Zachować spokój i zimną krew – studium przypadków w terenie

Po co, w pewnym momencie, dodałam zakładkę  videoblog  do strony www.jazdakonnanaturalnie.pl ?  Po pierwsze – by zachować wspomnienia (i łatwo po nie sięgać), po drugie – by promować jazdę w terenie, rajdy konne, wyjście konia na otwarte przestrzenie, po trzecie – by pokazywać Wam piękne tereny i polecać stajnię/organizatorów, po czwarte – byście poczuli ze mną wiatr we włosach, zobaczyli jak to jest (dla tych niezdecydowanych, jeszcze pełnych obaw), i wreszcie po piąte – by filmiki służyły NAUCE.  Czasem słowa na blogu to za mało, trzeba to „coś” pokazać. Vlog świetnie uzupełnia posty w formie pisemnej. Vlog ma służyć naszej wspólnej nauce. Nauce o KONIU i jeźdźcu.

Dzisiaj kilka filmików, które naprawdę wywołały u mnie wystrzał adrenaliny do krwi. Jak wiecie zarówno w terenie, jak i na ujeżdżalni, możemy spotkać sytuacje niebezpieczne, zarówno dla jeźdźca, jak i dla samego konia. Najczęściej to sam człowiek jest odpowiedzialny za takie sytuacje – niechcący je „prowokuje”, z braku doświadczenia, wiedzy. Ale zdarzają się też (rzadko) sytuacje nie do przewidzenia. Gdzie ani człowiek, ani zwierzę nie zawiniło. Zresztą jak w każdym „sporcie”, w każdej sytuacji życiowej.

Uwielbiam rajdy  konne, tereny. Służą one nie tylko wielkiemu rozwojowi samego konia, ale i jeźdźca, i ich obopólnych relacji, komunikacji.

To w terenie najwyraźniej można obserwować wszystkie cechy konia, instynkty, naturalne reakcje. To tu najlepiej poznajemy jego naturę. To tu „dotkniemy” wszystkiego o czym pisałam w rozdziale I, pt „Koń co to za zwierzę?”, w książce „Jazda konna Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” (O książce) .  Mało tego, to tu nauczymy się najszybciej i najlepiej naszej ODPOWIEDNIEJ reakcji, opanowywania emocji, spokoju.

Jakby nie było, nawet najwolniej uczący się koń w całym stadzie, szybko nauczy się ujeżdżalni i stajni na pamięć 🙁

Poniżej filmik z terenu – przejście przez rzeczkę. Konie tu już wcześniej chodziły. Pierwszy koń przeszedł, drugi… Zobaczcie sami

Brzeg się rozpulchnił, dno stało się bardziej muliste i „wciągnęło” klacz w bagno na dnie.

Jak się skończyła ta historia?

Bardzo dobrze! Instruktorka zamiast próbować dalej wyciągać konia na brzeg, po prostu go zawróciła. I to w jak sprytny sposób 🙂 Nie każdy, by na to wpadł! Zwróćcie uwagę jak reagowała klacz? W pewnym momencie siedziała w bezruchu, przestała kompletnie walczyć.

W moim głosie słychać najpierw „poddenerwowanie” a potem euforię! Było naprawdę gorąco!

A teraz filmik który nakręciłam ponad rok temu.

Spodziewalibyście się tam aż takiej głębokiej kałuży?? Tu również koń jakby „zgasł” w pewnym momencie…i czekał na pomoc.

Często na rajdach, terenach, trzeba przejść przez rowy, rzeczki, strumyki i co gorsza – bagniste tereny. To „straszne” miejsca dla koni. To miejsca na ogromny dialog pomiędzy jeźdźcem a koniem, na komunikację. To miejsca gdzie, jak nigdzie indziej, ważna jest pewność siebie jeźdźca, którą trzeba przekazać koniowi, dodając mu otuchy . To miejsce na Twój i mój SPOKÓJ.

Spokojnie – pomału wszystkiego można się nauczyć 🙂

A teraz przejście, tej samej przeszkody, przez młodego konika, który jeszcze nigdy tu nie był. Jak widzicie, kolejność koni ma znaczenie. Doświadczenie, wiedza, umiejętności przodownika, instruktora są nieocenione. Wie jak poprowadzić zastęp, by wszyscy dali sobie radę, jak doradzić jeźdźcom, ile dać czasu koniom do namysłu.

Mnie osobiście zachwyciło to, że koń dostał tyle czasu, by „przemyśleć” przejście, przygotować się do niego. Wiele razy na rajdach jest presja czasu. To nie pomaga. Konie czasem potrzebują po prostu WIĘCEJ czasu. Zamiast cisnąć łydką i „motywować” bacikiem, poczekajmy chwilę dłużej! Koń nie myśli tak szybko jak my! A bagnisty teren jest dla nich naprawdę wielkim, psychicznym wyzwaniem!

Tyle emocji na dzisiaj. Mam nadzieję, że przyjrzycie się dokładnie reakcjom koni, przeanalizujecie ich „body language”, ich język, sygnały. To naprawdę świetny materiał do studiowania. No i skorzystacie z doświadczenia, „rad” instruktora 🙂

Ela Gródek

 

Co przyniósł kolejny rok treningów skokowych?

W ciągu roku razem z Julią i Alą trenujemy skoki – raz w tygodniu. W wakacje mamy przerwę.

Co przyniósł mi miniony rok? Po pierwsze: jestem coraz lepsza w spadaniu 🙂 Po drugie: mam coraz lepszy kontakt z klaczą Panią F. 🙂

Jeśli chodzi o punkt pierwszy (zresztą bardzo istotny): skoki oswajają z upadkami. Powoli staję się mistrzem w upadkach. Nie boję się ich. Teraz spadam, śmiejąc się, wcześniej z przerażeniem w oczach. Pisałam kiedyś w poście (Rozważania z leżaka o Lorenzo) jak to strach przed upadkiem z konia nie pozwalał mi robić takich postępów w nauce jazdy konnej, jakich bym sobie życzyła. Jak to hamował mnie w rozwoju umiejętności jeździeckich, paraliżował.

Generalnie jestem zwolennikiem nauki spadania z konia od samego początku nauki jazdy konnej. Mnie nie było to dane i przez wiele lat bałam się spadać. Wielokrotne upadki pomału „odblokowują” naszą psychikę. Nauczyłam się, JAK spadać z konia. Nie wszystko umiem kontrolować, ale wiele już tak. Oczywiście, aby zaliczać tylko „dobre” upadki, jeździec musi być też wysportowany, rozciągnięty, nieprzykurczony. Widzę to wyraźnie po sobie. Odkąd ćwiczę jogę (wcześniej pilates), naprawdę „lepiej” spadam.

Jeśli chodzi o punkt drugi. W minionym roku większość jazd miałam z klaczką Panią F. Jak wiecie z poprzednich wpisów ( Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubienicą?) moje początki pracy z Panią F. nie były różowe (kopanie, gryzienie, odwracanie się zadem, straszenie, „szczurzenie” się podczas siodłania itp.). Nie chce mi się wierzyć, że teraz mogę ją głaskać, przytulać, siodłać bez palpitacji serca. Jeszcze niedawno podchodziłam do jej boksu z pewną dozą ostrożności. Teraz podchodzę z pełnym zaufaniem. Czy Pani F. się zmieniła? Nie – to ja się powoli zmieniam.

To był dobry rok. To są moje największe „skokowe” sukcesy 🙂 Inne są już pomniejsze:  pokonywanie coraz bardziej skomplikowanych parkurów, wyższych przeszkód, czy skoki na oklep 🙂 (to trenuję, od czasu do czasu, z Larmandem)

Po co ja w ogóle skaczę? Przecież w ogóle nie mam ambicji sportowych, nie chcę słyszeć o żadnych zawodach, nie obchodzi mnie satysfakcja z wygranej.

Skaczę, bo skoki bardzo przydają się w terenie i… skoki są TRUDNE. A jak coś jest trudne, to nie daje mi to spokoju… To, co trudne, rozwija nas najbardziej. Skoki są, były i będą dla mnie wyzwaniem. Szczególnie parkury z dziesięcioma przeszkodami. Podczas takiego przejazdu trzeba skoordynować tyle rzeczy naraz: dobre najazdy na przeszkody, kierunek jazdy zaraz po skoku, odpowiednie tempo, oddanie wodzy w dobrym momencie, utrzymanie równowagi itp., itd.

A to wszystko powinno odbywać się z największym poszanowaniem dla konia.

Nie chodzi bowiem o to, by „przegonić” konia nad przeszkodami, by jakoś tam przejechać parkur, „latając” na grzbiecie konia jak worek kartofli, by mobilizować batem i twardą łydą.

Najpiękniejsze skoki to te, które koń sam chce oddać. A nie jest to łatwe, bo konie, generalnie, nie zostały stworzone do skakania, nie mają tego w genach, nie jest to dla nich naturalne. Koń, jeśli ma wybór, obejdzie przeszkodę, a nie ją przeskoczy. Widać to wyraźnie w terenach, na rajdach. To człowiek wymyślił skoki i nauczył konia skakać z sobą na grzbiecie. Ta nauka nie zawsze jest miła. Człowiek – ciężki worek, czasem bezwładny, tracący równowagę, pociągający za wodze, sprawiający (oczywiście niechcący) ból – nie pomaga, ale przeszkadza. Koń często kojarzy skoki z potencjalnym niemiłym doznaniem – czasem z bólem, czasem z obawą utraty równowagi. Niewyćwiczony jeździec ZABURZA równowagę konia. Skoki stają się zbyt dużą presją. Koń obawia się ich, więc chce jak najszybciej „to zrobić”. Jak wiemy, pierwszą podstawową reakcją konia na strach, coś niemiłego, jest ucieczka. Zatem koń często gna przez przeszkody, jednocześnie „uciekając” od nich, przed nimi, chce mieć je za sobą. Brzmi to nielogicznie. Prawda? Sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się, gdy człowiek BOI się skakać. Jest spięty na koniu. Jego strach przenosi się do konia, windując jego emocje jeszcze wyżej.

Skoki to niesamowita pracą nad sobą, to studium psychologii konia. Skoki są bardzo trudne. Te dobre skoki. Bez strachu, paniki, ucieczki, presji. Bez poganiającego bata i łydki. Bez „dawania” wędzidłem po zębach, bez utraty równowagi. Ja chcę tylko takie skoki, tego chcę się uczyć. A ty?

Wiele jest krytyki skoków. Nie bez przyczyny. Dużo można zmienić na lepsze, ale trzeba zauważać i chcieć. Trzeba czasem zadać sobie niewygodne pytania: jakie skoki ja wybieram? Na czym mi zależy? Kto jest na pierwszym miejscu? Ja i moja ambicja, czy koń?

Wiele rzeczy dzieje się z braku świadomości (mi też jej często brakowało!!!), z braku dobrych wzorców. Wierzę i będę wierzyć w dobro człowieka. Każdy z nas może się zmieniać, może zacząć zauważać. Oby tylko serce było otwarte.

Skacząc z koniem, obserwuję go, obserwuję jego zachowanie. Obserwuję siebie. CHCĘ zauważać jak się czuje koń. CHCĘ słuchać.

Skacząc, nie szczędzę koniowi pochwał, nie szczędzę przeprosin, nie szczędzę słowa „dziękuję”. I zawsze czuję wdzięczność.

PS O skokach pisałam też tu: Emocje i pewność siebie a nauka skakania

PS Więcej o klaczce Pani F. tu: A jakby to zrobić inaczej?

PS Zdjęcie z książki „Jazda konna? Naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”, Ewa Janicka. Na zdjęciu Julia – początkujący skoczek 🙂

A tu Julia -już bardziej zaawansowany jeździec (podczas obozu Akademii A.A Susłowskich)

A tu to co kocham

How we’ve grow…Every single day I’m proud…I swear, I won’t…Let anything stop us now…✨Zeus GP

Opublikowany przez Giorgiona Pagliarę Parelliego Instructor Poniedziałek, 18 listopada 2019

JUMPING DE BORDEAUXTravail à l’obstacleMaxime Baticle Horseman science

Opublikowany przez Andy Booth Niedziela, 9 lutego 2020

https://www.facebook.com/pagliarogiorgio/videos/565029304255472/UzpfSTI2OTMyMTUwNjkzNzc5OTo2NDYwMDcwNTI2MDI1NzQ/

Porady rajdowe – część IV (co gdy leje 6 godzin?)

Tak… Po ostatnim rajdzie – gdzie padał deszcz, śnieg, gdzie temperatura wahała się od -1 do 25 – myślałam, że już wszystko wiem. (link do wpisu tu: Porady rajdowe – cześć III (co gdy temperatura waha się od 25 do -1?) Wiem już, jak się przygotować, by się nie ugotować, by nie zamarznąć, by nie zmoknąć, by… I znowu dostałam lekcję pokory. Lekcja pokory przyszła podczas czerwcowego rajdu na Jurę Krakowsko- Częstochowską, kiedy to zlało mi dupsko doszczętnie, kiedy to woda chlupała w butach, kiedy chłód zaglądał mi w (dopiszcie sami co 🙂 )

Co poszło nie tak??

Po pierwsze – zawierzyłam za bardzo prognozie pogody. Oczywiście miał być deszcz, ale przelotny. Miały być chmury, ale i dużo słońca. Wyobrażałam sobie zatem, że, oczywiście, trochę nas zleje, ale zaraz się wysuszymy.  Przecież w końcu jest czerwiec i temperatura 20 stopni! Nawet gdy zmokniemy to zaraz ogrzejemy się w promieniach słońca.

Po drugie – ubiór, który miał zadziałać, nie zadziałał.

Zatem – sprostowanie do wpisu „Parady rajdowe – część III…”

To ponczo  jest dobre, ale nie na 3-6 godzin ciągłego deszczu.

DCIM100GOPROGOPR4839.JPG

Przemokło, a pod nim przemokła moja bluzka. Na szczęście jechałyśmy (na rajdzie byłam z córka Julią) w kamizelkach ochronnych – piankowych, które wspaniale sprawdziły się w roli „dogrzewaczy”. POLECAM!! Gdyby nie ten dogrzewacz i „owca”… umarłabym.

Kolor owcy nie ma znaczenia :)))

Pamiętaj – nie ważne czy jest 16 czy 18 czy 20 stopni. Jak zmokniesz do majtek, to będzie Ci zimno! Bardzo zimno (no dobra – są ludzie, którzy nie marzną. Nie wiem co im w żyłach płynie…) Sytuacja u mnie była o tyle trudniejsza, że jechałam na koniu 1,7 w kłębie – na kochanym Olku. Razem z Olkiem, tworzyliśmy wysokość około 3 metrów, ściągając z drzew, liści, całą wodę na siebie 🙂

A propos „owcy”. Popularna na rajdach „owca” – czyli skóra barania – jest niezastąpiona. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Owca nie nasiąka wodą, a przynajmniej nie w ciągu 6 godzin (moja nie przemokła). Nawet wilgotna owca grzeje! (owce to mają dobrze 🙂 ). Na rajdzie, pewne odcinki trasy, pokonywaliśmy pieszo. Wtedy zwijałam owcę w wałek i niosłam pod pachą. Gdy wsiadałyśmy na konia, rozkładałam owcę na siodle. Mimo mokrych leginsów, majtek, owca za chwilę zaczynała grzać, wywołując powrót uśmiechu na twarzy.

Z owcą związana jest pewna anegdota. Ale zacznę od początku. Rajd na Jurę Krakowsko- Częstochowską był rajdem rodzinnym – w praktyce  – rajd Mam z córkami (15 bab na koniach przemierzających piękny kawałek Polski!)

Jak jechałyśmy to końca „ogonka” nie było widać

Komunikacja, w tak licznej grupie, przebiegała zatem na zasadzie głuchego telefonu. Ktoś  z przodu, podawał informację do osoby za sobą, i tak łańcuszkiem do ostatniej osoby. Lub odwrotnie.

Galopujemy, galopujemy. Rozkoszuję się wspaniałymi fulami największego konia w stajni, moje myśli odlatują wysoko! Cieszę się jak dziecko! Pędzę, wiatr we włosach!…I słyszę za sobą „STOP!! Ula spadła!”. Podaję szybko do przodu: „STOP!! Ula spadła!”. Nasza Przodowniczka hamuje, zawraca, pędzi galopem  z powrotem chcąc ratować Ulę i…. co słyszy? „Skóra spadła!”. Wiecie czyja skóra? Moja :)))))) Przodowniczko Magdaleno! Tu w tym miejscu, oficjalnie, jeszcze raz, przepraszam za zatrzymanie całego zastępu podczas wspaniałego galopu.

Z tej rozkoszy zapomniałam, że mam owcę pod tyłkiem, a żeby szybciej galopować, i by koniowi było lżej, zrobiłam półsiad. Owca to wykorzystała i zeskoczyła z siodła 🙂

Tak, to jedyna wada owcy – że lubi wykorzystać moment zapomnienia się jeźdźca i zeskakuje, bez pozwolenia, z konia 🙂

Kontynuując sprostowania do wpisu „Parady rajdowe – część III…”

Buty – jak to się stało, że buty przemokły? Z głupoty 🙁 Dalej podtrzymuję opinię, że nie ma to jak buty górskie na rajdzie. ALE trzeba zadbać, by OD GÓRY nie naleciała woda. Owszem, miałam czapsy, owszem nachodziły na buty, ale w pewnym momencie suwak lekko się odpiął i między czapsami a butem powstała mała dziurka. A przez tą dziurkę, kap, kap…Wystarczyło, by za pół godziny mieć szklankę wody w butach.

POLECAM – zamiast czapsów na suwak –  takie oto stuptuty trekingowe (np dekathlonowe)

A tak! Mam takie. Dlaczego nie wzięłam? Nie pytajcie…

Na ten rajd założyłam zwykłe, bawełniane leginsy. BŁĄD. Powinnam była założyć spodnie górskie, nieprzemakalne, jak na poprzednim rajdzie. Tyłek byłby suchy.

A co w zamian za ponczo? Cóż. To zapytanie do Was. Co radzicie na CAŁY dzień deszczu? Pomóżcie! Wg mnie, gdybym miała pod ponczem kurtkę wodoodporną, to ta podwójna ochrona, zadziałałaby. Tylko czy nie ugotowałabym się? Podczas stępa nie, ale podczas galopów, czy kłusów pewnie tak 🙂 Z dwojga złego wybrałabym ugotowanie się.

Lubię lekcje pokory. Bez nich człowiek nie rozwijałby się. Zatrzymałby się w poczuciu własnej świetności i mądrości 🙂

Rajd był udany! Bardzo! W sumie, na 3 dni rajdu, przypadł tylko jeden dzień pełny deszczu. To dobra statystyka. A wiecie jak smakuje ciepły posiłek i ciepły prysznic po dniu pełnym deszczu i chłodu? Niezastąpione wrażenia. Cieszę się, że mogłam to przeżyć z Julką 🙂 To ważne chwile. Nie mniej ważne, niż podziwianie wspaniałych widoków.

Kocham rajdy – to moment, gdy mam konia „na własność”. Na całe dnie, wieczory, poranki. Uwielbiam rano obserwować konie, patrzeć jak funkcjonują w stadzie. Podejść do „mojego’ – przytulić, porozmawiać. Tak bez pośpiechu, z głową nie zajętą innymi myślami. To momenty na głębszą relację z koniem, na wiele obserwacji.

 

DCIM100GOPROGOPR4988.JPG

Poniżej kilka fotek z wyprawy a na vblogu filmiki z rajdu – polecam!

Kliknij tu by przejść do vbloga Videoblog

Czerwiec to czas, gdy żyto, pszenica dojrzewa

Jura to też drzewa iglaste i piaszczyste tereny

To Pustynia Błędowska (galopy na vblogu)

DCIM100GOPROGOPR4973.JPG

To piękne Zamki (Zamek w Ogrodzieńcu)

Pozdrawiamy razem z Olkiem! Do następnego razu!

Ela Gródek

Kucyk Wacław i Julia

Wacław – kucyk, z którym Julia ćwiczyła od ponad roku, urozmaicając mu czas, znalazł nowego właściciela i… odjechał. Wacław „współtworzył” przystajenne mini zoo. Wcześniej pracował w rekreacji, ale nie spełniał się w tej roli. Nie znałyśmy „tamtego” Wacława. Słyszałyśmy tylko, że potrafił być „niegrzeczny”. Stop! Raz miałyśmy okazję zobaczyć Wacława w akcji.  Ala wzięła Wacława na przechadzkę po ujeżdżalni. Wacław po 3 minutach odwrócić się na pięcie i…zwiał z ujeżdżalni przeskakując „zamykającą” ujeżdżalnie linkę. Podczas lonżowania potrafił strzelać z zadu do lonżującego. Na ujeżdżalni „wywoził” biednych adeptów i zrzucał… dość często.

Kiedy Julia powiedziała mi, że chciałaby ćwiczyć z Wacławem, wiedziałam, że będzie to wyzwanie. Wyzwanie dla Wacława i dla Julii. Wyzwanie, które mogło się nie udać. Wiedziałam, że Julia musi zmienić dużo w tym jak Wacław postrzega człowieka. Ta relacja człowiek-koń była do naprawy. Tak jak żaden jeździec nie powinien próbować „naprawić” konia batem, tak żaden koń nie powinien kopać w stronę człowieka. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że coś tu trzeba odpracować…z obu stron.

