Co przyniósł kolejny rok treningów skokowych?

W ciągu roku razem z Julią i Alą trenujemy skoki – raz w tygodniu. W wakacje mamy przerwę.

Co przyniósł mi miniony rok? Po pierwsze: jestem coraz lepsza w spadaniu 🙂 Po drugie: mam coraz lepszy kontakt z klaczą Panią F. 🙂

Jeśli chodzi o punkt pierwszy (zresztą bardzo istotny): skoki oswajają z upadkami. Powoli staję się mistrzem w upadkach. Nie boję się ich. Teraz spadam, śmiejąc się, wcześniej z przerażeniem w oczach. Pisałam kiedyś w poście (Rozważania z leżaka o Lorenzo) jak to strach przed upadkiem z konia nie pozwalał mi robić takich postępów w nauce jazdy konnej, jakich bym sobie życzyła. Jak to hamował mnie w rozwoju umiejętności jeździeckich, paraliżował.

Generalnie jestem zwolennikiem nauki spadania z konia od samego początku nauki jazdy konnej. Mnie nie było to dane i przez wiele lat bałam się spadać. Wielokrotne upadki pomału „odblokowują” naszą psychikę. Nauczyłam się, JAK spadać z konia. Nie wszystko umiem kontrolować, ale wiele już tak. Oczywiście, aby zaliczać tylko „dobre” upadki, jeździec musi być też wysportowany, rozciągnięty, nieprzykurczony. Widzę to wyraźnie po sobie. Odkąd ćwiczę jogę (wcześniej pilates), naprawdę „lepiej” spadam.

Jeśli chodzi o punkt drugi. W minionym roku większość jazd miałam z klaczką Panią F. Jak wiecie z poprzednich wpisów ( Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubienicą?) moje początki pracy z Panią F. nie były różowe (kopanie, gryzienie, odwracanie się zadem, straszenie, „szczurzenie” się podczas siodłania itp.). Nie chce mi się wierzyć, że teraz mogę ją głaskać, przytulać, siodłać bez palpitacji serca. Jeszcze niedawno podchodziłam do jej boksu z pewną dozą ostrożności. Teraz podchodzę z pełnym zaufaniem. Czy Pani F. się zmieniła? Nie – to ja się powoli zmieniam.

To był dobry rok. To są moje największe „skokowe” sukcesy 🙂 Inne są już pomniejsze:  pokonywanie coraz bardziej skomplikowanych parkurów, wyższych przeszkód, czy skoki na oklep 🙂 (to trenuję, od czasu do czasu, z Larmandem)

Po co ja w ogóle skaczę? Przecież w ogóle nie mam ambicji sportowych, nie chcę słyszeć o żadnych zawodach, nie obchodzi mnie satysfakcja z wygranej.

Skaczę, bo skoki bardzo przydają się w terenie i… skoki są TRUDNE. A jak coś jest trudne, to nie daje mi to spokoju… To, co trudne, rozwija nas najbardziej. Skoki są, były i będą dla mnie wyzwaniem. Szczególnie parkury z dziesięcioma przeszkodami. Podczas takiego przejazdu trzeba skoordynować tyle rzeczy naraz: dobre najazdy na przeszkody, kierunek jazdy zaraz po skoku, odpowiednie tempo, oddanie wodzy w dobrym momencie, utrzymanie równowagi itp., itd.

A to wszystko powinno odbywać się z największym poszanowaniem dla konia.

Nie chodzi bowiem o to, by „przegonić” konia nad przeszkodami, by jakoś tam przejechać parkur, „latając” na grzbiecie konia jak worek kartofli, by mobilizować batem i twardą łydą.

Najpiękniejsze skoki to te, które koń sam chce oddać. A nie jest to łatwe, bo konie, generalnie, nie zostały stworzone do skakania, nie mają tego w genach, nie jest to dla nich naturalne. Koń, jeśli ma wybór, obejdzie przeszkodę, a nie ją przeskoczy. Widać to wyraźnie w terenach, na rajdach. To człowiek wymyślił skoki i nauczył konia skakać z sobą na grzbiecie. Ta nauka nie zawsze jest miła. Człowiek – ciężki worek, czasem bezwładny, tracący równowagę, pociągający za wodze, sprawiający (oczywiście niechcący) ból – nie pomaga, ale przeszkadza. Koń często kojarzy skoki z potencjalnym niemiłym doznaniem – czasem z bólem, czasem z obawą utraty równowagi. Niewyćwiczony jeździec ZABURZA równowagę konia. Skoki stają się zbyt dużą presją. Koń obawia się ich, więc chce jak najszybciej „to zrobić”. Jak wiemy, pierwszą podstawową reakcją konia na strach, coś niemiłego, jest ucieczka. Zatem koń często gna przez przeszkody, jednocześnie „uciekając” od nich, przed nimi, chce mieć je za sobą. Brzmi to nielogicznie. Prawda? Sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się, gdy człowiek BOI się skakać. Jest spięty na koniu. Jego strach przenosi się do konia, windując jego emocje jeszcze wyżej.

