W sobotę 16 listopada 2019 byłyśmy z Julią na pokazie Monty Roberts’a we Wrocławiu. Pokaz to nieodpowiednie słowo – to były 4 różne lekcje:
1. Siodłania konia, który nigdy jeszcze nie był siodłany (oraz „wsadzania” na niego jeźdźca)
2. Nauki stania konia, który ciągle „kręcił się” przy wsiadaniu
3. Wchodzenia do przyczepki
4 .Pokonywania „strasznych” przeszkód, habituacja.
Oczywiście Montemu tak dobrze i szybko wszystko wychodziło, konie tak współpracowały, jakby je ktoś podmienił 🙂
Monty Roberts to legenda jeździectwa, ojciec „naturala”. To on – jako pierwszy – tłumaczył światu, że można inaczej zajeżdżać i traktować konie niż siłą i przymusem. Że przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem.
Monty to dla mnie postać szczególna, bo to on sprawił, że zaczęłam inaczej patrzeć na konie i jeździectwo i to on „zmotywował” mnie do napisania książki „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?” o książce
Zawsze będę darzyć go wielkim szacunkiem.
To niesamowite, że mogłam mu za to osobiście podziękować!
PS 1 Pokaz będzie transmitowany w TV – obejrzyjcie sami i oceńcie.
PS 2 Miałyśmy wymarzoną miejscówkę – mogłyśmy obserwować mowę ciała Montiego, wszelkie gesty i reakcję koni. Fajnie, że Monty jasno komentował to co robi. Jak “spuszczał” powietrze to robił to głośno. I widać było od razu synchron z koniem. Niesamowite 🙂
W październiku tego roku (dokładnie od 21 do 25) miałam ogromną przyjemność brać udział w wyprawie do Gruzji, do Parku Narodowego Waszlowanii z Nomadic Life, z Jackiem Jasińskim (http://nomadiclife.eu/pl/)
Jak było? Fantastycznie! Co to za region? Czym się charakteryzuje, jak wygląda? Możecie podejrzeć na moim Videoblog
Podsumuję tylko w kilku słowach:
Były stepy, ogromne, niekończące się, płaskie przestrzenie,
były pagórki
były przepiękne góry
i długie wąwozy.
W tym poście skupiam się na informacjach praktycznych. Czyli jak się spało, myło, jadło i jeździło 🙂
Po pierwsze
Śpi się w namiotach, które sam rozkładasz i składasz. Jeśli zadźwigałeś sobie jedynkę, masz jedynkę, jeśli nie, dostaniesz od organizatora dwójkę lub trójkę i śpisz z kompanem w podróży (czasem wybranym losowo 🙂 Mi przypadła do namiotu świeżo poznana Marta i było nam bardzo dobrze 🙂
Po drugie
Myjesz się (rajd trwał 5 dni) w łyżce wody. Waszlowanii to teren ciągle dziewiczy (dzięki Bogu!). W ciągu 5 dni raz mieliśmy dostęp do bieżącej wody. Kran ustawiony był na otwartej przestrzeni , przy stołach, więc co najwyżej „nadawał” się do swobodnego umycia rąk, nóg. W pozostałe dni korzystaliśmy z 10 l butli wiezionych za nami autem terenowym. Ta woda to była woda do picia, jedzenia , więc żadna rozrzutność w postaci użycia jej „na prysznic” nie była akceptowana. Mogłeś przemyć jedynie twarz i ręce.
Raz spaliśmy przy rzece. Jakie to było wspaniałe zanurzyć się w niej po 3 dniach jazdy w kurzu! Jak fajnie było umyć włosy, umyć ciało. Ale to rzeka tylko dla tych, których nie obrzydza mułowate dno wsysające nogi do kostek 🙂 Dla mnie nie było problemu. Nie było też problemu z tym, że woda nie jest krystaliczna (unoszący się muł „zanieczyszczał” rzekę).
Takie widoki wynagradzają wszystko. Taka miejscówka na nocleg zapiera dech w piersiach.
Na takiej wyprawie świetnie sprawdzają się mokre chusteczki (są już w sprzedaży ekologiczne, biodegradowalne, rozkładające się bardzo szybko). Podsumowując: nie wyjdziesz z domu w tłustych włosach? Nie wytrzymasz 4 dni bez prysznica? No to musisz przemyśleć wyjazd na tą wyprawę 🙂
Po trzecie
Kibelek. Czasem był. A jak był to taki 🙂
Czasem nie było. Więcej nie muszę dodawać 🙂
Po czwarte
Jesz to co wszyscy, i to co wspólnie ugotujecie. Przed wjazdem do Parku Narodowego, w ostatniej wiosce, zrobiliśmy wielkie zakupy: 10 kg pomidorów, 10 kg ziemniaków, 4 kg papryki, czosnki, cebule, 3 kg różnych gruzińskich serów, 40 jaj, miejscowe zioła (przecudowna kolendra!!), oliwy, przyprawy…końca nie było widać. Codziennie rano i pod wieczór (docieraliśmy na miejsce nocowania z reguły koło godziny 16-17.00) wszyscy razem zabieraliśmy się do robienia posiłku. Siadaliśmy, kroiliśmy, a potem wszystko siup do gara!