Dla Julii, czas z Wacławem, to był wspaniały czas. Czas ogromnej nauki – od niego, od Wacława. Czas nauki wrażliwości, wyczucia, „timingu” (reagowania na czas), relacji, ale i pewności siebie, stawiania granic. Julia zaczęła pracę z Wacławem od pracy z ziemi na kantarku, a skończyła na wyjazdach w teren na oklep. Okrągły rok… Długo? Nie. Przy koniach czas staje, przy koniach czas się nie liczy.Przy koniach czas procentuje.

Dla mnie – dla Mamy – było to bardzo ważne, by ta obopólna nauka, była bezpieczna. Było to możliwe, bo Julia dała Wacławowi ( „problematycznemu” zwierzęciu) dużo czasu, nie czekała na szybkie efekty,  satysfakcjonowały ją małe postępy.

Cieszyłyśmy się z każdego kroczka, z każdego małego sukcesu! Wspólnie. O tak! Wacław próbował „odpuścić” sobie lonże i zwiać, próbował kopać w stronę Julii, próbował wyrywać się i pójść własną drogą. Początki nie były różowe.

Julia nie używała bacika. Jeśli używała, to tylko by pokazać kierunek, pomóc w wyrażeniu o co jej chodzi. Pamiętam, jak pierwszy raz wzięłam Wacława na lonżę. Wzięłam carrot-sticka (długi bacik). Na sam jego widok Wacław zaczął biec szybkim kłusem, takim wręcz panicznym, a w oczach pojawiły się białka. Od tego momentu widziałam, że bacik kojarzy się Wacławowi ze zbyt silną presją. Jeśli Julia chciała odbudować pozytywną relację człowiek-koń musiała zrezygnować z bata lub pomalutku odczarować go. Nadać mu nowe znaczenie (wskazujące). Julia za to stosowała wiele, wiele pochwał, nagród na każdym kroku (pochwały były słowne :”Super”, „Tak”!!, „dotykowe” – głaskanie. Pochwałą było też zdjęcie presji – zakończenie zadania, nie wymaganie nowej rzeczy, puszczenie wolno).

Bez Szkoły Dla Prawdziwych Koniarzy na Zaczarowanym Wzgórzu, gdzie Julia uczy się już trzeci rok, ta przygoda nie byłaby możliwa. Julia nie byłaby gotowa na tą przygodę.

Lubiłam patrzeć na Julię i Wacława. Tak bardzo mnie cieszyło, że Julia odnajduje pasje nie tylko w skokach na metrowych przeszkodach, ale i w byciu z koniem, pracy z nim, czasami u podstaw.

Wacław – bardzo Ci dziękujemy! Niech Ci się wiedzie!

A teraz kilka zdjęć i filmików – na pamiątkę 🙂

Julia wiele miesięcy pracowała z ziemi. Na lonży i na wolności – w hali. Aby Wacław nie myślał o ucieczce 🙂 Wiecie – konie są bardzo mądre! Raz, drugi ucieknie, nie ma konsekwencji, nowa „umiejętność” zostaje utrwalona i można cieszyć się wolnością!

Praca na hali miała za zadanie przekonać Wacława do człowieka. Z człowiekiem może być miło, fajnie!

 

Potem przyszedł czas na jazdę pod jeźdźcem. Powooooli, spokojnie. Po kilka kroków. Pamiętając, że Wacław naprawdę długo nie miał nikogo na grzbiecie. A jak miał to może nie do końca mu się to dobrze kojarzyło?

Przyszedł czas na wędzidło i siodło.

I pierwszy galop. Ojjjj to były już większe emocje! Ale zaczynając od kilku kroczków, chwaląc szczodrze, wynagradzając, Wacław doszedł do wniosku, że nie ma po co się buntować 🙂

Na cordeo?  Dlaczego nie?

A potem przyszedł czas na pierwszy teren – z ręki, z ziemi. Jak Wacław będzie reagował? Czy będzie się płoszył? Wyrywał do stajni?

A potem teren na wędzidle i w siodle,

a potem na oklep.

A potem na oklep i ze skokami.

A potem miało być na kantarku, na cordeo…Ale historia się urwała.

Ale nie skoczyła. Wacław będzie miał spokojne życie – a my zawsze możemy go odwiedzić 🙂

PS Pamiętajcie – nie ma zły koni, niegrzecznych, wrednych koni. Są tylko konie z którymi człowiek się nie dogadał, którym nie dał wystarczająco czasu.

