Dlaczego nielubiana klacz jest moją ulubioną?

Kiedyś najbardziej lubiłam te konie, które były grzeczne. Grzeczne przy siodłaniu, grzeczne na jeździe (zero wyłamań, wchodzenia do środka ujeżdżalni itp.). Ulubione konie to były te, które chętnie reagowały na moje sygnały. Jak mówiłam „kłus”, to był kłus, jak „galop” – to galop. Unikałam koni „niegrzecznych”. Prawdziwa rekreacja! Człowiek siadał i jechał 🙂 Nie powiem – dalej szanuję takie konie (o ile nie są to konie bezradne, wypalone, poddane – bo takie w rekreacji podobno nie są rzadkością), ale teraz moimi ulubieńcami zostają inne konie. Mianowicie te, z którymi, po trudach, udaje mi się dogadać, z którymi prowadzę trudne dialogi i które uczą mnie pokory, spokoju, braku pośpiechu, drogi nie na skróty.

Ostatnią moją ulubienicą jest Pani F. (będę używać skrótu „Pani F.”, by chronić jej dobre imię 🙂 oraz, ponieważ Klacz F. brzmi głupio). Na początku, gdy zaczęłam ją czyścić (po raz pierwszy w życiu), zachowywała się w miarę „normalnie” (teraz już wiem, że nie widziałam wielu sygnałów, znaków, które mi dawała), ale gdy zaczęłam podnosić jej nogę, by wyczyścić kopyto, wykopała mnie! Powiedziała mi: „Spadaj!”, „Nie siodłaj mnie! Wynocha!”. Zaczęła straszyć zębami, kopać nogą w podłoże, odkręcać się zadem w moją stronę. Serce stanęło mi w gardle i wyleciałam z boksu. Nigdy, przenigdy, nie idę na wojnę z koniem, w szczególności z nieznanym, w zamkniętym boksie (dlaczego – to dłuższy temat – zajrzyjcie do „Jazda konna naturalnie! Co ten koń sobie myśli?”). Zatem stoję przed boksem, serce mi bije, zbieram myśli. Patrzę – idzie mój kolega. Pomyślałam: „Jego wpuszczę na pożarcie Pani F.!” (tak, tak – my, kobiety, potrafimy być wredne!! 🙂 ). Marcin chętnie przyjął wyzwanie. Wszedł do boksu, podniósł nogę kobyle i… historia się powtórzyła. Marcin wyleciał z boksu prosto na mnie (filowałam w drzwiach, czekając, aż Pani F. zacznie go pożerać 🙂 ). Ale Marcin to nie ja – strachajło. Wziął bacik w rękę i z powrotem do boksu. Zamachał bacikiem przed oczami klaczy dwa razy, sięgnął po nogę, utrzymał, wyczyścił. Kolejne nogi (o dziwo) klacz podawała już grzecznie. Sukces! Zaczęłam siodłać Panią F., bacznie ją obserwując. Przy zapinaniu popręgu reakcje powróciły: kłapanie zębami, „tańce” w boksie, tupania nogą. Jakoś we dwójkę z Marcinem daliśmy radę i Pani F. została osiodłana i przygotowana do jazdy. Uff… Moje emocje były w zenicie.

I co dalej? Jak gdyby nigdy nic! Na lekcji, na ujeżdżalni, Pani F. była wzorowa! Co za koń! Co za kłus ćwiczebny, galop!! Pani F. to absolutnie „najwygodniejsza” (wiecie co mam na myśli?) klacz na świecie! Co za wspaniałe, miękkie galopy, ładne skoki przez przeszkody! Miodzio! Cudowne zwierzę 🙂

Po powrocie do domu zaczęłam myśleć i analizować… Nie, nie przychodziły mi do głowy myśli typu: „Małpa jedna, wredna kobyła!”. Przed oczami miałam wyraz jej napiętego pyska, wystraszonych oczu (z widocznymi białkami). Nie, nie chciałam następnym razem wchodzić do niej z batem. Nie chciałam, by poczuła strach, zagrożenie. Czy to jej wina, że tak się zachowuje? Nie. Konie z natury nie są takie i kropka. Według mnie Pani F., z jakiegoś powodu, kojarzy człowieka wchodzącego do boksu ze złem, może bólem (może nie raz dostała porządnie batem?) i dlatego od razu próbuje się go pozbyć. Zapewne kilkadziesiąt razy już jej się to udało, więc dalej z powodzeniem stosuje swoje metody uzyskując święty spokój.

