pławieniu w morzu. (o wyprawie konnej do Maroka przeczytacie tu: Wyprawa konna do Maroka – relacja (24-31 października 2021) filmik tu:

W 2021 powstało 16 wpisów – przejrzyjcie czy jakieś tematy akurat nie są u Was „na tapecie” (spis treści tu Spis treści BLOG), odbyło się kolejnych kilka spotkań autorskich z książką „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli? (więcej tu: O książce). Czy coś zmieniło się w moim jeździectwie w 2021? Nie…Dalej sądzę, że jeździectwo jest trudne, że jeździectwa uczymy się przez całe życie, że NIGDY mi się nie znudzi. Że dalej jest tyle tajemnic do odkrycia. Że jeździectwo wymaga niesamowicie dużo OD NAS SAMYCH. Tak. Od nas. NIE OD KONI. Wymaga od nas wiele i w sensie fizycznym i psychicznym. Nasza sprawność, balans, poczucie równowagi, rozciągnięcie ciała, kondycja wpływa niesamowicie na naszą harmonię z koniem! Na DOBRĄ jazdę konną. Nasz stan psychiczny (spokój, radość, cierpliwość, zadowolenie, autentyczność) wpływa na naszą jazdę konną…

Rok 2022 przyniesie zmiany – wpisy obiecuję Wam i sobie raz w miesiącu 😊 A jak zdarzy się bonus w postaci drugiego wpisu to będziemy się cieszyć! Obiecuję też organizację nowych szkoleń. Chcę podjąć ten trud. Wiem, że szkolenie jeźdźca jest niesamowicie ważne. WARTO (przy okazji – znacie portal www.szkoleniajezdzieckie.pl? Mają tam mnóstwo DARMOWYCH szkoleń https://szkoleniajezdzieckie.pl/darmowe-szkolenia/ POLECAM!)

z wdzięcznością za cały 2021

Ela Gródek

Wyprawa konna do Maroka nad Atlantyk – relacja (24-31 października 2021)

Tak już się jakoś utarło, że w październiku wyruszam na wyprawy konne gdzieś dalej w Świat – rok temu byłam na Ukrainie Część I – fotorelacja z rajdu konnego na Ukrainę, Bukowina Północna (17-24 października 2020) dwa lata temu w Gruzji Wyprawa konna do Gruzji, Waszlowanii – relacja (21-25 października 2019) a w tym roku przyszedł czas na Maroko. Wszystko w październiku i to prawie w tych samych datach. To znaczy, że to dobry czas…

Zatem od 24 października do 31 października miałam przyjemność wziąć udział w rajdzie gwiaździstym nad Atlantykiem (okolice Essaouiry) z organizatorem Maroc a cheval. Co to znaczy gwiaździsty? To znaczy, że spaliśmy w jednym miejscu i codziennie wyruszaliśmy w innym kierunku świata. Zawsze, zawsze marzyły mi się cwały po plaży. Przyszedł moment, gdy wiedziałam, że jestem już gotowa na taką przygodę. Wybór organizatora był dość spontaniczny. Ofertę zobaczyłam w środku kolejnej fali pandemii w lutym 2021. Cieszyłam się, że ktoś, coś, gdzieś jeszcze organizuje! Miałam już dość pandemii. Chciałam wyjechać, chciałam wolności, chciałam czasu z końmi. Wyjazd miał być w marcu. W marcu loty odwołali. Wyprawę przełożyliśmy na październik. Widocznie ten październik ma coś w sobie 🙂 Na wyprawę musiałam poczekać do jesieni.

Wybór organizatora Maroc a cheval był spontaniczny, ale trafiony! Po pierwsze – Magda (współwłaścicielka) niesamowicie pomaga w zakupie biletu, wyszukaniu optymalnego połączenia. ONA NAPRAWDĘ ZNA KAŻDĄ OPCJĘ. Okazuje się, że do Maroka można bardzo tanio dolecieć. Maroc a cheval zapewnia odbiór z różnych lotnisk (Agadir, Marrakesz) i zapewnia transfer. Kupienie biletów tam i z powrotem za 500 zł wcale nie jest czymś wyjątkowym. My zapłaciliśmy jedyne 350 zł na głowę… (byłam z dwójką przyjaciół). Magda poleciła mi wyszukiwarkę www.kayak.pl. Bilety radzę kupować bezpośrednio na stronie linii lotniczych (o wiele prościej przebukować w razie zmian).

Po drugie – warunki w jakich przebywaliśmy przerosły o stokroć moje oczekiwania (rezerwując tą wyprawę kompletnie nie zwracałam uwagi, gdzie będziemy spać. Nie dopytywałam).

Willa z basenem 🙂 Z zachodem słońca.

Co prawda woda w basenie zimna (noce są pod koniec października już chłodniejsze, a dni nieupalne – około 25 stopni) więc nie ukrywam, że nie pływałam w nim dla przyjemności (ha, ha, ha!) ale przydał się „ku zdrowotności”. Co rano wskakiwałam do basenu, by hartować ciało (i duszę 🙂 ) i wspomagać układ odpornościowy. Potem gorący prysznic i można siadać do marokańskiego śniadania.

Pokoje w willi były bardzo komfortowe – z prywatnymi łazienkami. Samo miejsce ciche, zadbane, z zielenią, no i z tarasem wychodzącym na zachód słońca! Nie ma nic wspanialszego niż posiedzieć na tarasie, w słońcu, po całym dniu na koniu. Dla mnie jest to jeden z największych luksusów. Nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.

Generalnie uważam, że byliśmy (grupa liczyła 12 osób) rozpieszczani do granic możliwości. Po powrocie z koni czekała na nas marokańska herbata i przekąski.

A wieczorem uczta zgotowana przez kucharza Husajna.

Jestem absolutną wielbicielką Husajna. Wszystko smakowało tak wyśmienicie i było tak pięknie podane, że oczy mówiły „mogę więcej zjeść, mogę więcej!” 🙂 Husajn gotuje naprawdę z serca – i to czuć i widać!

A jak wyglądał nasz dzień? Śniadanie było o 9.00 (to było wspaniałe, bo miałam z rana czas tylko dla siebie). Oczywiście nie muszę dodawać, że było PYSZNE (jak to u Husajna) – ale może nie wszystko będę Wam zdradzać 🙂

Po śniadaniu jechaliśmy do stajni.

W stajni wyglądały już na nas głowy koni (zdjęcie akurat zrobiłam wieczorem, ale rano wyglądało to podobnie)

Od 10.30 wyruszaliśmy w drogę. W połowie dnia zatrzymywaliśmy się na odpoczynek, lunch pod gołym niebem. Lunch woziliśmy w sakwach i nie muszę dodawać, że był pyszny i bardzo urozmaicony (sałatki, jajka, ryby, surówki). Raz też lunch „przyjechał” samochodem i był „na ciepło”.

Czasem jedliśmy i odpoczywaliśmy pod drzewami arganowców…

…a czasem na plaży z widokiem na bezkresny ocean.

Odpoczywaliśmy my, odpoczywały konie…

…i towarzyszący nam KAŻDEGO dnia pies Tischka 🙂

Po odpoczynku druga część rajdu i koło 17.00 byliśmy z powrotem w stajni.

Trasy każdego dnia były inne. Każda wyjątkowa. Każda zapierająca dech w piersi.

Pierwszego dnia jechaliśmy przez las tamaryszkowy, sady arganowe, by zatrzymać się w sklepie, spółdzielni, gdzie wytwarza się produkty z owoców drzewa arganowego (argania żelazodrzew, drzewo arganowe[4] (Argania spinosa (L.) Skeels) – gatunek drzewa z monotypowego rodzaju Argania z rodziny sączyńcowatych. Endemit występujący wyłącznie w regionie Sus w południowym Maroku, pomiędzy As-Sawirą, a Agadirem na terenach obejmujących 700-800 tys. hektarów. Ocenia się, że na terenie tym występuje około 21 milionów drzew arganowych, odgrywających ważną rolę w funkcjonowaniu tego środowiska. Źródło: Wikipedia)

W tym okresie – październik – wszystkie drzewa arganowe wyglądały jeszcze jakby uschły:

Ale podobno już w listopadzie, kiedy to robi się deszczowo, wszystko się zazielenia i drzewa arganowe wyglądają tak:

Z nasion argonowców wywarza się wiele kosmetyków (mydła, olejki, kremy) i PRZEPYSZNE AMLOU (zjadaliśmy tego tonę na śniadanie! To mielone migdały, czy orzeszki połączone z olejem arganowym w pastę. WSZYSCY kupiliśmy AMLOU na wynos do Polski 🙂 )

Koleżanka Gosia „wyciskająca” nasiona arganowców.

Że tak powiem…z tej kupy robi się cudne mydła i kosmetyki.

Rozpisałam się trochę o arganowcach, ale uważam, że należy im się dużo uwagi. Rosną tylko w tym regionie świata i są naprawdę wyjątkowe.

Innego dnia dojechaliśmy do pięknej, małej oazy.

Co jeszcze widzieliśmy? Co mijaliśmy? Podziwialiśmy? Niech zdjęcia mówią same za siebie.

Wędrowaliśmy w różnych kierunkach, ale (ku naszej wielkiej radości) codziennie w jakimś punkcie dnia lądowaliśmy na plażach Atlantyku. Wielkich, szerokich, PUSTYCH, z niespokojnym oceanem.

I na tych plażach cwałowaliśmy ile sił w kopytach! To było naprawdę niesamowite. Przy pierwszym galopie po prostu popłakałam się z emocji, z wrażenia, a przy kolejnych śmiałam się ze szczęścia. Kocham oddać wodze i pozwolić koniowi wyciągnąć się w galopie, cwale. Jechaliśmy „ławą”, konie ścigały się. Miejsca było na tyle, by wszystko było bezpieczne.

W tym miejscu warto dodać, że dobór koni u Brahima nie jest przypadkowy. Pierwszego dnia każdy z nas określił się na co jest gotowy. Brahim i Magda mają różne konie: i szybsze, i wolniejsze, i spokojniejsze i z wyższym temperamentem, i z mniejszym i większym rajdowym doświadczeniem, zatem i dla mniej i bardziej doświadczonych jeźdźców. Oczywiście jadąc na taki rajd powinniśmy naprawdę dobrze czuć się w siodle (i fizycznie i psychicznie!). Nie polecam wypraw konnych początkującym jeźdźcom. Jeździec musi być spokojny i nie bać się prędkości, wyścigów. Musi być pewny siebie. Musi wiedzieć jak zareagować w razie nieprzewidzianej sytuacji. Nasze emocje przenoszą się na konie. KOŃ NAPRAWDĘ WSZYSTKO WIDZI I CZUJE. Jeśli taka wyprawa ma być przyjemnością i dla konia i dla jeźdźca, jeździec musi mieć dobre podstawy, dobry dosiad i głowę gotową do takich cwałów, galopów. Początkującym jeźdźcom polecam najpierw krótsze tereny, potem całodzienne rajdy, gdzieś w sprawdzonym miejscu w Polce, z cwałami na ścierniskach. Jeśli tam będziesz czuł się bezpieczne, spokojnie – jesteś gotowy na Maroko. Poprzeczkę powinniśmy podnosić sobie powoli i z pełną świadomością. I żeby było jasne. Owszem, niejeden początkujący, czy średniozaawansowany jeździec, poradził sobie na tego typu wyprawie. Ale czy o „poradził sobie” nam chodzi? Czy o dziką radość i spokój w sercu?

Poniżej zdjęcia plaż. Obłęd prawda? 🙂

Ja i mój Prince i bezkres

W takich miejscach joga ma wyjątkowy wymiar.

Chcecie jeszcze??? Sorry – musicie pojechać i sami to zobaczyć.

O samych koniach (cudnych!) napisałam oddzielny post: Konie arabsko-berberyjskie w Maroko. W poście jest też filmik jak się galopowało po tych WIELKICH< DŁUGICH<PUSTYCH<OBŁĘDNYCH PLAŻACH.

Ostatniego dnia był czas na pławienie koni oraz na teren przy zachodzie słońca. Zdjęcia z pławienia (i przy okazji krótkiej sesji zdjęciowej) znajdziecie również w powyższym linku-poście. A zachód słońca? Piękny był 🙂

Organizatorem całego tego zamieszania byli Magda i Brahim z Maroc a cheval.

Bardzo polecam. Szczegóły: zdjęcia koni, trasy, terminy, ceny, znajdziecie tu https://marocacheval.com/

A ja i nasza skromna ekipa (dziękuję Wam Kochani za cudny, wspólny czas i użyczenie niektórych zdjęć!) żegnamy Was.

PS Dodam tylko, że podczas tego rajdu miały miejsce jeszcze 2 atrakcje: wizyta w pięknym mieście Essaouira (As-Suwajra) wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO oraz wizyta w Hammam. To byłby świetny materiał na blog podróżniczy. Niezapomniane wrażenia!

PS II Pozwolę sobie w tym miejscu na ważną uwagę i prośbę.

Niestety Maroka, jak i wielu przecudownych zakątków świata, nie omijają skutki działalności i obecności człowieka. Plaże są generalnie czyste. Ale ocean wypluwa to tu to tam…plastik, który wraz z roślinnością „wtapia się” w krajobraz. Serce boli. Proszę, używajcie jak najmniej jednorazowego plastiku, zbierajcie zakrętki, unikajcie foliówek jak ognia. W Maroku, podobnie jak w wielu innych afrykańskich państwach, jest zakaz używania jednorazowych toreb foliowych. My w Polsce – takim „świadomym” państwie – dalej rozdajemy je na każdym rogu. Nie miejcie wątpliwości, że Ziemia jest okrągła, że wszystko wpada i miesza się w naszych wspólnych oceanach. ZIEMIA nie wie co to granice…Świat można ratować małymi kroczkami – moimi i Twoimi.

Ela Gródek

Chciałbyś coś jeszcze wiedzieć? Zostaw komentarz – odpiszę.

FILMIK Z WYPRAWY OBEJRZYSZ TU (więcej galopów, cwałów i piękna marokańskiego wybrzeża) Videoblog

Konie arabsko-berberyjskie w Maroko

Od 24 października do 31 października 2021 byłam na wyprawie konnej nad Atlantykiem w Maroku. Już wkrótce będzie relacja z tej wyprawy. Ale już dzisiaj chciałam Wam przedstawić Prince’a – konia rasy arabsko-berberyjskiej, z którym spędziłam 5 dni. Ta rasa niesamowicie przypadła mi do gustu 🙂 Generalnie mało uwagi przykładam do ras koni, jeszcze mniej do wyglądu. Nigdy nie interesowały mnie książki „Rasy koni”. Dla mnie każdy koń jest piękny, mądry i kochany. I ten rasowy i ten „kundel”, i ten ze smukłą sylwetką, i ten, jak to my z Julą określamy, „ziemniak” 🙂 Ale rasa koni to nie tylko wygląd, cechy charakterystyczne budowy ciała. To też psychika, temperament, charakter. Im dłużej interesuję się końmi, im więcej o nich wiem, tym większą uwagę zwracam na rasę koni. Konie jednej rasy świetnie mogą sprawdzać się w warunkach x i pracy y, a kompletnie nie w warunkach z i pracy ź. Rasa ma znaczenie.

Koń arabsko-berberyjski – skrzyżowanie araba i konia berberyjskiego (zaczęto je krzyżować już w VIII w. Koń berberyjski pochodzi z Afryki północno-zachodniej, a więc Maroko to od zawsze jego dom). Przedstawiciel tej rasy jest niezwykle wytrzymały i szybki (szybkość zapewne ma po arabie, wytrzymałość po koniu berberyjskim (mój przypis)). Charakteryzuje się smukłą sylwetką. Jest nieduży – w kłębie maksymalnie 140-150 cm. Jego oczy są pełne wyrazu i są one już w typie orientalnym, skóra jest delikatna. Szyja konia jest muskularna, łagodnie wygięta, od wyraźnie zaznaczonego kłębu do karku. Nogi zwykle są smukłe, ale niezwykle silne, ogromnie wytrzymałe. Podobnie kopyta, które choć bywają wąskie i strome, są jednak bardzo twarde i rzadko bywają przyczyna kulawizny.

Nie wymagają wiele. Rasa ta potrafi sobie zwykle poradzić w każdych warunkach. Wspaniale wytrzymują skrajne temperatury i ubogie żywienie. Są mądre, inteligentne, odważne (gdy usłyszą nawet najgłośniejszy hałas nie zwracają na niego uwagi) i nie boją się podjąć ryzyka. Mają jednak duży i trudny do opanowania temperament.

źródło: Wikipedia

Prince jest jednym z 12 ogierów. Prawie wszystkie tej samej rasy – arabsko-berberyjskiej – należącym do Magdy i Brahima, którzy prowadzą rajdy konne w Maroku. Tak – nie mylę się! 12 ogierów razem w jednym zastępie wędrowały z nami każdego dnia rajdu. Nie było kopniaków, szczurzenia się na siebie, niebezpiecznych sytuacji. Oczywiście zachowywaliśmy odstępy – ale to tyle!

Prince i jego koledzy zdecydowanie mają pracę odpowiednią do swoich możliwości. Bez problemu chodziły po niesamowicie kamienistym terenie (takie jest Maroko…). Oczywiście wszystkie konie są podkute, ale uwierzcie mi gdyby nie ich niesamowicie wytrzymałe nogi i kopyta, nie byłoby to możliwe! Byłaby kulawizna za kulawizną, kontuzja za kontuzją.

Na szczęście – dla równowagi – duża część rajdu była po piaszczystej, idealnej plaży.

Tu na plaży, z kolei, doceniałam niesamowitą szybkość i wytrzymałość (w sensie kondycji) Prince’a.

Potrafiliśmy gnać po niekończącej się plaży, minuta za minutą, i nie miałam uczucia, że to wykańczający wysiłek dla Prince’a – wręcz przeciwnie – fajna okazja do wyciągnięcia się w cwałach, do wybiegania się na wolnej przestrzeni.

Miałam też przyjemność wchodzić do morza z Prince’m. Fale były duże więc głęboko się nie dało (a wiem, że nieraz konie wchodzą całe!) Podziwiałam jego odwagę i spokój!

Miałam też ogromną przyjemność galopować na oklep po plaży (jednego dnia była taka opcja dla chętnych).

Grzywy mamy bardzo podobne 🙂 Gdyby nie kolor byłyby identyczne! 🙂

I miałam też okazję po prostu pobyć z Prince’m 🙂

Prince – dziękuję.

Magda i Brahim (organizatorom wyprawy,”Maroc a cheval” https://marocacheval.com/) – dziękuję.

UWAGA! Nie naśladuj! Nie wsiadaj na konia bez kasku! Ja zrobiłam to na własne ryzyko tylko do zdjęć i tylko na plaży (zawsze byłam w kasku oraz kamizelce ochronnej na plecach). Po 4 dniach przeżywania w trasie różnych sytuacji wiedziałam, że mam do czynienia z koniem spokojnym, opanowanym, niepłochliwym, kontrolowalnym, słuchającym jeźdźca, jego sygnałów. Ale koń to koń – zrobiłam to na własne ryzyko, które nie polecam Tobie!!

Do zobaczenia Prince!