Dziękujemy Stajni Na Zielone za zaufanie

Ela Gródek

*uzupełnienie z dnia 16 czerwca 2020

Po moim wpisie o Wacławie (przypis autorki:  patrz wpis powyżej), kilka osób zadało mi pytanie: czy Wacław mógłby wrócić do rekreacji? Zacznijmy od tego, że Wacław czasem miał ataki kaszlu na ujeżdżalni (reakcja na pył, kurz) co dyskwalifikowało go jako kandydata do regularnych, codziennych, jazd w rekreacji (Julia bywała u Wacława raz w tygodniu i mogła dostosować ćwiczenia do formy kucyka).

Ale załóżmy, że Wacław byłby w pełni sił.

To ja postawię, w tym momencie, inne, bardziej generalne pytanie. Czy wszystkie konie nadają się do rekreacji, sportu?

Nie, nie wszystkie. Niektóre konie nie mają odpowiedniej psychiki, by znosić wszystko to, co człowiek (ucząc się jeździć) wyprawia. Tak! To sama prawda! Ty i ja – stawiając pierwsze kroki w jeździectwie (i może wiele kolejnych) robiliśmy straszny zamęt w głowie konia. Wysyłaliśmy tysiąc sprzecznych komunikatów i oczekiwaliśmy jednego – znanego tylko nam – rezultatu 🙂

Mówi się w jeździectwie „o koniu jednego jeźdźca”. Wg mnie Wacław był właśnie takim koniem. Ale to też temat na oddzielny wpis. Na pewno interesuje Was, czy koń rodzi się „koniem jednego jeźdźca”, czy się nim staje?

Szacunek dla tych stajni, które sprzedają takiego konia „jednemu jeźdźcowi” (znam wiele takich stajni) lub fundują dożywotnią emeryturę.

Teraz Wacław odpoczywa na takiej właśnie emeryturze …i mam nadzieję, ma same dobre wspomnienia z pracy z człowiekiem 🙂

PS A jak sprawdzić czy koń lubi z nami być? Czy udało nam się nawiązać z nim pozytywną relację? Najprościej? Iść po niego na padok i poczekać. Jeśli odwróci się do nas zadkiem i odejdzie żwawo, to znaczy, że musimy jeszcze trochę popracować 🙂 Myślę, że ten wątek rozwinę w kolejnym wpisie, bo chciałabym Wam jeszcze o czymś opowiedzieć.

Instynkt koński – nieustępowanie na nacisk

Dzisiaj na blogu w ramach kategorii „O naturze końskiej” fragment z książki „Jazda konna? Naturalni! Co ten koń sobie myśli?”( O książce ) z I rozdziału „Koń – co to za zwierzę? O naturze końskiej”.

Temat niesamowicie istotny. Zrozumienie go, to jedno z najważniejszych zadań dla jeźdźca.

„Wyobraź sobie biegnącego wilka. Wilk atakuje konia, wbija kły w jego podbrzusze. Co, według Ciebie, dzieje się dalej? „To jasne! Koń czym prędzej wyrywa się i ucieka!”.

Pudło! Błędna odpowiedź! Jeśli by tak zrobił, kawał jego ciała zostałby w paszczy wilka… Koń z taką raną miałby małe szanse na przeżycie.

„To co w takiej sytuacji robi koń?” – zapytasz. Koń naciska na źródło bólu. Napiera całym swoim ciężarem na paszczę wilka, który pod naporem otwiera szczęki, puszcza skórę i mięśnie. Dopiero wtedy koń rzuca się do ucieczki. Wtedy ma szanse na przeżycie. Czyż Matka Natura nie jest genialna?! Sama nigdy bym na to nie wpadła. Koń robi coś, co nam wydaje się kompletnie nielogiczne! Pomyśl, jak reagujesz, gdy czujesz nacisk, ból na skórze? Instynktownie odsuwasz się, odskakujesz. Prawda? Instynktownym zachowaniem człowieka jest ucieczka od źródła bólu. To taka reakcja leży w naszej naturze, dlatego tak trudno nam zrozumieć reakcję nacisku konia na źródło bólu.

Ta cecha konia jest bardzo widoczna w wielu sytuacjach w stajni. Na pewno zdarzyło Ci się pchać konia, który – zamiast ustępować, odsuwać się – odpowiadał naciskiem, naporem na Twoją rękę (zdjęcie powyżej). Pewnie byłeś zdziwiony, a nawet wystraszony, gdy zamiast się usunąć, o mało nie stanął Ci na nogę! Nie jest to miłe uczucie – zwłaszcza gdy stoisz między ścianą boksu a koniem. Pamiętaj jednak, że nie jest to zachowanie ani złośliwe, ani mające Cię przestraszyć. Tak właśnie działa instynkt konia – nieustępowanie na nacisk.

Zamiast pchać konia, spróbuj dawać mu tylko impulsy. Zamiast stałego nacisku, wybierz krótkie, pulsacyjne, delikatne szturchnięcia.

Również pulsacyjnymi ruchami powinniśmy działać na wędzidło, gdy chcemy zatrzymać konia, lub kantar, gdy chcemy, by koń opuścił głowę. Jeśli ciągniemy wodze, wędzidło naciska na pysk konia (a kantar na potylicę). Koń odpowiada tym samym – próbuje naciskać na wędzidło, wyciągając głowę do przodu (lub na kantar zadzierając, podrzucając głowę do góry). Nie jest to komfortowa sytuacja ani dla jeźdźca, ani dla konia…”

Po przeczytaniu tego fragmentu mogła nasunąć  Ci się myśl: „Ale jak ja przesuwam konie, to one grzecznie ustępują. Jak pociągnę za wodze, to większość koni zatrzymuje się. To jak to w końcu jest?”. Masz rację – niektóre konie, grzecznie i natychmiast, usuwają się, jeśli je pchamy, oraz zatrzymują się, jeśli je ciągniemy za wodze. Wiesz dlaczego? Bo człowiek je tego nauczył. Konie – szczególnie w rekreacji – powinny być dobrze „ułożone”, powinny umieć ustępować od nacisku. Tego uczą je trenerzy. To jest podstawa bezpieczeństwa. Natomiast musisz o tym wiedzieć, że jednak NIE KAŻDY koń jest wyuczony. Co ważniejsze – w momencie paniki, strachu, nawet wyuczony koń, może zapomnieć o tym, co go człowiek nauczył! W momencie paniki, strachu INSTYNKTY biorą górę!*

Wyobraź sobie, że jesteś w terenie, albo na ujeżdżalni. Koń się spłoszył i zaczyna pędzić do przodu. Nie myśli! Chce tylko uciec. A Ty „zakleszczasz” się na wędzidle, ciągniesz z całych sił, wywołując ogromny nacisk w pysku konia. Koń na tej nacisk, na ten ból, odpowiada naciskiem i jeszcze bardziej gna do przodu, wprawiając Cię w wielkie zdziwienie i przy okazji strach…

Wiem jak to działa – zaczynając jazdę konną – nie mając tej wiedzy, reagowałam dokładnie tak jak Ty!

W rekreacji miałam możliwość wielokrotnie jeździć na koniach „do przodu”. Koniach, które łatwo rozpędzały się, chciały gnać. Ostatnią rzeczą, którą jeździec powinien robić, to ciągnąć takiego konia za wędzidło. Jeśli koń pędzi do przodu i „wiesza” się na wędzidle, to możemy hamować go wprowadzając na koło, uchylając jego łeb, lekkimi impulsami działać na wędzidło. I przede wszystkim: uspakajać go głosem, przekazywać mu swój spokój, swoje opanowanie.

Wiesz co? Jak jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak działa instynkt nacisku na źródło bólu (i że w ogóle istnieje), to wiele razy, na drugi dzień po jeździe (na koniu „do przodu”), miałam ogromne zakwasy w ramionach. Ciągnęłam tak mocno za wodze, że aż mnie potem bolały mięśnie na placach i ramionach!  Ciągnęłam ja i ciągnął koń. Zamknięte koło.

A można zupełnie inaczej – gdy tylko człowiek wie 🙂 Gdy tylko zrozumie.

Lekka ręka – jak to się często mówi w jeździectwie – to absolutna PODSTAWA. Znajomość natury końskiej to absolutna PODSTAWA.

*więcej na temat znajdziesz we wpisie Koń to panikarz i klaustrofobik oraz Koń to zwierzę uciekające

PS I Przepraszam wszystkie konie za wszystkie „te” lekcje ze mną bez lekkiej ręki, za ból, dyskomfort, który Was sprawiłam.

Inne wpisy na temat natury końskiej znajdziesz tu:  http://jazdakonnanaturalnie.pl/category/o-naturze-konskiej/

Ela Gródek