Skoki to niesamowita pracą nad sobą, to studium psychologii konia. Skoki są bardzo trudne. Te dobre skoki. Bez strachu, paniki, ucieczki, presji. Bez poganiającego bata i łydki. Bez „dawania” wędzidłem po zębach, bez utraty równowagi. Ja chcę tylko takie skoki, tego chcę się uczyć. A ty?

Wiele jest krytyki skoków. Nie bez przyczyny. Dużo można zmienić na lepsze, ale trzeba zauważać i chcieć. Trzeba czasem zadać sobie niewygodne pytania: jakie skoki ja wybieram? Na czym mi zależy? Kto jest na pierwszym miejscu? Ja i moja ambicja, czy koń?

Wiele rzeczy dzieje się z braku świadomości (mi też jej często brakowało!!!), z braku dobrych wzorców. Wierzę i będę wierzyć w dobro człowieka. Każdy z nas może się zmieniać, może zacząć zauważać. Oby tylko serce było otwarte.

Skacząc z koniem, obserwuję go, obserwuję jego zachowanie. Obserwuję siebie. CHCĘ zauważać jak się czuje koń. CHCĘ słuchać.

Skacząc, nie szczędzę koniowi pochwał, nie szczędzę przeprosin, nie szczędzę słowa „dziękuję”. I zawsze czuję wdzięczność.

PS O skokach pisałam też tu: Emocje i pewność siebie a nauka skakania

PS Więcej o klaczce Pani F. tu: A jakby to zrobić inaczej?

PS Zdjęcie z książki „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”, Ewa Janicka. Na zdjęciu Julia – początkujący skoczek 🙂

A tu Julia -już bardziej zaawansowany jeździec (podczas obozu Akademii A.A Susłowskich)

A tu to co kocham

How we’ve grow…Every single day I’m proud…I swear, I won’t…Let anything stop us now…✨Zeus GP

Opublikowany przez Giorgiona Pagliarę Parelliego Instructor Poniedziałek, 18 listopada 2019

JUMPING DE BORDEAUXTravail à l’obstacleMaxime Baticle Horseman science

Opublikowany przez Andy Booth Niedziela, 9 lutego 2020

https://www.facebook.com/pagliarogiorgio/videos/565029304255472/UzpfSTI2OTMyMTUwNjkzNzc5OTo2NDYwMDcwNTI2MDI1NzQ/

Porady rajdowe – część IV (co gdy leje 6 godzin?)

Tak… Po ostatnim rajdzie – gdzie padał deszcz, śnieg, gdzie temperatura wahała się od -1 do 25 – myślałam, że już wszystko wiem. (link do wpisu tu: Porady rajdowe – cześć III (co gdy temperatura waha się od 25 do -1?) Wiem już, jak się przygotować, by się nie ugotować, by nie zamarznąć, by nie zmoknąć, by… I znowu dostałam lekcję pokory. Lekcja pokory przyszła podczas czerwcowego rajdu na Jurę Krakowsko- Częstochowską, kiedy to zlało mi dupsko doszczętnie, kiedy to woda chlupała w butach, kiedy chłód zaglądał mi w (dopiszcie sami co 🙂 )

Co poszło nie tak??

Po pierwsze – zawierzyłam za bardzo prognozie pogody. Oczywiście miał być deszcz, ale przelotny. Miały być chmury, ale i dużo słońca. Wyobrażałam sobie zatem, że, oczywiście, trochę nas zleje, ale zaraz się wysuszymy.  Przecież w końcu jest czerwiec i temperatura 20 stopni! Nawet gdy zmokniemy to zaraz ogrzejemy się w promieniach słońca.

Po drugie – ubiór, który miał zadziałać, nie zadziałał.

Zatem – sprostowanie do wpisu „Parady rajdowe – część III…”

To ponczo  jest dobre, ale nie na 3-6 godzin ciągłego deszczu.

DCIM100GOPROGOPR4839.JPG

Przemokło, a pod nim przemokła moja bluzka. Na szczęście jechałyśmy (na rajdzie byłam z córka Julią) w kamizelkach ochronnych – piankowych, które wspaniale sprawdziły się w roli „dogrzewaczy”. POLECAM!! Gdyby nie ten dogrzewacz i „owca”… umarłabym.

Kolor owcy nie ma znaczenia :)))

Pamiętaj – nie ważne czy jest 16 czy 18 czy 20 stopni. Jak zmokniesz do majtek, to będzie Ci zimno! Bardzo zimno (no dobra – są ludzie, którzy nie marzną. Nie wiem co im w żyłach płynie…) Sytuacja u mnie była o tyle trudniejsza, że jechałam na koniu 1,7 w kłębie – na kochanym Olku. Razem z Olkiem, tworzyliśmy wysokość około 3 metrów, ściągając z drzew, liści, całą wodę na siebie 🙂

A propos „owcy”. Popularna na rajdach „owca” – czyli skóra barania – jest niezastąpiona. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Owca nie nasiąka wodą, a przynajmniej nie w ciągu 6 godzin (moja nie przemokła). Nawet wilgotna owca grzeje! (owce to mają dobrze 🙂 ). Na rajdzie, pewne odcinki trasy, pokonywaliśmy pieszo. Wtedy zwijałam owcę w wałek i niosłam pod pachą. Gdy wsiadałyśmy na konia, rozkładałam owcę na siodle. Mimo mokrych leginsów, majtek, owca za chwilę zaczynała grzać, wywołując powrót uśmiechu na twarzy.

Z owcą związana jest pewna anegdota. Ale zacznę od początku. Rajd na Jurę Krakowsko- Częstochowską był rajdem rodzinnym – w praktyce  – rajd Mam z córkami (15 bab na koniach przemierzających piękny kawałek Polski!)

Jak jechałyśmy to końca „ogonka” nie było widać

Komunikacja, w tak licznej grupie, przebiegała zatem na zasadzie głuchego telefonu. Ktoś  z przodu, podawał informację do osoby za sobą, i tak łańcuszkiem do ostatniej osoby. Lub odwrotnie.

Galopujemy, galopujemy. Rozkoszuję się wspaniałymi fulami największego konia w stajni, moje myśli odlatują wysoko! Cieszę się jak dziecko! Pędzę, wiatr we włosach!…I słyszę za sobą „STOP!! Ula spadła!”. Podaję szybko do przodu: „STOP!! Ula spadła!”. Nasza Przodowniczka hamuje, zawraca, pędzi galopem  z powrotem chcąc ratować Ulę i…. co słyszy? „Skóra spadła!”. Wiecie czyja skóra? Moja :)))))) Przodowniczko Magdaleno! Tu w tym miejscu, oficjalnie, jeszcze raz, przepraszam za zatrzymanie całego zastępu podczas wspaniałego galopu.

Z tej rozkoszy zapomniałam, że mam owcę pod tyłkiem, a żeby szybciej galopować, i by koniowi było lżej, zrobiłam półsiad. Owca to wykorzystała i zeskoczyła z siodła 🙂

Tak, to jedyna wada owcy – że lubi wykorzystać moment zapomnienia się jeźdźca i zeskakuje, bez pozwolenia, z konia 🙂

Kontynuując sprostowania do wpisu „Parady rajdowe – część III…”

Buty – jak to się stało, że buty przemokły? Z głupoty 🙁 Dalej podtrzymuję opinię, że nie ma to jak buty górskie na rajdzie. ALE trzeba zadbać, by OD GÓRY nie naleciała woda. Owszem, miałam czapsy, owszem nachodziły na buty, ale w pewnym momencie suwak lekko się odpiął i między czapsami a butem powstała mała dziurka. A przez tą dziurkę, kap, kap…Wystarczyło, by za pół godziny mieć szklankę wody w butach.

POLECAM – zamiast czapsów na suwak –  takie oto stuptuty trekingowe (np dekathlonowe)

A tak! Mam takie. Dlaczego nie wzięłam? Nie pytajcie…

Na ten rajd założyłam zwykłe, bawełniane leginsy. BŁĄD. Powinnam była założyć spodnie górskie, nieprzemakalne, jak na poprzednim rajdzie. Tyłek byłby suchy.