Wykonałam telefon do znajomej „od koni”. „Za każdym razem, jak kobyła pomyśli (podkreślam: pomyśli) o złym zachowaniu, cofnij się o krok! I nagradzaj, jak będzie spokojna, jak będzie grzecznie stała” – poradziła Ewa. „Jasne! Nie dam Pani F. »powodu« do złego zachowania. Będę bardzo powoli robiła to, na co mi pozwoli!” – odparłam w duchu.

Przyszedł czas następnej lekcji. Weszłam do boksu Pani F. Stanęłam sobie w kącie. Pozwoliłam, by klacz obejrzała mnie sobie dokładnie, by to ona się do mnie zbliżyła. Wolnymi ruchami zaczęłam ją czyścić. Jak tylko moja podniesiona ręka sprawiała, że klacz niepewnie zerkała na mnie, opuszczałam ją. Były momenty, gdy ponownie serce zabiło mi szybciej. Odsuwałam się wtedy, opanowywałam emocje (bo przecież koń to czuje, czuje nasz niepokój) i spokojnie, bardzo powoli, wracałam do czynności. Zero szybkich ruchów, zero pośpiechu, zero wprowadzania Pani F. na wyższe szczeble emocji. Zero straszenia, wywoływania złych emocji. Jak tylko odkręcała głowę (myśląc może o kłapnięciu zębami), cofałam ruch. Jak grzecznie stała, to znaczy nic nie robiła, w nagrodę dostawała kawałek chlebka. Nie, nie wszystko od razu było perfekcyjnie! Parę razy Pani F. kłapnęła zębami, ale jednak udało mi się samej, bez użycia presji, siły, we w miarę dobrej atmosferze osiodłać ją.

Czułam się z tym genialnie. I czułam się bezpiecznie! Nie pozwoliłam ani jej, ani sobie działać na wysokiej energii, na wysokich emocjach. W poście Nauka koni przez ciekawość i zabawę pisałam o emocji FEAR (STRACH) i emocji PANIC (PANIKA). Moim zadaniem było nie wywoływać ŻADNEJ z nich. Są to emocje niesłużące nauce jazdy konnej, które stwarzają realne zagrożenie zarówno dla człowieka, jak i dla konia (koń wpadający w panikę w boksie może się pokaleczyć).

Pani F. pozwoliła przećwiczyć mi to wszystko, o czym czytałam, o czym uczyłam się z książek, o czym słyszałam na warsztatach. Uczy mnie języka koni. Dlatego wpisuję Panią F. na moją listę ulubionych kobyłek 🙂 Nie jest wrednym, niewychowanym koniem. Jest koniem mądrym, który nauczył się, po złych doświadczeniach w jakimś momencie swojego życia, jak radzić sobie z człowiekiem. Szanuję ją za to. Szanuję jej strach i obawy. Wchodzę do boksu i chcę jej powiedzieć, że rozumiem ją i chcę, by czuła się przy mnie bezpiecznie. Pani F. uczy cierpliwości, końskiej komunikacji, braku pośpiechu, wglądu w siebie, kontroli swojego ciała, wielkiej empatii i …lista nie ma końca.

Wiele razy zdałam Brązową Odznakę (PZJ). Ba! Nawet Srebrną. Nie na placu, nie przed sędzią, ale przed sobą, w moim sercu. To mi wystarczy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *