(w nawiązaniu do postu z dnia 26 stycznia „Western by Ela Gródek”)
…to idę do stajni na Zielonej. Jest blisko mojego domu. Są konie..nic więcej nie potrzeba. Kiedyś myślałam, że jedyną przyczyną pójścia do stajni są lekcje z instruktorem. Poza tym, nie ma tam nic ciekawego do roboty..Prawda?. Często obserwowałam tzw. „wolontariat” czyli młodzież, dzieci, które przychodzą do stajni, by pomagać za darmo. Dziwiłam się: „Czy nie zanudzają się?” ..jak ja mało rozumiałam… Teraz wiem, że KWITESENCJĄ (podstawą) jeździectwa jest kontakt z koniem, po prostu bycie przy nim.
Każdy kontakt z koniem przybliża mi jego naturę, jego reakcje, instynkty, sposób komunikowania się. Każdy kontakt z koniem po prostu oswaja mnie z nim. A tego właśnie mi brakuje. Pewną wiedzę teoretyczną o naturze końskiej mam – czego wyrazem jest moja książka – ale teoria bez ciągłej praktyki nic nie daje. Godzina jazdy w tygodniu to mało… Na razie musi wystarczyć, bo moim priorytetem absolutnie jest rodzina. Nie chcę spędzać czasu z końmi kosztem czasu spędzonego z dziećmi i mężem. Ale jak mam dodatkową godzinkę to…myk do stajni. Biorę konia na kantarek sznurkowy, idziemy sobie na ujeżdżalnię i ćwiczymy. Ja konia, koń mnie :). Oswajam się z koniem, ćwiczę z nim komunikację. Zadaję pewne ćwiczenia i sprawdzam czy mnie zrozumiał, czy domyślił się o co mi chodzi. Idziemy do przodu małymi kroczkami, bez przemocy, bez agresji, bez gniewu. Staram się mieć w pamięci ruchy, reakcje Monty Roberts’a, czy Pata Parellego i je powtarzam (zerknijcie na filmiki na youtube). W ten sposób ćwiczę pewność siebie. Opanowuję chwile zachwiania, chwile strachu (a takie bywają). Bez tych umiejętności nie da się pójść dalej w jeździectwie. Głównie zatem ćwiczę siebie
Staram się też pamiętać słowa Parellego: „Pamiętaj! To ma być zabawa dla konia i dla ciebie!” . Uwielbiam tego gościa (Pata) !
Zatem zero „spinki” i uśmiech na twarzy!
Ten czas w stajni to czas PRACY NAD SOBĄ SAMYM. To przyglądanie się własnym emocjom i nauka opanowywania ich Polecam!