A co w zamian za ponczo? Cóż. To zapytanie do Was. Co radzicie na CAŁY dzień deszczu? Pomóżcie! Wg mnie, gdybym miała pod ponczem kurtkę wodoodporną, to ta podwójna ochrona, zadziałałaby. Tylko czy nie ugotowałabym się? Podczas stępa nie, ale podczas galopów, czy kłusów pewnie tak 🙂 Z dwojga złego wybrałabym ugotowanie się.

Lubię lekcje pokory. Bez nich człowiek nie rozwijałby się. Zatrzymałby się w poczuciu własnej świetności i mądrości 🙂

Rajd był udany! Bardzo! W sumie, na 3 dni rajdu, przypadł tylko jeden dzień pełny deszczu. To dobra statystyka. A wiecie jak smakuje ciepły posiłek i ciepły prysznic po dniu pełnym deszczu i chłodu? Niezastąpione wrażenia. Cieszę się, że mogłam to przeżyć z Julką 🙂 To ważne chwile. Nie mniej ważne, niż podziwianie wspaniałych widoków.

Kocham rajdy – to moment, gdy mam konia „na własność”. Na całe dnie, wieczory, poranki. Uwielbiam rano obserwować konie, patrzeć jak funkcjonują w stadzie. Podejść do „mojego’ – przytulić, porozmawiać. Tak bez pośpiechu, z głową nie zajętą innymi myślami. To momenty na głębszą relację z koniem, na wiele obserwacji.

 

DCIM100GOPROGOPR4988.JPG

Poniżej kilka fotek z wyprawy a na vblogu filmiki z rajdu – polecam!

Kliknij tu by przejść do vbloga Videoblog

Czerwiec to czas, gdy żyto, pszenica dojrzewa

Jura to też drzewa iglaste i piaszczyste tereny

To Pustynia Błędowska (galopy na vblogu)

DCIM100GOPROGOPR4973.JPG

To piękne Zamki (Zamek w Ogrodzieńcu)

Pozdrawiamy razem z Olkiem! Do następnego razu!

Ela Gródek

Kucyk Wacław i Julia

Wacław – kucyk, z którym Julia ćwiczyła od ponad roku, urozmaicając mu czas, znalazł nowego właściciela i… odjechał. Wacław „współtworzył” przystajenne mini zoo. Wcześniej pracował w rekreacji, ale nie spełniał się w tej roli. Nie znałyśmy „tamtego” Wacława. Słyszałyśmy tylko, że potrafił być „niegrzeczny”. Stop! Raz miałyśmy okazję zobaczyć Wacława w akcji.  Ala wzięła Wacława na przechadzkę po ujeżdżalni. Wacław po 3 minutach odwrócić się na pięcie i…zwiał z ujeżdżalni przeskakując „zamykającą” ujeżdżalnie linkę. Podczas lonżowania potrafił strzelać z zadu do lonżującego. Na ujeżdżalni „wywoził” biednych adeptów i zrzucał… dość często.

Kiedy Julia powiedziała mi, że chciałaby ćwiczyć z Wacławem, wiedziałam, że będzie to wyzwanie. Wyzwanie dla Wacława i dla Julii. Wyzwanie, które mogło się nie udać. Wiedziałam, że Julia musi zmienić dużo w tym jak Wacław postrzega człowieka. Ta relacja człowiek-koń była do naprawy. Tak jak żaden jeździec nie powinien próbować „naprawić” konia batem, tak żaden koń nie powinien kopać w stronę człowieka. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że coś tu trzeba odpracować…z obu stron.

Dla Julii, czas z Wacławem, to był wspaniały czas. Czas ogromnej nauki – od niego, od Wacława. Czas nauki wrażliwości, wyczucia, „timingu” (reagowania na czas), relacji, ale i pewności siebie, stawiania granic. Julia zaczęła pracę z Wacławem od pracy z ziemi na kantarku, a skończyła na wyjazdach w teren na oklep. Okrągły rok… Długo? Nie. Przy koniach czas staje, przy koniach czas się nie liczy.Przy koniach czas procentuje.

Dla mnie – dla Mamy – było to bardzo ważne, by ta obopólna nauka, była bezpieczna. Było to możliwe, bo Julia dała Wacławowi ( „problematycznemu” zwierzęciu) dużo czasu, nie czekała na szybkie efekty,  satysfakcjonowały ją małe postępy.