Palce lizać! (a może nie…bo trochę niedomyte)
I jak …? I ktoś miał problemy z żołądkiem? Cóż – tak. Z 16 osób, 3 osoby w czasie wyjazdu zanotowały rewolucje żołądkowe . Ale tu niespodzianka! Nie zdarzyło się to na terenie Parku, po zjedzeniu naszych dań jednogarnkowych, ale w Tbilisi, po restauracjach. Ja jadłam dużo, i wszystko, i nic mi nie było. I co ważne – nie zawsze się „odkażałam” łykając na pusty żołądek ciutkę „czaczy” (podobno pomaga).
We wspólnej integracji przy przygotowywaniu posiłków pomagał kompletny brak wifi i zasięgu. Telefon może Ci tu posłużyć tylko do robienia fotek (i to do momentu jak nie padnie Ci bateria pierwszego dnia). Nie możesz żyć bez telefonu? Będziesz mieć problem. Dla mnie to był raj. Taka cisza! Cały dzień. Nic i nikt nie odrywa Cię od podziwiania widoków, bycia z końmi, bycia z ludźmi.
Uwaga – masz kamerkę? Chcesz nagrywać? Weź powerbanka. Ja nie wzięłam, ale z opresji wyratował mnie przezorny Remek (ufff, dzięki Remku! – zwany na wyjeździe Rene, Renoir 🙂 ). Gdyby nie Remek nie było by ani zdjęć, ani filmików. Nie ma prądu, nie ma nic.
A jak komfort jazdy w gruzińskich siodłach? Wbrew pozorom siodła gruzińskie (czasem nie pierwszej młodości) są idealne do wypraw konnych. Są miękkie i po prostu wygodne. Mają też na przodzie metalowe „ucho”, za które można chwycić się, w razie chwilowej utraty równowagi.
Konie gruzińskie gabarytem przypominają nasze hucułki (są tylko chudsze). Wspaniale, że cały bagaż był wieziony za nami samochodem terenowych, a my braliśmy do sakw tylko wodę i coś na przekąskę. Każdy kilogram mniej do dźwigania był ulgą dla tych niedużych koni.
Waszlowanii to wymagający teren. Wymaga od jeźdźca dobrych umiejętności we wszystkich 3 chodach, a zatem umiejętności jazdy galopem (i bardzo szybkim, i pod górę, i z góry), kłusem (zarówno anglezowanym jak i ćwiczebnym), jazdy bez strzemion, jazdy w stój, półsiadzie. Tylko wtedy można naprawdę czerpać przyjemność z każdej chwili, z każdego momentu na koniu i docierać do obozowiska bez otarć, bólu różnych części ciała 🙂 Czasem jechałam w półsiadzie, czasem w ćwiczebnym, czasem prostowałam nogi w stój, czy rozluźniałam w jeździe bez strzemion. Dzięki temu, dzięki tej „żonglerce” , nic mnie nie bolało, nic nie otarłam. A nie jest to trudne przy 4-5 godzinach w siodle.
Swobodna, pewna jazda, brak lęku przed szybkością, czy poniesieniem zapewni czerpanie pełną piersią z uroków jazdy konnej w tej pięknej krainie.
Czy było bezpiecznie? Ależ tak! Oczywiście! Ale konie to konie. Zdarzyło się zatem jedno kopnięcie konia w kolano jeźdźca, zdarzyły się 3 upadki z konia, zdarzyły się poniesienia. Warto zatem, po pierwsze: mieć kask (i wg mnie kamizelkę), a po drugie: nie bać się takich sytuacji, porajdować, pojeździć trochę w tereny po Polsce, przygotować się do takiej wyprawy. Waszlowanii jest za piękne, by strach, lęk miał zepsuć czerpanie radości!
Oczywiście, jeśli nie masz wystarczających umiejętności, to organizator zawsze może ograniczyć jazdę do stępa i kłusa. Ale… osobiście, w takim wypadku, polecałabym wyprawę w góry Kaukaz. Waszlowanii jest po to, by poczuć wiatr we włosach, pościgać się, pognać przed siebie 🙂 (to moja subiektywna opinia).
Jakie jeszcze są konie w Gruzji? Są bardzo wytrwałe, mają świetną kondycję, są szybkie. Gruzin jak wsiada na konia to WIO!! I już go nie ma. Tego są nauczone. Kłus był zatem momentami bardzo szybki, niecierpliwy, konie naprawdę chciały już przejść do galopów. A gruziński styl jazdy konnej? Nie jest to mój styl. Dużo tu „pracy” na pysku, pociągnięć, gwałtownych ruchów. Nie jest to kraj “lekkiej ręki”. Ale nie mnie oceniać. Taki styl jazdy jest przekazywany z pokolenia na pokolenie od wielu, wielu lat. Gruzini uwielbiają wyścigi, prędkość. Koń służy do szybkiego przemieszczania się, pracy lub do dobrej zabawy (podczas wyścigów). Mam wielki szacunek do Gruzinów – żyją w skromnych warunkach, są pracowici i na pewno w sercu mają dobre intencje.
Tu, na tych terenach, konie po pracy mogą liczyć na bycie w stadzie, odpoczynek na łonie natury, w ich naturalnych warunkach, a nie w boksach.
Szkoda, że nasi przewodnicy nie mówili ani po angielsku, ani po rosyjsku. Uniemożliwiło to wymianę zdań, opinii, doświadczeń.
Tu ja z naszym końskim przewodnikiem i przekochanym wałachem Karia (zdjęcie Kinga Karwacka)
Do zobaczenia na następnej wyprawie!
PS Zainteresowany innymi relacjami z rajdów, terenów w Polsce?