Cieszyłyśmy się z każdego kroczka, z każdego małego sukcesu! Wspólnie. O tak! Wacław próbował „odpuścić” sobie lonże i zwiać, próbował kopać w stronę Julii, próbował wyrywać się i pójść własną drogą. Początki nie były różowe.

Julia nie używała bacika. Jeśli używała, to tylko by pokazać kierunek, pomóc w wyrażeniu o co jej chodzi. Pamiętam, jak pierwszy raz wzięłam Wacława na lonżę. Wzięłam carrot-sticka (długi bacik). Na sam jego widok Wacław zaczął biec szybkim kłusem, takim wręcz panicznym, a w oczach pojawiły się białka. Od tego momentu widziałam, że bacik kojarzy się Wacławowi ze zbyt silną presją. Jeśli Julia chciała odbudować pozytywną relację człowiek-koń musiała zrezygnować z bata lub pomalutku odczarować go. Nadać mu nowe znaczenie (wskazujące). Julia za to stosowała wiele, wiele pochwał, nagród na każdym kroku (pochwały były słowne :”Super”, „Tak”!!, „dotykowe” – głaskanie. Pochwałą było też zdjęcie presji – zakończenie zadania, nie wymaganie nowej rzeczy, puszczenie wolno).

Bez Szkoły Dla Prawdziwych Koniarzy na Zaczarowanym Wzgórzu, gdzie Julia uczy się już trzeci rok, ta przygoda nie byłaby możliwa. Julia nie byłaby gotowa na tą przygodę.

Lubiłam patrzeć na Julię i Wacława. Tak bardzo mnie cieszyło, że Julia odnajduje pasje nie tylko w skokach na metrowych przeszkodach, ale i w byciu z koniem, pracy z nim, czasami u podstaw.

Wacław – bardzo Ci dziękujemy! Niech Ci się wiedzie!

A teraz kilka zdjęć i filmików – na pamiątkę 🙂

Julia wiele miesięcy pracowała z ziemi. Na lonży i na wolności – w hali. Aby Wacław nie myślał o ucieczce 🙂 Wiecie – konie są bardzo mądre! Raz, drugi ucieknie, nie ma konsekwencji, nowa „umiejętność” zostaje utrwalona i można cieszyć się wolnością!

Praca na hali miała za zadanie przekonać Wacława do człowieka. Z człowiekiem może być miło, fajnie!

 

Potem przyszedł czas na jazdę pod jeźdźcem. Powooooli, spokojnie. Po kilka kroków. Pamiętając, że Wacław naprawdę długo nie miał nikogo na grzbiecie. A jak miał to może nie do końca mu się to dobrze kojarzyło?

Przyszedł czas na wędzidło i siodło.

I pierwszy galop. Ojjjj to były już większe emocje! Ale zaczynając od kilku kroczków, chwaląc szczodrze, wynagradzając, Wacław doszedł do wniosku, że nie ma po co się buntować 🙂

Na cordeo?  Dlaczego nie?

A potem przyszedł czas na pierwszy teren – z ręki, z ziemi. Jak Wacław będzie reagował? Czy będzie się płoszył? Wyrywał do stajni?

A potem teren na wędzidle i w siodle,

a potem na oklep.

A potem na oklep i ze skokami.

A potem miało być na kantarku, na cordeo…Ale historia się urwała.

Ale nie skoczyła. Wacław będzie miał spokojne życie – a my zawsze możemy go odwiedzić 🙂

PS Pamiętajcie – nie ma zły koni, niegrzecznych, wrednych koni. Są tylko konie z którymi człowiek się nie dogadał, którym nie dał wystarczająco czasu.

Dziękujemy Stajni Na Zielone za zaufanie

Ela Gródek

*uzupełnienie z dnia 16 czerwca 2020

Po moim wpisie o Wacławie (przypis autorki:  patrz wpis powyżej), kilka osób zadało mi pytanie: czy Wacław mógłby wrócić do rekreacji? Zacznijmy od tego, że Wacław czasem miał ataki kaszlu na ujeżdżalni (reakcja na pył, kurz) co dyskwalifikowało go jako kandydata do regularnych, codziennych, jazd w rekreacji (Julia bywała u Wacława raz w tygodniu i mogła dostosować ćwiczenia do formy kucyka).

Ale załóżmy, że Wacław byłby w pełni sił.

To ja postawię, w tym momencie, inne, bardziej generalne pytanie. Czy wszystkie konie nadają się do rekreacji, sportu?

Nie, nie wszystkie. Niektóre konie nie mają odpowiedniej psychiki, by znosić wszystko to, co człowiek (ucząc się jeździć) wyprawia. Tak! To sama prawda! Ty i ja – stawiając pierwsze kroki w jeździectwie (i może wiele kolejnych) robiliśmy straszny zamęt w głowie konia. Wysyłaliśmy tysiąc sprzecznych komunikatów i oczekiwaliśmy jednego – znanego tylko nam – rezultatu 🙂

Mówi się w jeździectwie „o koniu jednego jeźdźca”. Wg mnie Wacław był właśnie takim koniem. Ale to też temat na oddzielny wpis. Na pewno interesuje Was, czy koń rodzi się „koniem jednego jeźdźca”, czy się nim staje?

Szacunek dla tych stajni, które sprzedają takiego konia „jednemu jeźdźcowi” (znam wiele takich stajni) lub fundują dożywotnią emeryturę.

Teraz Wacław odpoczywa na takiej właśnie emeryturze …i mam nadzieję, ma same dobre wspomnienia z pracy z człowiekiem 🙂

PS A jak sprawdzić czy koń lubi z nami być? Czy udało nam się nawiązać z nim pozytywną relację? Najprościej? Iść po niego na padok i poczekać. Jeśli odwróci się do nas zadkiem i odejdzie żwawo, to znaczy, że musimy jeszcze trochę popracować 🙂 Myślę, że ten wątek rozwinę w kolejnym wpisie, bo chciałabym Wam jeszcze o czymś opowiedzieć.

Zapał młodego jeźdźca

Olga. Moja trzecia córa (7 lat). Na początku nie chciała jeździć konno. Konie ją przerażały. Ok. Nie ma sprawy. Jazda konna nie jest dla wszystkich. Chodziła ze mną czasem do stajni. Rozmawiała z daleka z Larmandem, z innymi końmi. Z dystansem. Dystans zmniejszał się. Zaczęła pomagać w czyszczeniu koni (najbardziej lubi czyścić kopyta) i pewnego dnia poprosiła o jazdę.

Od 2 miesięcy regularnie ćwiczy jazdę konną.  Zaczęłyśmy od jazd na lonży, bez siodła, na oklep. Na początku chodzi przede wszystkim o złapanie równowagi, „poczucie” konia, o kontakt z nim, oswojenie się z byciem na grzbiecie. Im mniej mamy do opanowania (strzemiona i wpadające tam nogi, wodze, prowadzenie itp.), tym lepiej. Wbrew pozorom, uwaga początkującego jeźdźca (zarówno dziecka jak i dorosłego!) nie jest podzielna. Sam fakt „bycia” na końskim grzbiecie, który się rusza, przyspiesza, zwalnia itp., pochłania niesamowicie dużo uwagi. Czasem instruktorzy o tym zapominają. Wydaje im się, że dziecko nie słucha (ich uwag, poleceń). Dziecko słucha, ale nie słyszy 🙂

Równocześnie wraz z praktyką weszła teoria – czyli wieczorne czytanie „Jazdy konnej naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”- o koniu, jego instynktach, zachowaniach. Dla mnie to niesamowity moment. Książkę pisałam z myślą o Julii i Ali – a teraz czytam ją Oldze!

Po pewnym czasie, na ujeżdżalni, dodałam pracę w siodle – opanowanie strzemion i kłusa anglezowanego. Kłus anglezowany wcale nie jest taki prosty. Patrząc na Olgę,  zaśmiewałam się pod nosem! Olga- mały worek starający się wpaść w rytm konia. Jakie były moje pierwsze wrażenia z jazdy kłusem anglezowanym? Naprawdę było to aż tak trudne? 🙂

W siodle można ćwiczyć stójki i półsiady, dodawać skłony. To niezbędne ćwiczenia na równowagę. (więcej o ćwiczeniach na koniu przeczytasz w książce O książce). Zanim Olga dostanie w ręce wodze, z wędzidłem w pysku konia, musi popracować nad swoją równowagą, niestabilną ręką.

Ale przejdźmy do sedna. O czym chciałam Wam dzisiaj napisać? Olga, jak każde dziecko, po niedługim czasie, uznała, że ciągle robimy to samo. Chciała czegoś nowego! Od sióstr wiedziała, że one galopują. Już na drugiej lekcji chciała galopować 🙂 To brzmiało ekscytująco! Mając dość tłumaczeń, że jeszcze za wcześnie, że jeszcze nie jest gotowa, po jakimś czasie, pozwoliłam na krótki galop. I co? Teraz już nie prosi 🙂 Galop okazał się o wiele trudniejszy niż sobie wyobrażała. To naprawdę inna energia! Olga poczuła strach, poczuła brak kontroli, panowania. Dobrze znam ten strach.  Pokonywałam go stopniowo przez kawał mojego końskiego życia 🙂 Dobrze więc znam te uczucia i myśli.

Olga nie prosi już o galop i nie prosi też o samodzielną jazdę. Nie chce, bym odpięła lonżę (poczuła na własnej skórze również bryknięcie konia). Kupę czasu upłynie zanim będzie na to gotowa – gotowa nie fizycznie, ale  psychicznie. Jazda konna nie jest łatwa. Rodzicu – musisz o tym wiedzieć.  Gdybym sama tego etapu nie przeszła, nie wiedziałabym i nie dzieliłabym się tym z Tobą.

Na szczęście teraz wiem i nie będę niczego przyspieszać! A niech kłusuje jeszcze przez kilka lat!

PS Wspaniałym urozmaiceniem lekcji są elementy woltyżerki. Zadziornie zawsze pytam Olgę „Olga to jak? Galopujemy?” A ona na to „A może już woltyżerka?”. Ze śmiechem na ustach ściągamy siodło i przechodzimy do najfajniejszej części w treningu z koniem 🙂

 

Kto nie lubi jazdy do tyłu?

Lub „martwego Indianina”?

Na zdjęciach Felicja ze „Stajni na Zielonej”. Najcudowniejszy kucyk na ziemi!

Porady rajdowe – cześć III (co gdy temperatura waha się od 25 do -1?)

O rajdach już trochę pisałam:

Pisałam o tym jak generalnie jest na rajdach, co mnie w nich urzekło (Rajd konny część I – Wrażenia) i o tym jak przygotować się do rajdu, czyli o rajdach od strony praktycznej (Rajd konny; część II – Porady rajdowe ). Pisałam też o tym, jak się jeździ, gdy temperatura dochodzi do 30 stopni, a komary nie dają żyć 🙂 (Rajd z komarami w plażową pogodę 🙂 Porady rajdowe) oraz o rajdzie z pławieniem koni (Rajd z pławieniem koni)

Dzisiaj krótko o rajdzie gdzie temperatura wahała się od 25 stopni do minus 1. Jak się ubrać? Jak przetrwać??

Generalnie unikałam rajdów w „niepewnym” pogodowo czasie – późna jesień, wczesna wiosna. Jestem z tych co marzną. Nienawidzę uczucia chłodu. Bałam się, że będę marznąć i że chłód odbierze mi całą przyjemność rajdowania. Najlepiej czuję się, gdy jest 30 stopni. Ale… w Polsce nie ma „pewnych” terminów, pewnej pogody. Niemiłe niespodzianki mogą zdarzyć się w każdym z 12 miesięcy. Zatem nie ma dobrych i złych miesięcy na rajdowanie.

Nadszedł czas. Odważyłam się podnieść rękawicę. Prognozy pogody pokazywały, że pierwszego dnia rajdu będzie 20 stopni (=czyli w słońcu 25), drugiego trochę chłodniej, trzeciego deszcz i 10 stopni, a czwartego -1 i śnieg. Szczerze? Miałam nadzieję, że prognozy się nie spełnią 🙂

Tak grzało słońce i takie było niebo pierwszego dnia.

Takie konie siodłaliśmy trzeciego dnia w tzw „luce” między jednym opadem deszczu a drugim. Jak widzicie, Jula ma minę nietęgą 🙂

A tak wyglądał dzień czwarty 🙂

Okazało się jednak, że NAPRAWDĘ, to co mówią starzy rajdowcy jest prawdą – grunt to odpowiednio się ubrać. I udało się nam! Duma tym większa, że udało się to osiągnąć, nie uszczuplając domowego budżetu na kupowanie specjalnych ubrań jeździeckich na niepogodę, i nie obciążając konia ładując dodatkowe tony ubrań.

W sakwach i torbie za siodłem miałyśmy zmieścić wszystkie ubrania na 4 dni, śpiwór, karimatę, wodę i posiłek na 1 dzień. Wszystko maksymalnie lekkie, by nie obciążać dodatkowo koni.

Oto osiodłany koń – dwie, nieduże sakwy po bokach (wypchane polarami, wodą, jedzeniem, kubkiem) i …

i tzw „banan” na tyle (nieprzemakalny worek 25 l – taki jaki kupuje się na kajaki, łódkę) wypchany śpiworem, karimatą, ubraniami.

Co ubrałyśmy, że nie zmokłyśmy, nie zmarzłyśmy i … nie ugotowałyśmy się?

Dzień pierwszy  – piękne słońce, temperatura 20 stopni, w słońcu 25. Jedziemy na krótki rękaw (lub w cienkiej bluzce z podwiniętymi rękawami) i w bryczesach. Na nogach buty górskie – skórzane, oddychające.

Dzień drugi – trochę wieje, chłodniej. Wyjmujemy pierwszy polar. Tyle wystarczy. Reszta bez zmian.

Dzień trzeci – leje! Leje od rana, temperatura spada do kilku stopni. Wyjmujemy drugi polar i nieprzemakalne spodnie (zwykłe, do górskich wycieczek). Spodnie zakładamy na bryczesy. Ważne, by na takich „podwójnych nogawkach” dało się zapiąć czapsy. Czapsy są naprawdę niezbędne na rajdach – między innymi nie nalewa się woda do butów 🙂 ).

Spodnie kupiłam kiedyś za 200 zł – firma Catmandoo. Bardzo polecam. Idealne w góry i na konie 🙂

Zakładamy deszczówkę. Tylko błagam nie taką !!!

Nie mogłam trafić gorzej – ponczo rozerwało się po drugim dniu… (mimo, że „made in Germany”)

Polecam to:

80 zł – Dekathlon – idealna deszczówka. Chroni bardzo dobrze przed wiatrem i deszczem. A momentami lało naprawdę solidnie!

Zakładamy rękawiczki – i w tym punkcie warto się zatrzymać. Julia wzięła grube, zimowe, jeździeckie rękawiczki (Dekathlon), ja zwykłe, narciarskie – ale nieprzemakalne.

W pewnym momencie zauważyłam, że Julia ucichła, jakby posmutniała. Pytam „Wszystko dobrze? Nie jest Ci zimno?” „Nie, tylko ręce mi zmarzły” – odpowiedziała.  Już wiedziałam, że „tylko ręce mi zmarzły” oznaczało „jest mi naprawdę zimno i źle”.

Nie macie pojęcia jak można zmarznąć „od rąk”!  Zimno od mokrych, przemarźniętych dłoni, rozchodzi się po całym ciele i zaczynasz czuć się fatalnie. Dzięki temu, że jedna z nas miała ciepłe, nieprzemoknięte rękawiczki (narciarskie), przeżyłyśmy 🙂 Wkładałyśmy je na zmianę, by się ocieplić.

Z reguły bardzo marzną mi nogi – górskie buty zdały egzamin idealnie. Nie założysz przecież termo-butów, gdy jest 25 stopni w pierwszym dniu!

Dzień czwarty – przymrozek, śnieg, deszcz ze śniegiem. Wkładamy drugie skarpety. Reszta bez zmian. Idealnie!

Kilka filmików rajdowych obejrzycie tu Videoblog

Słońce, deszcz, znowu słońce, wiatr, deszcz, śnieg. Co jeszcze ??? Wydawałoby się, że przy takiej pogodzie nie ma mowy o przyjemności z rajdowania. O jak bardzo się myliłam! Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że wszyscy rajdowicze, przeżywając razem pogodowe przygody, jeszcze bardziej zżyli się ze sobą i jeszcze bardziej cieszyli się z każdej chwili. Żarty nie miały końca. Ponadto, jak człowiek wtedy docenia ciepły posiłek wieczorem, ognisko, ciepło pieca w chacie, promyk słońca na postoju! Podobało mi się!  Naprawdę.

Już się nie boję pogody! Jak to mówili inni rajdowicze „Pogoda jest, i jest stabilna” 🙂 I w niczym nie przeszkadza.

Poniżej kilka fotek z pięknych plenerów – dla rozbudzenia Waszej tęsknoty za rajdowaniem 🙂

 

Zdjęcia – te najładniejsze autorstwa Natalii Sobockiej.